-
Liczba zawartości
21 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Zawartość dodana przez Marulin
-
Norwegia 2019, Lofoty, Nordkapp - w stylu free solo
Marulin odpowiedział Marulin → na temat → Reszta świata
Dziękuję za mile komentarze. Do do przebiegów to robiłem od 200km do ponad 700km. Na północy dostaje się powera. Jeśli nie nastawiasz sie na zwiedzanie to spokojnie 500km dziennie da się zrobić. Zostaw sobie dzien lub dwa luzu na nieprzewidziane historie. Wysłane z mojego SM-G970F przy użyciu Tapatalka -
Norwegia 2019, Lofoty, Nordkapp - w stylu free solo
Marulin odpowiedział Marulin → na temat → Reszta świata
23.08.2019 – Wyjazd przed 9. Klucz zostawiam w umówionym miejscu i jadę w kierunku Sztokholmu. Dzień nudny. Po jakimś czasie zaczyna padać, po południu odpuszcza i wychodzi słońce. Dojeżdżam do kempingu: https://goo.gl/maps/Wv5XT49zZgLmGJBM9 . Niestety nikogo nie ma. W budynku za przeszklonymi drzwiami jest tylko psisko. Nie bardzo mam ochotę jechać dalej więc czekam cierpliwie i po chwili wracają właściciele. Dzisiaj śpię w namiocie. Ostatnia moja noc w Skandynawii podczas wyjazdu. Po kolacji chwilę czytam. Książka mi się kończy i wygląda na to, że na promie ją skończę. Na kempingu jest kilka kamperów z Niemiec, dwa domki zasiedlone. Ogólnie pusto. Przed snem uczę się przejazdu przez Sztokholm z googla. Komarów już niewiele. 24.08.2019 – Ostatni skandynawski dzień. Ruszam dosyć późno bo ok 10. Mam spory zapas czasu na który zapracowałem przez najbliższe dni. Ruch drogowy w miarę dojazdu do Stolicy jest coraz większy. Mam wrażenie, że Szwedzi jeżdżą znacznie szybciej niż Norwegowie. Sztokholm przejeżdżam nawet sprawnie. Po jakimś czasie pojawiają się drogowskazy na Nynasham i nie mam większych problemów z trafieniem. Za Sztokholmem mijam wypadek. Cała nawierzchnia z oleju napędowego. Wygląda że nic drastycznego się nie stało ludziom. Pewnie za chwilę zamkną ruch. Do Nynasham docieram trochę przed czasem. Robię zakupy w Lidlu i pierwszy raz zabieram ze sobą kask. Zawsze podczas wyjazdu poza Polską zostawiałem go na motocyklu. Na parkingu sporo polskich samochodów. W Lidlu obsługa ciemnoskóra, na ulicach niewielu Szwedów. Wcinam bułkę i jadę do portu. Odbieram bilety na prom. W kasie polska obsługa i dociera do mnie że na żywo po polsku nie rozmawiałem przez prawie dwa tygodnie. Dzisiaj od rana jadę bez membrany, wywietrzniki odpięte. Pierwszy dzień kiedy w ogóle nie padało. Jest ciepło, a w zasadzie gorąco. Kolejka do promu jest długa, ale obsługa każe jechać motocyklom pod samą bramę. Wjedziemy jako pierwsi. W sumie są trzy motocykle: ja, para z Grecji na dużym GS oraz Niemiec na HD. Grecy oklejeni nalepkami skąd tylko się da. Jadą do domu ale w Polsce chcą zwiedzić Malbork i pokręcić się po Mazurach. Chwilę rozmawiamy. Niemiec stoi na uboczu i nie wykazuje zainteresowania. W końcu wjeżdżamy na prom. Obsługa mocuje motocykle i można się zaokrętować. Zabieram kilka rzeczy ze sobą, odbieram woucher na obiad i śniadanie. W kajucie jest nas trzech. Jeden marudzi, że mydła nie ma w łazience i że chyba będzie spał gdzie indziej. Drugiego mojego towarzysza spotykam dopiero wieczorem. Chłopak jest z Wielkiej Brytanii. Też jedzie na motocyklu, ale wjechał prawie jako ostatni pojazd i prawie się spóźnił. Podróżuje już kilka miesięcy. Rzucił pracę i póki ma kasę jedzie. Nie ma między nami większej chemii. Jem kolację. Dawno nie jadłem prawdziwego posiłku. Chwilę oglądam TV, trochę kręcę się po promie i idę spać. 25.08.2019 – jem śniadanie, kończę czytać „Nanga dream” i zabijam czas zwiedzając prom. Hel widziany od strony morza: Na polskiej ziemi staję zgodnie z rozkładem. Pierwszą rzeczą jaką muszę zrobić to zatankować. Na dzisiaj mam ok 100km do Kopalina. Tam czeka na mnie ukochana żona i córeczka. Droga przebiega słabo pełna korków i utrudnień w końcu to jeszcze wakacje. Przebijam się przez Trójmiasto i jestem coraz bliżej celu. W końcu docieram do bliskich. Nad Bałtykiem spędzamy jeszcze trzy dni. Pogoda była rewelacyjna. Nawet mnie nie kusi aby pojeździć po okolicy motocyklem. To już nasze wybrzeże: 28.08.2019 pokonuję najgorszy odcinek mojej podróży bo wśród polskich ułanów drogowych. Jednak przywykłem do przewidywalnego ruchu skandynawskiego. Temperatura podczas powrotu grubo powyżej 30 stopni. Do domu robię 758km. A1, A2, S8 i Kotlina Kłodzka. Mam naprawdę dosyć. Do domu docieramy cało i zdrowo. Ja na motocyklu, a żona z córką i teściową autem. Podsumowanie: Przez te dwa tygodnie zrobiłem 6800km. Opon wystarczyło: przód wygląda całkiem dobrze, tył niedługo się skończy. Motocykl jak zawsze sprawdził się znakomicie. Tenerka nie jest pożeraczem kilometrów ale dała radę i uwielbiam ją. Taki dystans singlem, z 48KM mocy, no cóż – da się i daje to niezłą frajdę. Relacja była pisana z głowy ponad 3 miesiące po powrocie na podstawie wspomnień, śladu z garmina i map googla. Nie notowałem ile i gdzie tankowałem, nie pamiętam wszystkich cen. Nie ma to znaczenia. Nie planowałem zwiedzania. Na atrakcje typu: pulpitrock, trolltunga itp. zostawiłem sobie na wyjazd innym środkiem lokomocji. Podczas wyjazdu miałem jeden dzień bez deszczu w Skandynawii i jeden dzień podczas powrotu przez Polskę. Poza tym codziennie dostałem trochę wody: od kilki minut do kilku godzin. Z tego co pamiętam to najdłuższym dystansem w ciągłym deszczu było ok 300km. Trzeba się odpowiednio nastawić i jechać do przodu. Asfalty w Norwegii są różnej jakości. Czasami rewelacyjne, czasami trochę gorsze. Powierzchnia dość ostra za to świetna podczas deszczu. Sam nie wiem czy wierzyć w teorię „zjadania opon” zrobiłem kawał drogi, obładowanym motocyklem. Opona mogła się zużyć, szczególnie przy szerokości 130. Metzeler