Skocz do zawartości

AlbaniaOFF 2015 z Neno i Gezuarami


bosi

Rekomendowane odpowiedzi

Wstęp

Neno postanowił zorganizować Albanię. Słuszna idea, zawsze chciałem tam jechać. W dodatku dopiero co kupiłem TTR250, którą należałoby dobrze wypróbować.
Motorek jest wiekowy, więc 3 tygodnie przed wyjazdem spędzam w garażach na doprowadzeniu jej do gotowości bojowej. Cudem, niecałą dobę przed załadunkiem na busa, udaje mi się skończyć prawie wszystko, co konieczne.

 

Skład

Grupa off:
Neno/XT660R - niezrównany organizator
Krzysiek/LC4 690 Dakar
Andrzej/LC4 690 Dakar
Peterka/Huska TE610i
Rzulin/XT660R
Flaw/XT660R
Bajros/XT660R
Stanko/XT660Z
Bartek/XT660R
Mateusz/Africa
Bosi czyli moja skromna osoba/TTR250

Grupa on:
Falco/Trampek 600
Przemek/DL650
Jacek/DL650

 

Dzień 1 - dolot, piknik, pizza i obskurny motel

Mateusz przyjeżdża po mnie do Wolbromia sporo przed czasem. Okazuje się to bardzo dobrą okolicznością. Jedziemy do Pyrzowic przez Olkusz, gdzie kupuję światełka rowerowe do motonga oraz zmieniamy trochę waluty. Na lotnisku jesteśmy sporo za wcześnie, dzięki czemu jestem w stanie odesłać do domu mój ulubiony klucz nasadkowy 13, zakwestionowany na security. Czyżbym był w stanie rozkręcić nim samolot w powietrzu?
Lot do Malmo przebiega spokojnie. Bałtyk wygląda cudownie, a szwedzkie starannie wypielęgnowane pola uprawne - wprost bajkowo.
Po wylądowaniu udajemy się na ławeczki przy parkingu, zjeść w słoneczku drugie śniadanie. Następnie odnajdujemy resztę chłopaków i wspólnie udajemy się nad jeziorko na mały piknik. Niestety piknik szybko się kończy, pozostaje nam kiblowanie w terminalu aż do lotu do Skopje. Idziemy na pełnym Polaku: kanapki, drożdżówki i łycha. Dzięki posiedzeniu w terminalu lot mija błyskawicznie. Z lotniska odbiera nas Neno i mamy mały przedsmak nadchodzącego tygodnia, jadąc sobie na motorach na pace busa.
Docieramy na nocleg, który okazuje się dość obskurną norą, jednak nie robi to większej różnicy. Za to czuć ducha strefy śródziemnomorskiej. Jeszcze szybka pizza na stacji benzynowej, prysznic i do spania.

 

Dzień 2 - przelot do Albanii, granica, pierwszy gezuar

Śniadanko spożywamy w przyjemnej knajpce Gostilnica Merak koło stacji benzynowej. Później pakowanie motongów i w drogę. Najpierw koszmarna autostrada z bramkami co 5 minut; wyciskam z TTRki ostatnie tchnienia. Dobrze, że założyłem w miarę normalną oponę na przód, więc przynajmniej jedzie w miarę prosto.
Później zjeżdżamy na boczne drogi i przez góry przebijamy się w stronę albańskiej granicy. Widoki bajkowe, coraz więcej albańskich flag. Szkoda tylko, że cały czas asfalt.

20151229042f526e9d08ddb789b4b5b9398f3a61
201512291389533bb3084f991ded8b6753b521f5
2015122917f2be858f5cdc5ec56dec063271f03b
Stajemy na pizzę w jakimś miasteczku. Druga podgrupa ma więcej szczęścia, trafia do lokalnej knajpy z super jedzeniem.
Ruszamy dalej i docieramy na albańską granicę. Tam niestety parugodzinny postój w oczekiwaniu na papierkologię od busa i przyczepy. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło: lokalny cinkciarz i taksówkarz poleca nam bardzo fajny hotel Victoria nad Jeziorem Ochrydzkim. Docieramy tam długo po zmroku, ja jadę na oślep ze względu na hard endurową lampę TTRki i ciemne gogle. Okazuje się jednak, że było warto: hotel jest bardzo porządny, a my razem z właścicielem i Renato rozkręcamy mega imprezę, co staje się taką jakby świecką tradycją całego wyjazdu.