tourance załatwiam w ok 10tys. km. Motocykle są uprzywilejowane bo w tunelach i na autostradach nie płacą. Samotny wyjazd – jak dla mnie super. Nie czułem nigdy jakiegoś zagrożenia. Samotność daje możliwość zmierzenia się z samym sobą, motywuje, dodaje pewności siebie. Jeżeli ktoś się zastanawia to polecam. Z czasem doskwiera tęsknota za rodziną. Telefon, whatsup, messenger trochę pomagają. Na wyjazd nie zabierałem SPOTa, z uwagi na nieaktywny abonament. Umówiłem się że będę wysyłał żonie w miarę możliwości pozycję z lokalizacją GPS. Norwegia to przepiękny kraj. Ludzie są przyjaźni i lubią Polaków. Ceny są wysokie ale trzeba się przyzwyczaić i nie przeliczać na złotówki. Noclegi w hytach to dobra alternatywa dla namiotu, szczególnie przy wyjeździe grupowym. Ja korzystałem jak było mokro, zimno albo nie było woli spania na ziemi. Mój wyjazd był dosyć budżetowy i większość jedzenia miałem ze sobą. Orzechy i suszone owoce też są dobrą przekąską uzupełniająca kalorie. Zabrałem trochę za dużo gazu, ale nie zakładałem, że będę używał kuchenek elektrycznych w hytach lub na kempingach. Przez cały wyjazd płaciłem tyko kartą. Na kempingach z prysznicami na monety za monety płaciłem kartą. Płatności na promach również kartą. Stacje wyłącznie samoobsługowe. Po powrocie trochę mi tego brakowało. Z błędów taktycznych jakie popełniłem to przede wszystkim brak środka na komary. Jak już mnie pokąsiły to było za późno na zakupy… Ukąszenia po komarach i meszkach swędziały mnie jeszcze przez kilka kolejnych tygodni. Naprawdę dokuczliwe. Poza tym myślę, że byłem w miarę przygotowany. Tutaj chyba dobrą szkołą była Islandia, gdzie dostałem porządnie w skórę. Dziękuję mojej Ani za wsparcie i podsycenie marzenia o wyjeździe, no i za przejęcie wszystkich obowiązków domowych na czas mojego wyjazdu. Bez niej nigdzie bym nie pojechał. -
Norwegia 2019, Lofoty, Nordkapp - w stylu free solo
Marulin odpowiedział Marulin → na temat → Reszta świata
22.08.2019 Budzę się wyspany. Moi sąsiedzi też już na nogach, pakują bagaże do auta. Zjadam śniadanko, sprzątam domek, pakuję kufry i jadę w kierunku Finlandii. Po drodze łapię na siebie mały deszcz, ale nie ubieram przeciwdeszczówki bo widać że chmurę mijam bokiem. Granicy można nie zauważyć bo na poboczu stoi tylko tablica Finland. Krajobraz niewiele się zmienia, równiny i niekończące się proste. W jednym z miasteczek, chyba w Mounio starsza pani wymusza na mnie pierwszeństwo. Całą sytuacja dosyć mnie rozśmieszyła bo zdarzenie miało miejsce na ograniczeniu do 30km/h J. Pani nawet nie zauważa, że wyjechała z podporządkowanej drogi. W Pello przekraczam granicę i jadę dalej przez teren Szwecji. Droga nudna, cały czas lasy i zero zakrętów. Po drodze kilka razy się zatrzymuję. Dojeżdżam do drogi nr E10 i później E4, którą będę jechał aż do Sztokholmu. Pod koniec dnia czując zmęczenie zjeżdżam z czwórki na kemping: https://goo.gl/maps/VwAqrRBp6QarDZC1A i wynajmuję ostatni podczas wyjazdu domek. Ten był świetny. Wyglądem przypominał bardziej chatkę hobbitów. Wejście o wysokości ok 1,3m. Sam kemping to raj dla wędkarzy. Większość mieszkańców zaopatrzona w odpowiedni sprzęt. Umawiam z panią z recepcji gdzie mogę zostawić klucz od domku, gdyby rano jeszcze nikogo nie było. Jako, że słońce jeszcze świeci postanawiam wysuszyć trochę namiot. Ależ tu muszą być ryby. Wieczorem co chwilę jakaś wyskakuje z wody łapiąc owady. Często na wysokość ok metra! Dzisiaj już wiem, że dalsza droga będzie nudna. Czwórka coraz bardziej przypomina autostradę. Przede mną tylko nawijanie kilometrów. W głowie trochę mnie niepokoi przejazd przez Sztokholm. Muszę przebrnąć przez całe miasto a GPS nie ma routingu, ale to dopiero po jutrze. Zakładaną na dzisiaj odległość przejechałem. Jutro jeszcze musze trochę przydusić tak aby ostatniego dnia dojechać bez ciśnienia do portu. -
Norwegia 2019, Lofoty, Nordkapp - w stylu free solo
Marulin odpowiedział Marulin → na temat → Reszta świata
Dziękuję. Spania nie ogarniałem w ogóle. Jak miałem dosyć i był kemping w pobliżu to zostawałem na noc. Nie miałem problemu z miejscami. 19.08.2019 – Dzisiaj dojazdówka do Bodo. Rano nie spieszy mi się zbytnio bo mam spory zapas czasowy. Po śniadaniu pakuję bagaże, sprzątam domek, wywalam śmieci. W nocy trochę padało, ale teraz wydaje się być ok. Pierwszy raz od dłuższego czasu jadę bez przeciwdeszczówek. Po kilkunastu kilometrach docieram do koła podbiegunowego. Przybytek z barem i sklepem, obok obelisk. Chwilę się kręcę robię kilka fotek i jadę dalej… bo zaczyna padać. Uciekam spod chmury i po jakimś czasie jest dobrze. Do Bodo planuję dojechać bokiem a nie główną drogą 80. Kawałek przed Rognan skręcam w lewo w boczną drogę 812. I dobrze robię bo po jakimś czasie spotykam na drodze mojego łosia. Od początku wiedziałem, że go spotkam i miałem nadzieję, że będzie to spotkanie niegroźne. Cały czas bałem się że któryś wyskoczy mi z krzaków zwłaszcza na początku wyjazdu kiedy jechałem przez niezłe lasy. A ten po prosu wyszedł na drogę, popatrzył na mnie i powoli przeszedł przez drogę, nie oglądając się za siebie. To był dorosły samiec, potężny z wielkim porożem. Nigdy nie widziałem łosia na wolności i nie wiedziałem że są tak wielkie. Zwierzę zrobiło na mnie wrażenie. Do dzisiaj go pamiętam. Przed Bodo tankuję do pełna, robię zakupy. Na wieczór kupuję… kiełbaski za nieco ponad 30zł. W porcie jestem niecałe 4h przed odpłynięciem promu. Włóczę się po porcie, trochę czytam. Pogoda jest przepiękna, słońce świeci. W kolejce jestem jako pierwszy na pasie bez rezerwacji. Nie ma opcji abym nie popłynął. W kiblu widać nasi byli… Ok 45min przed odpłynięciem pojawia się obsługa i sprzedaje bilety. Płatność kartą jak najbardziej możliwa, jak wszędzie. W kolejce spotykam Norwega który jedzie odwiedzić kolegę oraz małżeństwo z Włoch na V-strom 650 i MT-07. Norweg radzi aby samemu zamocować motocykle, bo w razie wywrotki załoga nie bierze odpowiedzialności. Dzisiaj myślę, że bał się aby moja załadowana tenera nie obaliła się na jego motocykl. I tak bym ją zamocował. Rejs trwa ok 1,5h. Morze jest spokojne. Niestety przed wyspami telefon mi się rozładowuje i nie robię fotek od strony morza. Jak docieram do motocykla to od razu podpinam powerbank. Na ladzie ruszam w stronę miejscowości A. Docieram do końca drogi, do parkingu, gdzie kłębi się sporo kamperów oczekujących na powrotny prom. Podświadomie zaczynam szukać miejsca do snu. W okolicach parkingu w zasadzie nie ma wolnych miejsc, niektórzy śpią gdzieś koło drogi. Nie widzę miejsca dla siebie. Jest ok 20, z gór zaczyna schodzić mgła i chmura. Temperatura spada, trzeba szybko coś znaleźć. Jadę więc w głąb archipelagu. Po drodze nie widzę charakterystycznych hytek ani też kempingów. Myślę, że można spać w chatach rybackich, ale aż strach myśleć o cenie. Co kawałek zatrzymuję się aby zrobić zdjęcie. Jest niesamowicie. Po chwili już niewiele widać bo schodzi gęsta mgła Skręcam w boczną drogę, jadę kawałek i znajduję mały placyk (o tutaj - https://goo.gl/maps/9Dqdms5CgmgEFEYdA). Stawiam motocykl i patrzę jak się przewraca na bok… Po chwili walki stawiam go do pionu. Chyba adrenalina zadziałała. Stawiam szybko namiot. Śledzie wchodzą po ok 5cm, bo wszędzie skały. Linki wiążę do motocykla oraz do większych kamieni. Kiełbaski odgrzewam już w środku namiotu bo zaczyna padać. Zdążyłem przed zmrokiem. Tę noc śpię „na dzikusa” bez jakichkolwiek problemów. Przejeżdża kilka aut ale nikt się mną nie interesuje. 20.08.2019 Budzę się. W nocy trochę padało i namiot jest mokry. Otrzepuję go ile się da i zwijam. Pakowanie idzie mi z każdym dniem sprawniej. Dzisiaj mam do przejechania całe Lofoty drogą nr 10 i dalej na północ szóstką, ile dam radę. Żałuję, że na Lofotach nie mam dobrej pogody. Jest spora mgła i praktycznie nie widać gór. Trzeba będzie tu wrócić kiedyś i pokręcić się na spokojnie. Całe Lofoty to ponad 300km, Droga świetna, zróżnicowana sporo mostów i tuneli. Po godzinie jazdy zaczyna padać i jadę w przeciwdeszczówce. W zasadzie to przestaje dopiero przed Bjerkvik. Tam tankuję, i w Remie uzupełniam zapasy. Kupuję sobie rybkę w puszce na później i zestaw standardowy czyli woda i bułki... Pod sklepem zauważam, że łańcuch jest suchy. Dysza od scoota się przekrzywiła przy wczorajszej przewrotce motocykla. Opaska zaciskowa nie daje się dociągnąć i sprawę załatwia tryrtytka. Na parkingu zaczepia mnie Norweg, pyta skąd i dokąd zmierzam, docenia że kawał drogi za mną. Zna nawet trochę polskich słów. Mówi że bywa 2-3razy w Polsce, bo lata do nas leczyć zęby. Rozmowę kończymy stwierdzeniem, że mamy w Polsce piękne kobiety i w ogóle jest super. Po zakupach jadę dalej szóstką. Trochę mnie niepokoi fakt, że służby drogowe wbijają tyczki dla piaskarek wzdłuż drogi. W końcu mamy końcówkę sierpnia. Zatrzymuję się w pobliżu pomnika upamiętniającego walki o Narvik. Pamiętam przedwczoraj jak mijałem znak kierunkowy : Narvik 1300km. Wcinam rybkę, która ma niesamowity smak. Niby to samo co u nas ale jakaś inna. Może to sprawka szerokości geograficznej? Do końca dnia już nie pada, ale czuć że jestem nieźle na północy. Droga jest malownicza, przepiękna. Suchy asfalt, słoneczko. Jest naprawdę niezwykle. Od jakiegoś czasu pojawiają się znaki z reniferami ale żadnego jeszcze nie widziałem. Docieram tutaj: https://goo.gl/maps/QsuVFYQ5VjeDPGyv6 czyli nieco ponad 100km od Alty. Jestem dosyć zmęczony bo kilkaset kilometrów za mną. Pogoda wyśmienita chociaż jest dosyć chłodno. Melduję się w recepcji i wynajmuję domek, najdroższy podczas całego wyjazdu bo za 500NOK. Za mną przyjeżdża rowerzysta, który rozbija się w namiocie. Jest widać twardszy. Każdy idzie swoją drogą. Dwa domki poniżej na werandzie też widać rower. Jego właściciel już śpi. Większość kempingu jest pusta. Domek obok jest mnóstwo sprzętu wędkarskiego, a przy hytce buczy zamrażarka, chyba z rybami. Jem kolację, biorę prysznic i trochę czytam. Jutro „atak szczytowy”. Do celu podróży mam ok 350km. Pogoda zapowiada się ok. Im dalej na północ tym roślinność jest skromniejsza i w zasadzie od koła podbiegunowego drzewa stopniowo zanikają. W głębi duszy czuję podekscytowanie, że jestem tak daleko. Sam Nordkapp traktuję raczej jako marzenie i punkt do którego dążę od kilku lat. Wiem, że w Skandynawii jest wiele piękniejszych miejsc, ale ten półwysep ma coś w sobie co przyciąga i nakręca do jazdy. W głowie rodzi się również myśl, że wyjazd powoli się kończy i najciekawsze rzeczy są za mną. Jutro pewnie będę niedaleko Finlandii. Kawał drogi za mną. Od kilku dni mam plan dojechania do rodziny, która jest teraz nad Bałtykiem na wakacjach i spędzenia razem kilku dni. Żeby się wyrobić muszę trochę podciągnąć do przodu. Plan jest taki aby z północy jechać wzdłuż Bałtyku do Nynasham na prom do Gdańska. Zasypiam szybko. Jutro przede mną dużo km. 21.08.2019 Budzę się wcześnie rano. Widzę, że czuję się nieźle nakręcony aby jechać. Idę po wodę i widzę sąsiada rowerzystę. Jedzie z Włoch. Przez Polskę też jechał. W drodze jest kilka dni. Do celu ma jeszcze minimum 2-3 dni. Robi na mnie wrażenie. Pełen minimalizm: rożek pod ramą , rożek pod siodłem i plecak do tego bidon z piciem. Nie wiem jak on to robi. Może złota karta? Szacunek, że dojechał tu o własnych siłach. Podróż motocyklem jest jednak łatwiejsza. Ubieram na dzisiaj specjalną koszulkę: Ruszam po śniadaniu przed szóstą. Po kilku kilometrach spotykam pierwsze renifery. Robię kilka zdjęć, ale później