 

Dzień 3 - pierwszy off, betoniara, gezuar w barze, nocleg na cmentarzu

Po śniadanku pora na ostatni serwis motongów. Z pomocą właściciela i chłopaków montuję trytytkami do TTRki płytę pod silnik, przywiezioną w ostatniej chwili samolotem. Całe szczęście, będzie bardzo przydatna.
Jakoś tak samoistnie formuje się grupa pod wezwaniem Enduro: Mateusz, Peterka, Andrzej i ja. Ruszamy pierwsi na poszukiwanie szutrów. Mijamy pierwszy bukier:

20151229597a22380d8b9826774c4995b14e1193

Odnajdujemy je zaraz za granicami Pogradca, na lokalnej drodze przez góry w kierunku zachodnim. Jest pełnia szczęścia, bajka. Dalej kluczymy szutrami na północ. Trochę animuszu odbiera nam spotkanie pary na chińskim skuterze drącej ostro pod górę tam, gdzie chwilę wcześniej emocjonowaliśmy się zjazdem. Cóż.
Skuter działa na nas jednak motywująco, gdy okazuje się, że się zgubiliśmy. W Andrzejowej nawigacji znajdujemy ścieżkę prowadzącą na północ i za przykładem dzielnego kibla ruszamy nią bez wielkiego wydziwiania. Okazuje się całkiem sensowna. Mały stres jest jedynie podczas mijania betoniarki od strony przepaści, ale jesteśmy dzielni.
Drzemy dalej. W maleńkiej wiosce znajdujemy stację benzynową. Szybkie tankowanie i w drogę. W kolejnej wiosce jest knajpa wyglądająca na miłą: siadamy na piweczko bezalkoholowe.
Wypadamy na asfalt i to nie jest to. Na szczęście Andrzej znajduje taki mały dwugodzinny bypassik do Librazhd przez góry. Znowu jest ciekawie.

20151229552b2f110fbaff36cb09f8c999525ae5
2015122955b2e633812619687a36304e62655f5c
Do Librazhd docieramy lekko spóźnieni, reszta ekipy już na nas czeka. Zakupy, tankowanie i w drogę.
Fajna kręta asfaltówka szybko przeradza się w szuter. Jest znowu pięknie, pomimo nadciągających chmur. Pniemy się coraz wyżej.
W pewnym momencie zatrzymuje nas lokales - dziadek około 70. Płynnie mówi po angielsku. Tłumaczy nam, że dalej jest teren prywatny i nie powinniśmy tam jeździć. Za to gdzieś w okolicy jest szkoła.

201512293790bc698566c8fbe91719f713f9c40d
2015122947b711f25ccfe6262b8dca17d357c39c
Na poszukiwaniach szkoły mija nam kolejne pół godziny, znajdujemy jakąś rozsypującą się budę. W międzyczasie Bartek łamie prawego seta w XTeku (wada konstrukcyjna czy co?) i chłopaki szukają spawacza. Znajdują zarówno spawacza, jak i knajpę, gdzie prawdopodobnie nas polubią. Rozbijamy się na łące naprzeciwko knajpy, która jest niebezpiecznie blisko cmentarza, i idziemy do środka, gdzie rozpoczyna się tradycyjny gezuar. Tym razem jest ostro: wymiany koszulek, tańce, śpiewy, bruderszafty.
W międzyczasie zaczyna ostro polewać. Tak jakby zgadło, co my porabiamy.
Na spoczynek udajemy się ze śpiewem na ustach. Ja, ze względu na przemakalny namiot, korzystam z gościny Mateusza: okazuje się, że jednoosobowy namiot mieści bez problemu Afrykańca, Trampkarza i ich cały szpej. Cuda panie. Takie rzeczy to tylko na Hondzie.

 

Dzień 4 - szybkie szutry, deszcz, nocleg w domu weselnym i wielki gezuar

Budzimy się z widokiem na pobojowisko: ulewa rozmiękczyła grunt i kilka motongów się wywróciło. Afra i TTRka ustały pięknie razem w miłosnym uścisku, tylko dzięki temu, że były spięte łańcuchem na noc.
Nic to. Pakujemy się i w drogę. Pogoda się stopniowo poprawia. Lecimy na północ szybkimi szutrami, nieraz ponad 100 na godzinę.

2015122925a08d11e9c5ea4ec67121ed32b0909d
2015122928944dde1e9661e9be19529ee4dc878c
2015122931c1fef778972662b82a3e079518b1df
201512293420183271b8a7cad3c71259f3d5f04f

Próbuje atakować mnie pies, jednak klasycznym trikiem zmiany prędkości udaje mi się go zgubić.
Zajeżdżamy do miasteczka coś zjeść i zatankować. Wywołujemy coś w rodzaju lokalnej sensacji: dzieci przybijają piątki, dorośli prawie wiwatują.
Po obiadku ruszamy dalej, niestety w momencie wyjazdu ostro się rozpadało.
Zapominam ubrać spodnie przeciwdeszczowe, co nie jest zbyt korzystne. Nie zwracam jednak na to wielkiej uwagi.
Atrakcyjnymi szutrami pniemy się w górę. Na przełęczy spotykamy terenową IFA, przeładowaną jakąś kosmiczną ilością drewna. Dziwimy się, jak ona w ogóle jedzie.

Z przełęczy prowadzi jakiś szlak w lewo. Z pewną obawą ruszamy nim i wkrótce mamy nagrodę za odwagę: coś się dzieje! Jest momentami stromo, momentami ślisko, jakieś gleby, gałęzie, atrakcje.

201512292991aa99b05198df5527d35c19033962

Tak mógłbym jechać bez końca.
Wypadamy na normalną szutrówkę (ocena jakości drogi powoli nam się zaburza) i kierując się nią na zachód dojeżdżamy do jakiegoś mostu. Chłopaki wpadają na pomysł szukania noclegu (robi się późno i jesteśmy mokrzy) i trafiają do domu weselnego, który chętnie nas ugości.
Tam rozpalają dla nas kozę, przy której w momencie wysychamy i nabieramy wigoru. Świeckiej tradycji staje się zadość, tym razem pod hasłem: “Polonija Albanija United”; czyżby dlatego, że pokazałem ojcu właściciela polską monetę z orzełkiem? (Albania też ma coś w rodzaju orła).
Oj, naród albański chyba długo będzie się dziwował, że Polacy robią tak huczne wesela, i to bez młodej pary.
Niemniej jednak po wystawnej uczcie i sutej libacji idziemy grzecznie spać. Jutro też jest dzień.

 

Dzień 5 - nad jeziorka, brak rotopaxa, nocne przygody, gezuar z Norwegami

Wstajemy dość wcześnie rano. Góry jeszcze w gęstej mgle. Jednak jako stary góral zauważam, że mgła opada - czyli będzie dobrze: szykuje się piękna pogoda. Faktycznie, po chwili pojawia się słońce.
Po śniadaniu grupa enduro sprawnie wyrusza na trasę. Znowu jest fajnie: urozmaicona, kręta, niezbyt równa szutrówka z pojedynczymi kałużami. W pewnym momencie wpadamy na kawałek idealnego, krętego, wąskiego asfaltu znikąd donikąd. Spokojnie mógłby się na nim odbywać OS Rajdu Korsyki. Pokonujemy go w stylu supermoto. Na końcu jest sympatyczny sklepik z lokalesami i małym piwkiem. Poznajemy tam Flamura.
Wracamy z donikąd do znikąd miłą asfaltówką i na jej końcu znajdujemy Flawa, który postanowił dołączyć do enduro. Zjeżdżamy do głównej drogi na stację benzynową, gdzie spotykamy znowu Flamura. Po tankowaniu kierujemy się w stronę Lure: po kawałku asfaltu wpadamy znowu na bardzo przyjemny szuter. Chyba się powtarzam.
Kończy się zasięg komórek. Znajdujemy piękne polany i jeziorka i oglądamy je pod kątem noclegu. Wszystkie są super, ciężko się zdecydować.