spotykam je na każdym kroku. Większość jest chyba udomowiona lub po prostu czyjaś. Na szyjach mają obroże i dzwonki. W ogóle nie boją się aut. To kierowcy muszą na nie uważać. Do Alty docieram ok 8, leję paliwo pod korek bo gdzieś czytałem, że dalej nie ma stacji. Z tego co pamiętam to jedna jest w Olderfjord. Mimo wszystko na północy lepiej zatankować jak się widzi stację. Ja nie mam pod tym względem najgorzej bo tenera daje zasięg grubo powyżej 500km. Drugie dzisiaj tankowanie planuję również w Alcie w drodze powrotnej. Droga na półwysep przebiega spokojnie. Nie ma wielkiego ruchu ale trzeba uważać na renifery, które pałętają się po drodze. Od Olderfjord pojawia się wiatr, ale nie ma dramatu. Po drodze jest kilka tuneli, niektóre dosyć wąskie. Przede mną autobus ledwo mija się z ciężarówką. Kilka razy się zatrzymuję na zdjęcia. W końcu docieram do celu. Kupuję bilet i wjeżdżam na parking. Pani w kasie pyta ile dni i skąd jadę. Dzisiaj mija dziewiąty dzień mojej podróży. Wynik nie najgorszy. Robię kilka zdjęć, trochę odpoczywam. Pogodę mam wymarzoną: na niebie nie ma ani jednej chmury. Temperatura +9stpni. Dzisiaj jadę w bieliźnie, polarze i podpince. Zawsze sobie wyobrażałem, że mój Nordkapp będzie w deszczu i wietrze, a tu słońce i widoczność na morze Barentsa. Globus zdobyty. Kupuję kilka pamiątek dla bliskich i powoli się zbieram na południe. W sumie na miejscu spędzam niecałe dwie godziny. W oddali od strony lądu widzę chmury i od Olderfjord do Alty jadę w deszczu, który nie robi na mnie wrażenia. W Alcie przy stanie ok 480km zapala mi się „f-trip”, co oznacza że w zbiorniku mam 5,7l paliwa. Tenera t jednak potrafi zaskoczyć. Tankuję, robię zakupy i chwilę odpoczywam. Czuję już zmęczenie bo za mną prawe 600km. Piję redbula i zjeżdżam w kierunku Szwecji drogą 45. Początkowo jadę lasami, zaczynają się łosiowiska, później kawałek całkiem ładnym kanionem, pomiędzy górami i zaczynają się równiny. Długie nudne proste, wokół jeziora i bagna. Słońce schodzi coraz niżej. Prędkość przelotowa to ok 100km/h, na drodze nikogo nie ma. Aż w końcu na poboczu widzę klempę która się czai aby wskoczyć na drogę. Postanawiam, że na dzisiaj wystarczy jazdy. Zjeżdżam na przydrożny parking: https://goo.gl/maps/UBdZGtZzxnY6HFrW9 Warunki wydają się wymarzone na rozbicie namiotu. Na parkingu stoją dwa kampery na niemieckich blachach. Wyciągam namiot i szybko go rozbijam. Grunt miękki więc nie ma problemu z wbijaniem śledzi. Po chwili zlatują się komary i meszki… Namiot zwijam w niecałą minutę i jadę dalej. Nie zabrałem nic na komary bo gdzieś przeczytałem w czyjejś relacji słowa: w Norwegii nie spotkaliśmy ani jednego komara. Dzisiaj wiem, że są, na równinach jest ich pełno. Gorsze są chyba te małe meszki. Pokąsały mnie okrutnie. Mam już naprawdę dosyć na dziś, za miejscowością Maze znajduję nocleg: https://goo.gl/maps/wDRsYvEBdMawEgv1A Domek za 450 NOK ratuje mnie przed komarami. Na kempingu nikogo nie ma ale jest telefon, więc kilka minut po rozmowie przyjechała pani właścicielka. Po pół godziny przyjeżdża rodzina z Finlandii i nie jestem już sam. Wydaje mi się, że widziałem ich na Nordkapp. Analizuję moje położenie i wygląda na to że do promu mam jeszcze trzy dni jazdy. Nie ma szans abym dał radę szybciej i zdążył na prom. Kupuję bilet do Polski. Tym razem na bogato: kajuta, śniadanie i kolacja. Rejs długi, więc nie mam ochoty spać w fotelach lotniczych ani koczować na promie. Dzisiejszy dzień mnie wykończył. Zaraz po kolacji zasypiam jak dziecko -
Norwegia 2019, Lofoty, Nordkapp - w stylu free solo
Marulin odpowiedział Marulin → na temat → Reszta świata
17.08.2019. Ciepły wiatr skutecznie osusza mi namiot, który dzień wcześniej zwijałem na mokro. Jem śniadanie i ruszam w kierunku drabiny trolli. Ruszam ok 7, więc identyfikator będący kluczem do WC i prysznica wrzucam do skrzynki przy recepcji. Nie pada, ale wkrótce zacznie bo chmura ciągle mnie goni. Udaje mi się przejechać Drabinę Trolli prawie po suchym . Po drodze mijam jedno auto. Na dole fotka przy znanym znaku ostrzegawczym. Droga robi wrażenie, przestrzenie są niesamowite. Kusi mnie aby wjechać jeszcze na górę ale widzę, że tam już leje więc jadę dalej. Kilka kilometrów od drabiny mijam już sporo kamperów i kilka autobusów. Udało mi się przejechać w ludzkich warunkach. Chmura dogania mnie w okolicach Isfjorden, więc ubieram nielubiane przeciwdeszczówki. Jadę w kierunku krajowej szóstki drogami64, 660, 62, 70. W Oppdal tankuję i robię drobne zakupy w Remie 1000. . Podczas wyjazdu robiłem zakupy chyba tylko w Remach, sam nie wiem czemu. Z czasem poznałem układ półek i nie musiałem niczego szukać. Kupowałem niewiele – pieczywo, wodę, czasem colę lub energetyka. Ceny w Norwegii to kosmos w porównaniu do Polskich. Kawałek dalej spotykam Norwega na starej yamaszce - wraca z Nordkapp. Widać, że sporo w życiu przejechał. Jego opowieści o Nordkapp nadal są dla mnie odległe i jakoś do końca nie wierzę, że pogoda pozwoli mi tam być. Mimo sporego doświadczenia mój nowy znajomy jest nieźle obładowany, chyba nawet bardziej niż ja. Chwilę rozmawiamy i wymieniamy informacje pogodowe. Wyjada na to, że jadę prosto w chmurę, on chyba też bo za mną też się kłębi J. Po kilkudziesięciu kilometrach deszcz odpuszcza i do Trondheim docieram suchy. W miarę zbliżania do Trondheim droga zmienia się w autostradę. W kluczowym punkcie tracę czujność i wjeżdżam niechcący do centrum miasta. Nie wiem czy pisałem ale całą droga jadę bez routingu. Jest za późno aby wrócić na autostradę i minąć miasto bokiem więc walczę przez centrum. Sporo jest pasów przeznaczonych dla pojazdów elektrycznych po których jeździ mnóstwo tesli oraz e-golfów. Zaczyna padać a nawet lać. Intuicyjny