2015122948e75353a982258656d82d8cae17d277

20151229528ec4863c87f5e4629d41819f2261f5

Nad dużym jeziorem rozpalamy ognisko, jemy coś i próbujemy się skontaktować z drugą podgrupą. Docierają do nas tylko szczątkowe informacje o jakichś przebitych gumach.
Udajemy się nad najfajniejsze jeziorko i rozbijamy obóz. Jakoś ciężko to idzie bez rotopaxa, nastrój wyraźnie siada. Zaczynamy się martwić o resztę chłopaków. Łączność nie istnieje, w dodatku kontakty z krajem ujawniają, że akurat dzisiaj przestał działać SPOT. Sytuacja robi się nerwowa.
Chwilę przed zmrokiem słyszymy motory. Jednak nie brzmią jak XTki, stanowiące całą resztę ekipy, ale raczej jak cinquecento. Po chwili na polanę wjeżdża GS i Tiger, wiozące dwu wykończonych osobników. Zeznają oni, że są z Norwegii i nie widzieli żadnych motorów. Zapada noc.
Po kolejnej pieszej wycieczce nad duże jezioro w celu złapania zasięgu i nawiązania kontaktu tracimy nadzieję i układamy się do spania.
Jakieś pół godziny później w końcu słychać porządne singlowe kominy. Wyskakujemy z namiotów i biegniemy witać ocalonych. Euforia. Pomagamy im zaparkować, są wykończeni. Dostali nieźle w kość jadąc bardzo ciekawą trasę w nocy.
Rotopax szybko idzie w ruch, wabimy też na niego Norwegów. Są w lekkim szoku, że Polacy piją paliwo rakietowe z kanistrów. W większym, gdy resztka trunku wlana do ogniska wybucha pięknym płomieniem. Przy ognisku rozwiązują się języki i zagdzierzgają międzynarodowe przyjaźnie. Okazuje się, że Norwedzy to ostrzy zawodnicy, jeździli endurkami po całym świecie, a obecnie są w drodze z Norwegii do Aten.

 

Dzień 6 - off, naprawa XTR, nocleg w misji w Suc, gezuar na tankszteli

Grupa enduro rusza rano dość sprawnie na odcinek, który dał wczoraj w nocy ostro w kość XTekom. Niestety, po jakiejś godzince XTeka Flawa gaśnie i nie chce odpalić. Jakiś błąd w komputerze. Rozbiórka pół motoru, sprawdzanie styków, dzwonienie do Polski po kody błędów. Podgrupa udaje się na poszukiwanie lawety. Wracają po godzinie bez rezultatów - jesteśmy naprawdę na odludziu.
Flaw przypadkowo odkrywa, że włączenie zapłonu na wciśniętym przycisku rozrusznika uruchamia jamaszkę. Jesteśmy uratowani. Ruszamy dalej
Trasa jest naprawdę ciekawa. Nawet trafia się jeden średnio wymagający podjazd, z którym mamy trochę zabawy. Czyste pokonanie go za czwartą próbą przez Mateusza na Afryce wywołuje spory aplauz.

20151229208aab87a7f85ee2083bca5eaac508f6
2015122923f58773b1a08dcdd7cde8f538460d46
Spotykamy pasterzy, którzy częstują pysznymi skrętami i zapraszają na smażoną baraninę. Niestety odmawiamy i ruszamy dalej w kierunku Burres.