przejazd przez miasto nie wychodzi idealnie. Morale spadają, stoję w korku w istnym deszczu. W końcu zjeżdżam na bok i na chodniku ubieram przeciwdeszczówkę. Analizuję mapę i w końcu trafiam ponownie na autostradę. Dzisiaj żałuję, ze nie pochodziłem trochę po mieście, bo wyglądało niesamowicie. Wtedy jednak chciałem jak najszybciej się ewakuować. Dalszą drogę pokonuję w porządnym deszczu. Po drodze jeszcze tankuję i w okolicy Kvam mam już dosyć. Tutaj: https://goo.gl/maps/imiAJcCLBwQghYDH8 wynajmuję pierwszą moją hytte za chyba 400 NOK+ prysznic. Jest super: grzejnik elektryczny, kuchenka i miękkie łóżko. Do tego potrzebne sprzęty kuchenne. Jednym wszystko co potrzebne Wynajęcie hytki to strzał w dziesiątkę. Suszę ciuchy i rękawice. Buty nadal suche. Goretex robi dobrą robotę. Gorący prysznic przywraca mnie do życia, jem ciepłą kolację. Jedzenie które zabrałem raczej mi smakuje. Najgorsze jest chyba spaghetti z ARTPOLu… nigdy więcej tego nie kupię. Z czasem przestaje padać i wraca nadzieja w duszy. Dzisiaj był ciężki dzień. Sporo machnąłem kilometrów. Jestem kawał od domu ale jakoś mnie to nie przeraża. Po drodze spotykam niewiele motocykli, chyba jednak jest już późno na taki wyjazd. Na kempingu też sporo domków wolnych. Sezon już najwyraźniej się kończy. W zasadzie nie mam co planować dalej bo przede mną kawał drogi tą samą drogą – nr 6. Pierwsze odbicie za kilkaset kilometrów w kierunku Bodo. Jutro Planuję być w okolicy koła podbiegunowego. Przede mną kolejny deszczowy dzień, przynajmniej tak mówi internet. 18.08.2019 – budzę się wyspany i wypoczęty. Nie ma to jak łóżko. Jednak to prawda, że człowiek z wiekiem robi się coraz bardziej wygodny. Po śniadaniu nadal pada. Nie chce mi się jechać w regularnym deszczu, więc odwlekam porę wyjazdu. W końcu przestaje i pakuję wszystko, wrzucam kluczyk od domku do skrzynki przy portierni i jadę dalej drogą nr 6. Po przejechaniu pierwszego kilometra staję na poboczu i naciągam przeciwdeszczówkę. Nienawidzę tego. Dalej jadę w ulewie, raz większej, raz mniejszej. Jadę w słuchawkach i muzyka dodaje szczęścia. Depeche mode, Kaczmarski, Dżem to jest to. Deszcz dzisiaj nie daje za wygraną. Po jakimś czasie rękawice przemakają doszczętnie. Zaczynam marznąć w ręce. Dalsza jazda w mokrych nie jest najlepszym pomysłem. Moje zapasowe to wersja letnia z siateczką. Nie ma rady. Ubieram parę lateksowych i na wierzch gumowe BHP. Dalej jadę jak pajac w czerwonych rękawicach. Pogoda trochę odpuszcza. Zatrzymuję się na przerwę na jednym z parkingów i wcinam kabanosy z bułą, kiedy podjeżdża autobus z Niemcami 65+. Ależ oni są zorganizowani . Kierowca wyciąga stół, wyciągają termosy z grzanymi parówkami i jakąś zupą, leje się gorąca kawa i herbata do tego piwko. Niemcy wcinają na wypasie, ja zagryzam posiłek orzechami, piję wodę i lecę dalej. Podczas wyjazdu bardzo polubiłem te przydrożne parkingi. Ławeczki, stoły, niekiedy zadaszenie i ten rewelacyjny widok gdzie się nie spojrzy. To rekompensuje kaprysy pogody. Po kolejnym dystansie docieram do bramy „Nordic Norge”. Nie jest to koło podbiegunowe ale tu rozpoczyna się północna Norwegia. Dzisiaj muszę trochę podgonić tak aby jutro na spokojnie dotrzeć do Bodo na prom bo Lofoty to żelazny punkt wyjazdu. Na następny dzień zostawiam sobie nieco ponad 200km. W rzęsistym deszczu docieram o tu: https://goo.gl/maps/jTTng5Ac4peawLa39 . Kemping lekko zapomniany, domki mocno ascetyczne ale łóżko wygodne. Z tego co pamiętam dostałem najmniejszy i najtańszy domek za 350NOK w tym prysznic bez limitu. W hytce jak zawsze jest wszystko co potrzebne jest na miejscu. Parkuję jak zawsze przy domku. Suszę ciuchy i rękawice, jem kolację. To był chyba najgorszy posiłek podczas wyjazdu – rozgotowany makaron z sosem z torebki. Ledwo mi to wchodzi ale najadam się. Dzieła dopełniam kisielem i herbatą. W miarę oddalania się od domu wolnego miejsca w kufrach przybywa. Motocykl prowadzi się coraz lepiej, albo po prostu się przyzwyczaiłem. Do koła podbiegunowego mam kilkanaście kilometrów, do granicy z Szwecją zaledwie kilka, do domu ok 2,5 tys km. Jutro przekraczam magiczny równoleżnik i po raz pierwszy będę na dalekiej północy. Dzisiaj pogoda dała mi się we znaki. Sporo padało, trochę wiało. Im dalej jestem na północy tym bardziej podobają mi się tunele których jest sporo. Od 10m do kilkunastu km. Jak jest zimno i pada to w tunelach jest miło, ciepło i ładnie suszy ciuchy. Niektóre oświetlone i obetonowane z wymuszoną wentylacją, niektóre ciemne i po prostu wykute w litej skale. Jutro przede mną lekki dzień, dojazd do portu, przeprawa na Lofoty i spanie na wyspach. Zastanawiam się czy kupować bilet na prom przez internet, ale wszak jest po sezonie i odpuszczam. Pogoda ma być lepsza, znacznie lepsza. -
Norwegia 2019, Lofoty, Nordkapp - w stylu free solo
Marulin odpowiedział Marulin → na temat → Reszta świata