20151229208aab87a7f85ee2083bca5eaac508f6
2015122923f58773b1a08dcdd7cde8f538460d46
Na kolejnym postoju zaczynają się problemy z rozrusznikiem w TTR. Jeszcze niby działa, ale coś niepewnie.
Jedziemy dalej szutrówką poprowadzoną malowniczo wyschniętym strumieniem wśród śródziemnomorskich zarośli. Dojeżdżamy na oparach na stację benzynową na obrzeżach Burres, zalewamy sprzęty i jedziemy do miasta coś zjeść. Znajdujemy bardzo sympatyczną knajpę i dostajemy pyszne jedzonko. Odnajduje się druga grupa.
Po obiedzie ruszamy całą grupą dalej w góry. Jest trochę późno, ale mamy może ze 40 km do zrobienia. Rej wodzi podgrupa enduro, zasuwamy ostro pomimo w sumie złej nawierzchni - mnóstwo luźnych kamieni. Zatrzymujemy się na przełęczy, zaczyna się ściemniać. Dojeżdża Neno i wspólnie podejmujemy decyzję o powrocie na camping w Suc pod Burres.
Zjeżdżamy w dół w zapadających ciemnościach. Ja już tradycyjnie prawie nic nie widzę. Wyrywam do przodu, żeby zrobić najtrudniejszy odcinek w końcówce zmierzchu. Gdy dojeżdżamy do asfaltu, jest już całkiem ciemno. Ruszamy główną drogą do Suc. Camping okazuje się misją katolicką. Rozbijamy namioty na równiutkim trawniczku.
Coś nas nosi, idziemy na pobliską stację benzynową zobaczyć, czy nas tam nie ma. Okazuje się że jesteśmy, i jest też przemiła knajpa z piwkiem i pysznym jedzeniem. Gezuar!
Po powrocie z knajpy, ze względu na piękną ciepłą noc, układam się spać na werandzie domu misyjnego.

 

Dzień 7 - powrót do hotelu, naprawa TTR

Rano budzi mnie piękne słońce. Muszę zatankować TTR. Niestety rozrusznik przestał dawać oznaki życia, na szczęście jest to 250, a Albania jest górzystym krajem. Stacje benzynowe są nieczynne - chyba ze względu na niedzielę. Tankuję pod jakąś budą z butelek PET i ruszamy w podgrupach w kierunku Hotelu Victoria. Nie muszę chyba wspominać, że trasa jest ciekawa. Chcemy w jakiejś zapomnianej przez Boga górskiej wiosce napić się kawy. Pytamy dwu chłopców, na oko 8 i 12 lat. Zeznają, że pokażą knajpę, tylko żeby ich podwieźć. Prowadzą nas pod jakiś zamknięty barak. Jesteśmy trochę zdziwieni, a jeszcze bardziej, gdy starszy wyciąga klucze, otwiera budę i staje za barem.
Nabywamy zimne piwo z lodówki, w której chyba coś zdechło, i pyszną kawę z eleganckiego ekspresu ciśnieniowego. Piwo po opłukaniu pod szlauchem traci zapach i nadaje się do spożycia. Kawa jest rewelacyjna. Siedzimy, dyskutujemy i nie chce nam się dalej jechać. W końcu jednak ruszamy. Znowu jest ciekawie. Najbardziej zapada mi w pamięć prosty odcinek szutrówki na równinie, z długimi, łagodnymi muldami. Przy prędkości około 100 na godzinę daje on możliwość dokładnego przetestowania ustawień zawieszenia.
Wyjeżdżamy na asfalt. Też jest kręty i przyjemny. Kawałek przed Librazhd moja jamaszka zaczyna jednak iść jak czołg: z głowicy wykręciły się szpilki kolanka i mam całkowicie wolny wydech. Na szczęście za 100 metrów jest przyjemna knajpa, w której siadamy na obiad, a ja zaczynam kombinować, jak naprawić wydech.
Wymyślam, że pójdę do warsztatu samochodowego po śruby M8 i na nich osadzę wydech od nowa. Tak też czynię i jamaszka jest gotowa do dalszej drogi zanim chłopaki kończą obiad. Ruszamy.
Po jakichś 20 km wydech odkręca się ponownie. Staję na poboczu i zaczynam kombinować. Po chwili wracają chłopaki, w tym Peterka z zestawem kluczy.
Z użyciem śruby od bagażnika, znalezionych na poboczu zawleczek od puszek po piwie i ukradzionego kawałka drutu naprawiamy ponownie wydech: tym razem będzie działał do końca. Rozrusznik jest tym razem łaskawy, więc jedziemy dalej.
Nie wiem, jak się będzie sprawował wydech, więc zostaję z tyłu, żeby na spokojnie go kontrolować. Zjazd z przełęczy nad Jezioro Ochrydzkie jest tak piękny, że prawie płaczę ze wzruszenia.

201509202135c8c3aa19a8530f5226be0c524085
Zbieramy się wszyscy w hotelu Victoria. Gezuar, pamiątkowe fotki, wspominki. Robimy ognicho, Bartek przyrządza na ognisku tradycyjną potrawę z chleba, tartego sera i majonezu, zawiniętych w folii aluminiowej. Pyszności. Idziemy spać w doskonałym nastroju.

 

Dzień 8 - latanie na miejscu, wyjazd, dojazdówka do Skopje

Nie ma się już gdzie spieszyć. Ruszamy do pobliskiej Macedonii, zobaczyć polecone nam przez Renato Sant Neum. Niestety, jest tam całkowicie płasko, a mój rozrusznik nie działa. Ruszam na poszukiwanie górki do odpalania, idzie mi całkiem dobrze, macedoński off też jest fajny. Żadna górka nie chce mnie jednak w pełni usatysfakcjonować. Ruszam na plażę, a później na piękne klify nad jeziorem. Jest tam bardzo malowniczo.

2015122955f80e2ea8fc3d19ba1b31f6fbf4918e
2015122958ef68b4d621a940dc57fb4d262665fb
20151229078867fcc8ae081f71e9cc5424ade09e
20151229100a7da83dfa4833157008930cee81e2
Czas powoli wracać. Bardzo mi się chce pić, jednak nie mam miejscowej waluty. Zatrzymuję się przed sklepo-knajpą, gdzie zostaję poczęstowany wodą, orzechami, a później również małym piwem. Rozmawiamy sobie z miejscowymi o językach słowiańskich, piłce i innych kwestiach. Po chwili przyjeżdża dwoje Polaków na rowerach - dzielę się z nimi doświadczeniami z Albanii.
Czas wracać do hotelu. Przyjeżdżam na miejsce, Neno jeszcze nie wrócił z lotniska. Mnie cały czas nosi, jeszcze bym pojeździł. Ruszamy z Przemkiem zwiedzać Pogradec. W drodze powrotnej zamieniamy się motorkami. Dziwnie mi się jedzie na V-Stromie: z jednej strony duża moc i kultura pracy, z drugiej - wydaje się on zbyt delikatny na albańskie warunki.
Neno wraca z lotniska. Pakujemy część motorków na busa, prysznice, szama i jedziemy do Skopje. Ja i moja TTR na busie, ze względu na niepewny wydech i padnięty rozrusznik. Dojeżdżamy przed północą, pakujemy na przyczepę resztę motorków i idziemy spać w przyjemnym hotelu Elizabeth.

 

Dzień 9 - lot do domu, proste wiejskie życie w Pariżu, powrót

Wiele nie pospaliśmy. Wstajemy o wpół do czwartej, w półśnie jem coś na kształt śniadania i robię kanapki na drogę. Wsiadamy do taksówki na lotnisko. Taksówkarz dokładnie i szczegółowo tłumaczy nam, dlaczego narody polski i macedoński są bratnie. Wiele z tego nie pamiętamy.
Wsiadamy w samolot i lecimy do Paryża. Lekkie turbulencje. Wysiadamy: około 9 rano, zimno i wieje, ale słonecznie.
Idziemy do spożywczaka, gdzie kupujemy bagietkę, camembert i bordeaux, które od razu na miejscu otwiera nam przemiła pani ekspedientka. Przedzieramy się przez krzaki, potok i ściernisko na upatrzone miejsce na piknik. W międzyczasie robi się w miarę ciepło. Robimy piknik na skraju ścierniska, i jest pięknie. Chwilo trwaj. Rozmowy, drzemka, oglądanie startujących samolotów. Wakacje.
Po południu wracamy na lotnisko. Spotykam tam Mehdiego “05” i grupę dziewczyn z Polski, z którymi przegadujemy czas pozostały do lotu.
Lot mija spokojnie, lądujemy w Pyrzowicach. Jest dość późno a Mateusz jest zmęczony, dlatego postanawiam nie fatygować Go przez Kraków i wrócić do domu busem wizzaira. Żegnamy się i każdy rusza w swoją stronę. Docieramy do domów po północy, gdyż ja jeszcze spotykam w Fabryce Yetiego z Takaru z Ukrainy. Tak się mniej więcej kończy ta wycieczka.
Albanija Polonija United! Gezuar! Faleminderit, Albania!