16.08.2019 – w nocy budzi mnie odgłos deszczu, czyli jednak prognoza się sprawdza. Pada do rana. Spało się całkiem dobrze - rześkie powietrze robi swoje. Niestety po przebudzeniu pada dalej. Zabieram jedzenie, menażkę i biegnę do szopy czyli kuchni. Po śniadaniu pogoda na chwilę odpuszcza. Zaczyna tylko mżyć, co pozwala mi na szybką ewakuację. Zwijam wszystko, pakuję i ubrany w gumę jadę dalej drogą 219 z której odbijam w bardziej lokalną FV634 i FV385. Mży dosyć mocno i do tego pojawia się mgła. Niewiele widać. Zatrzymuje się i odkręcam deflektor, który skutecznie zasłania wszytko. Przy zjeździe do Ringebu pogoda trochę odpuszcza i widać góry. Po raz pierwszy opada mi szczęka. Jest niesamowicie. Powoli przyzwyczajam się do jazdy po mokrym, ciężar motocykla spowszechniał. Z dnia na dzień w kufrach będzie lepiej, bo codziennie znika ok 1-1,5kg. Już dzisiaj wszystko mieści mi się bez problemu. W miejscowości Otta skręcam w drogę w 15. Po drodze w miejscowości Lom zatrzymuje się przy kościele klepkowym. Parking zatłoczony, ale parkuję motocykl bez problemu. Zabytek jest przepiękny. Nie byłbym sobą gdybym jechał tylko główną drogą. Plan zakłada przejazd boczną drogą 258, która jest w remoncie. Na wjeździe informacja o możliwości dłuższego czekania. Góry w tle kuszą i ruszam. Nawierzchnia taka sobie, po kilku km kończy się asfalt i zaczyna szuter. Droga prawie pusta, miejscami wąska. Mijam kilka aut, w tym również osobówki. Droga warta przejechania. W końcu docieram do piętnastki, którą opuściłem jakiś czas temu. Postanawiam zjechać na dół w kierunku Stryn, zobaczyć pierwszy fiord. Już z daleka czuć ciepłe powietrze i charakterystyczny zapach morza. Robię chwilę przerwy i wracam na górę w kierunku drogi 63. Przed Geiranger na punkcie widokowym robię kilka zdjęć i zjeżdżam w dół do miasteczka przy fiordzie. Sam fiord robi niesamowite wrażenie, naprawdę niesamowite. Przedzieram się przez Geiranger. Autobusy na serpentynach ledwo się mijają, ale jakoś w końcu ruch się udrażnia i zaczynam wjeżdżać w górę – Drogą Orłów. Na górze znowu punkt widokowy – widok rewelacja. Sama droga Orłów mija jakoś szybko i myślę że czuję podświadomy niedosyt. Jest sporo aut, przepychanki. Przy punkcie spotykam polską parę na dwóch motocyklach. Włóczą się o Norwegii. Z tego co opowiadają to w okolicach Bergen mieli słabą pogodę. Ja w sumie nie mam najgorzej, chociaż jeszcze nie miałem dnia bez deszczu. Jedziemy chwilę razem, później zostają w tyle, w zasadzie przez to że robili więcej zdjęć bo moja jazda jest raczej zachowawcza. Gdzieś w głowie tkwi myśl o odległości do domu i o tym że jadę sam. Do tego z wiekiem jeżdżę coraz bardziej ostrożnie. Dzisiaj chcę się jeszcze przeprawić na drugą stronę fiordu i zanocować w okolicy Valldal. Przy wjeździe do Eidsdal widzę prom, który odpływa za 15 minut. Wjeżdżam i po niedługim czasie jestem na drugiej stronie. Płatność kartą, nie pamiętam ceny chyba coś ok, 70NOK. Rozładunek przebiega sprawnie. Do kempingu mam niecałe 10km. W Valdall wjeżdżam na kemping (https://goo.gl/maps/9TWx23YmRWgazQL68 ) i dostaję miejsce na rozbicie namiotu tuż przy budynku recepcji. Trochę dziwnie, bo obok spacerują ludzie chodnikiem ale jest ok. Tutaj również praktycznie nie ma namiotów. Tradycyjnie kolacja, gorący kubek, prysznic i książka. Jako że jestem obok portierni to WiFi działa bez zarzutu. Czuję zmęczenie. Dzisiaj kawał drogi, trochę krętych dróg i deszczu. Dzień pozytywny. Wokół kłębią się chmury i wygląda na to, że deszcz jest nieunikniony. Widzę jeszcze spotkanych motocyklistów jak jadą przez miasteczko, jadą dalej. Widać przypłynęli następnym promem. W nocy dosyć mocno pada, nad ranem przestaje ale zaczyna wiać. -
Decyzja o wyjeździe zapadła dosyć spontanicznie. Nie było wielkiego i długiego planowania. W zasadzie wstępnie wszystko było ułożone rok wcześniej ale z różnych powodów do wyjazdu nie doszło. Od zawsze marzyła mi się samotna podróż, szczególnie tam, na północ. Czemu samotna? Myślę że chęć sprawdzenia jak to jest, no i na ile pozwoli psychika. Samotne wiele nie jeździłem. Kilka razy byłem na zlotach, Mazury, Mazowsze ale każdy wyjazd to maksymalnie 3 dni. Pierwotnie mieliśmy jechać z żoną na dwa motocykle w Alpy lub na Bałkany ale w miarę zbliżającego się terminu wyjazdu opuszczała mnie chęć. Zdjęcia wrzucane masowo ze Stelvio, i innych Grosslocknerów, tłumy motocyklistów… Dostrzegła to moja Ania, i padły słowa: masz marzenie to je realizuj. Razem pojedziemy za rok. Zacząłem od kupna biletu Świnoujście-Ystadt na 13.08, linia Unity Line, ok 300zł, bez kajuty. Ustalenie daty wyjazdu nadaje tempa przygotowaniom. Motocykl 3 tygodnie przed wyjazdem umówiłem do mechanika na przegląd. Serwisowanie motocykla w sezonie to coś czego staram się unikać. W konsekwencji motocykl odebrałem 12.08, a rano 13.08 ruszyłem w drogę… Wymieniam łożyska w kołach, olej, filtry, płyny, napęd, dętki, opony. Kontrola wtyczki reglera, łożyska główki ramy. Tym razem wybieram opony Heidenau K60 Scout, wersję miękką SiO, z domieszką krzemionki. Czemu takie? Bo nie lubię opon typowo szosowych na których można glebę zaliczyć na trawie. Poza tym tenera też nie lubi takich. Zabieram komplet kufrów, dwa boczne które kupiłem w zeszłym sezonie i nigdy nie użyłem oraz centralny 48l. Jedzenie. Wyjazd jest budżetowy, więc żywność lyo nie jedzie ze mną. Nauczony doświadczeniami z Islandii stawiam na gotowe porcje głównie ARPOLu: puszki 300g, tacki 350, 400g, kilka zupek w puszkach, proszku i chińczyki. Zabieram również trochę orzechów, migdałów, daktyli, suszonych śliwek. Paczka z żarciem ważyła ok 10kg… Do tego cały szpej biwakowy, gaz menażki itd… Inne takie: GPS - tradycyjnie Garmin 62st, temat map traktuję po macoszemu, w Norwegii jest w zasadzie kilka dróg i City nawigator z 2015 ma wystarczyć. Biorę mapy papierowe Norwegia + Szwecja, expresmap, laminowana. Sprawdziły się świetnie. Rezygnuję z Gopro, i lustrzanki. Biorę tylko telefon. Mam już sporo materiału z kamery, którego nigdy nie zmontowałem, ani też nie obejrzałem… Inwestuję w ciuchy merino, trochę brubecka, koszulki z forum FAT – rewelacja. Kupuję mały namiot z decathlonu – dwójkę – również świetny. Przed wyjazdem rozbijam go próbnie przed domem Na długie samotne wieczory zabieram książkę: Nanga dream, której coś nie mogę skończyć. 12.08.2019 – pakowanie. Motocykl przywożę lawetą bo nie ma mnie kto podrzucić do serwisu, robię małe kółko – w sumie ok 500m. Wszystko wydaje się być ok. Zakładam kufry, do bocznych cięższe rzeczy, centralny przyjął najlżejsze. Wszystko mieści się z dużym trudem. Niektóre ostatecznie pakuję do kieszeni kurtki… Większość miejsca zajmuje żywność więc z dnia na dzień będzie coraz lepiej. 