 

Podsumowanie
Albania jest bezsprzecznie mekką motocyklistów. Każdy znajdzie tam coś dla siebie: są zarówno kręte, równe jak stół asfalty, jak i mnóstwo szutrów o bardzo zróżnicowanym poziomie trudności. Umiarkowana dzikość kraju i niezwykła gościnność jego mieszkańców pozwala każdemu prawdziwemu podróżnikowi poczuć się jak w domu.
Będąc w Albanii trzeba mieć otwarty umysł i pozwolić unosić się przez rozwój wydarzeń. Nie należy niczego przyspieszać, nie należy na siłę szukać przygody. Wszystko dzieje się jakby samo. Trzeba się dużo uśmiechać, ufać ludziom, przyjmować za dobrą monetę ich rady i bezinteresowną pomoc. To Bałkany, tam żyje się inaczej niż u nas. Może nawet lepiej.
Interesującą sprawą dla podróżników enduro/adventure jest fakt, że praktycznie wszystkie drogi “żółte” na mapie i niższe są szutrówkami; przynajmniej tak jest w północno-wschodniej Albanii, gdzie my działaliśmy.

Zostało jeszcze parę fajnych fotek, więc je wkleję tu:

20151229464933f9fceb56d77b5f8dc179e5f6c8
2015122907af6d05a89708d413285c13c172838e
20151229108c416663b7550f808f76ed382050c4
2015122932de205a77c21baea030b9c393cff435
20151229350f609001f706632f3914ae25894975
2015122940a4eda8887e324fc04ce4fda7e8b204
20151229225f6a7fccbc6376de7cd26aed7bcf6b
2015122952bdcef5a7c48f01a5065ebf2c4f6474


I jeszcze dla porządku filmik: 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cieszę się że się podoba. Tracki mamy zapisane, ale nie wiem czy wiele wnoszą. Po prostu byliśmy nastawieni na totalny spontan. Posiłkowaliśmy się trochę trackami Sowizdrzała i jeszcze jakiegoś drugiego Polaka (w sumie mieliśmy pościągane kilkadziesiąt cudzych tracków). Generalnie planowanie polegało na tym, że Neno z Krzysztofem wyciągali rano mapę papierową, pokazywali paluchem jakiś punkt, gdzie podgrupy miały się spotkać na nocleg, po czym wyklikiwali na Garminach jakieś trasy którymi można się tam dostać, posiłkując się częściowo i bardzo luźno zgromadzonymi wcześniej cudzymi trackami. Bardzo dobrze się to sprawdzało.

Przybliżona mapa naszych poczynań (z tracków nagranych bodajże przez Neno w grupie soft enduro, miejscami poruszającą się innymi ścieżkami, ale generalnie podobnie):

2015123030c2d0f725242c687c4960ebc21434d7

Subiektywnie najatrakcyjniejsze były sektory granatowy, zielony i żółty.

Ze względu na nasycenie zwiedzanych rejonów fajnymi szutrówkami naprawdę warto wykuwać własny szlak na pełnym spontanie.

Niedosyt oczywiście pozostał, przede wszystkim nie zrobiliśmy Theth. Nie było jednak na to wielkiej napinki, a poza tym wszędzie było bardzo atrakcyjnie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A i zacnie, zacnie.

Chwali się, chwali...

Szkoda, że maszyny tak często odmawiały posłuszeństwa :dodgy: 

Zaiste piękny to kraj...

 

Muzyka w filmie (zwłaszcza drugi kawałek) prawie mnie zabiła, bo nie byłem do końca pewny, czy to ja się coś nałykałem za dużo, czy to ze słuchawek  :E

Gratulacje wyjazdu!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie było źle z maszynami :D W końcu to wiekowe sprzęty (przynajmniej niektóre).

Takich drobnostek, jak objechana dźwignia biegów (w porę dokręcona i uratowana) czy też zagadkowe fluktuacje ilości oleum, to nawet nie wypisuję.

No i w końcu dojechały wszystkie do mety, bez Assistance :)

 

Muza ryje beret, jak to już na niektórych forach stwierdzono :D

 

Dziesiątki wspomnień ciśnie się na klawiaturę... możnaby się jeszcze rozpisać... a najlepiej po prostu wrócić tam kiedyś.

Edytowane przez bosi
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na wykorzystywanie plików cookies.