13.08.2019 – wyjazd. Wyruszam ok 10. Motocykl jest ociężały, prowadzi się koszmarnie. Naprawdę źle… Sam dojazd do Świnoujścia to nuda, głównie droga S3. Po drodze w okolicy Międzyrzecza zaliczam gwałtowny deszcz. Morale nieco spadają, doskwiera nuda. Ubrany w membranę ruszam dalej. Po drodze zaliczam pysznego kebaba. Do Świnoujścia docieram ok 20. Spotykam Janusza na goldwingu, którego widziałem wcześniej na stacji paliw. Wraca z Wrocławia, a w sumie z Bałkanów. Trochę rozmawiamy, robimy zakupy w ostatniej biedrze, podobnie jak reszta promu. Janusz prowadzi firmę w Szwecji. Daje mi na siebie namiary, gdybym potrzebował pomocy. Robimy rundkę po Świnoujściu i stajemy w kolejkach do promów. Płyniemy dwoma różnymi w odstępie 30 minut. W mojej kolejce jest jeszcze jeden motocykl – BMW 800GS. Widać Skandynawia w połowie sierpnia to nie jest topowy pomysł. Po umocowaniu motocykla wędruję na pokład. Zabieram śpiwór co okazuje się dobrym pomysłem. Przede mną siedem godzin rejsu, a nie mam kajuty. Pani z załogi radzi nieoficjalnie abym szedł do baru, bo tam się wygodniej śpi… Po całym dniu czuję zmęczenie. Kontakt z domem, kolacja w barze i zakańczam dzień. Śpiwór robi robotę J. Śpię na kanapie, w promowym barze. Wokół mnóstwo ludzi, wielu Romów. 14.08.2019 – Prom powoli dopływa do Szwecji. Budzę się chwilę przed cumowaniem. Zwijam legowisko i zmykam do motocykla. Wyjazd z promu dosyć sprawny, później w Ystatd wszystko się korkuje. Dzisiejszy dzień nie zapowiada się spektakularnie bo przeważają głównie autostrady. Chcę podgonić jak najwięcej pod granicę z Norwegią. Trochę niepokoi pogoda. Wczoraj spotkany Janusz kontaktował się z domem i podobno jest sporo opadów od kilku dni. Widać wyraźną różnicę w ruchu drogowym. Kierowcy jeżdżą znacznie wolniej i bardziej przewidywalnie. Po jakimś czasie dojeżdżam do autostrady. Jadę do godziny 9 i zjeżdżam na śniadanie. Na przydrożnym parkingu wcinam kabanosy i bułki. Obok robią niemal to samo chłopaki z Polski. Jadą busem do pracy. Najedzony ruszam dalej. Powoli zaczyna kończyć się paliwo, zjeżdżam na stację i tankuję do pełna. Pierwsza stacja bezobsługowa. Do końca mojego pobytu w Skandynawii będę tankował tylko na takich. Niepokoi mnie widoczna chmura. Internety mówią, że będzie padać co najmniej 2h, ale po ok pół godziny będzie nieco lepiej. Chwilę czekam, ale chmury nie przesuwają się chyba jak na mapie satelitarnej… Zawsze myślę sobie, że przy wyjeździe będzie idealna pogoda. Niestety, rzeczywistość bywa różna. W 2017 byłem na Islandii i poznałem trochę smak tamtej pogody. Tutaj przed wyjazdem miałem świadomość, że mogę trafić na dwa tygodnie deszczu i jestem inaczej nastawiony. Ubieram gumy i jadę w stronę Goeteborga. Oczywiście jadę w deszczu. Nie lubię zbytnio tego, ale czas jest bezlitosny a kilometry muszą postępować. Kawałek za Goeteborgiem norweska przyroda postanawia mi odpuścić i stopniowo przestaje padać. Czas obiadu. Odgrzewam pierwszą tackę żywnościową: kartofeln mit gemusen und fleisch… W zasadzie patrząc z perspektywy czasu pierwszy posiłek był chyba najsmaczniejszym. Ściągam przeciwdeszczówki i jadę jeszcze kawałek autostradą i odbijam nieco na wschód na drogę 165. Czuje już zmęczenie. W sumie spałem ok 5h, cały dzień jazdy. Emocje też robią swoje. Postanawiam podjechać pod granicę z Norwegią, ale zanocować jeszcze w Szwecji, tuż przed granicą. Pogoda robi się rewelacyjna. Wychodzi słońce. Jest świetnie. Droga pusta, delikatne winkle, zerowy ruch. Docieram do kempingu. Melduję się, płacę, dostaję żeton do prysznica. Kemping jest położony nad jeziorem. Widok przepiękny. Cisza i spokój. Na drugim brzegu jeziora jest już Norwegia. Rozbijam namiot, grzeję i zjadam kolację. Po prysznicu i wieczornej toalecie chwilę czytam i padam jak kawka. Plan na dzisiaj wykonałem. Żegnam się z autostradami. Jutro jadę drogami lokalnymi, trochę wzdłuż granicy. Psychika ok. Jadę tam gdzie chciałem, sam. Jest OK. J 15.08.2019. Noc minęła spokojnie. Jem śniadanie i pakuję namiot. Ruszam w kierunku Norwegii. Przy wjeździe z kempingu właśnie popełniam błąd taktyczny. Daszek w kasku przysłania mi sznur do bielizny i o mały włos nie odcinam sobie głowy…Szarpnięcie karku, no zdarta skóra w okolicach brwi bo szybę miałem otwartą. Na szczęście nic poważniejszego się nie dzieje. I utrzymuję pion Ta drobna sytuacja daje mi do myślenia, w końcu jadę sam. Poranek jest dosyć chłodny. Od wczoraj jadę w membranie. W sumie to nie wypnę jej tak szybko. Po ok 5km wjeżdżam do Norwegii i numer drogi zmienia się na 22 a za Halden na 21. Trasa wiedzie głównie przez lasy, pojawiają się znaki ostrzegawcze z łosiami. Widać sporo ich jest w lasach. W głowie gdzieś mi się ułożyło, że przy takim przebiegu trafię na swojego łosia. Oby tylko nie dosłownie… Spotykam tylko takiego wielkiego z „nierdzewki” W zasadzie nic spektakularnego dzisiaj mnie nie spotyka. Dzień mija spokojnie. Drogami 21, 2, 20, 3, docieram do Atny gdzie jeszcze przy drodze 3 znajduję kemping – o ten: https://goo.gl/maps/aojHAKg31aUqcbjEA Dzisiaj niewiele padało. Nie ubierałem nawet przeciwdeszczówek. Kemping prowadzi Niemiec, który rozmawia po angielsku tak jak ja po niemiecku... Namiotów praktycznie nie ma. Dominują kampery, przyczepy i ludzie w hytach. W szopie mam kuchenkę oraz zlew, więc posiłek odgrzewam sobie w normalnych warunkach. Myję się w zimnej wodzie, bo widać nie do końca się dogadałem z Niemcem, a nie mam monet do automatu. Dzień kończę planowaniem następnego dnia, trochę czytam. Wygląda, że jutro pogoda będzie słabsza. W powietrzu czuć jakiś przenikliwy chłód.
-
postanowiłem spisać na gorąco bo nie robiłem notatek na trasie, a czas zaciera pamięć Dziękuję!
-
Pomysł wyjazdu na Słowenię zrodził się dość nieoczekiwanie. Pierwotnie zakładaliśmy laweciarski dojazd do Chorwacji i zgłębianie Bałkanów. Trwające upały oraz pożary nieco nas zniechęcają. Ostatecznie przekonujemy się do zmiany planów po otrzymaniu e-maila z kempingu chorwackiego informującego o braku możliwości pozostawienia auta oraz lawety. I tu do głowy powraca pomysł, który kiedyś już mnie nęcił – Słowenia. Blisko, więc laweta pozostanie w domu i pojedziemy na kołach. Wiele osób myli Słowenię ze Słowacją... Słowenia znana Polakom jest głównie: na trasie Maribor – granica z Chorwacją, czyli niecałe 60km autostrady, no i te drogie winiety... Do tego brak autostrady do samej granicy z Chorwacją. Jak zawsze nie mamy konkretnego planu. Po moim powrocie z Islandii czasu jest niewiele. Nadrabiam zaległości zawodowe no i muszę stworzyć górkę, która pozwoli na kolejny urlop. W firmie dostaję kolejny urlop. W pracy przeglądam Słowenię w google. Szukam bocznych dróg, krętych. Pojawia się jedna pozycja, którą musimy zobaczyć – Jaskinia Postojna Jama. Reszta ułoży się po drodze. Jak już pisałem – nie lubię zaplanowanego wyjazdu. Ogarniam nieco motocykle: DL Ani dostaje świeży olej + ogólna kontrola. Wszystko ok, moja tereska ma 38 ty km, do przeglądu pozostało 2 tys. Postanawiam to odłożyć na później. Zmieniam tylko zdarte w Islandii TKC na metzelery. Sprawdzam olej i tyle. No może jeszcze zamawiam rezerwowy regler – sam nie wiem czemu. Zawsze się obawiam tej awarii w trasie. napełniam olejarki w obu motocyklach. 12.08.2017 – pakowanie motocykli. Czyli jak zawsze: tenera z kuframi, Ania z sakwami + centralka na podręczne rzeczy. Zabieramy śpiwór, namiot + szpej biwakowy. Z premedytacją nie zabieramy GoPro. Wieczorem spakowane motocykle trafiają do garażu. 13.08.2017 – dzień wyjazdu. Motocykle mamy spakowane dzień wcześniej. Ruszamy ok 9 rano. Nie spieszy nam się bo przed nami nieco ponad 600km, w większości autostradami. Tankujemy motocykle do pełna w Międzylesiu i jedziemy dalej, trasą bałkańską czyli drogami, którymi cała zachodnia część Polski jedzie do Chorwacji. Po drodze rzeczywiście spotykamy wiele polskich tablic. Jedziemy jak wszyscy: Ołomuniec, Brno,Wiedeń, Graz, Maribor. W Austrii kupujemy winietki na 10 dni, w Słowenii na 7. Przy wjeździe do Austrii spotykamy chłopaków z Polski. Również jadą do Słowenii, ale ich głównym celem są Alpy austriackie. Dzisiaj chcą dojechać nad Bohensko Jezero. Kawałek drogi przed nimi. Po drodze robimy przerwy na jedzenie i tankowanie. Autostrady nieźle nas nużą. Za Wiedniem pojawią się góry i trochę zakrętów więc robi się nieco ciekawiej. Pogoda idealna na motocykl - ok 23stopnie. W Słowenii robi się wyraźnie cieplej, wypinamy membrany z kurtek. Założenie na dziś zakłada dojazd do Słowenii – okolic Mariboru. Dojeżdżamy do Ptuja. Nocleg znajdujemy na kempingu przy termach. Koszt noclegu to 18 euro/osobę. Cena obejmuje również wstęp do kompleksu basenów. Rozbijamy namiot i kolację odkładamy na później bo termy czynne do 21. Dzień kończymy relaksując się w basenach i saunach. Przed snem przeglądam mapy i wbijam w garmina trasę na jutrzejszy dzień. Przed nami góry :). Obok naszego namiotu zatrzymuje się para z Polski. Jadą autem – chyba na Bałkany. Podobnie jak my mają tablice DKL. Nie są zbyt kontaktowi, więc nie bratamy się z nimi. Dzisiejsza trasa: https://goo.gl/maps/tB7b7aBqCC22 14.08.2017 – poniedziałek, dzień energetyka, więc ten dzień dostaję jako wolny od firmy w prezencie. Wstajemy rano, jemy śniadanie. Okazuje się, że materac Ani jest dziurawy. Idziemy jeszcze do term, wymoczyć się przed jazdą. Ciekawe są wielkie beczki po winie zaadaptowane na domki mieszkalne. Gdzieś czytałem, że można w nich nocować, Po powrocie zwijamy namiot i pakujemy dobytek. Ruszamy późno bo ok. południa. W Ptuju robimy drobne zakupy i jedziemy bocznymi drogami w kierunku Mariboru. Tuż za Ptujem na naszych twarzach pojawia się uśmiech. Jedziemy przez wioski, ruch bardzo niewielki, a trasa malownicza do tego sporo zakrętów, droga równa. W Mariborze obieramy kierunek na drogi 426, później 937. Pojawiają się zakręty... i to jakie! Droga wąska, sporo nawrotów. Robi się naprawdę świetnie. Drogą 937 dojeżdżamy do jedynki, którą lecimy na zachód. Droga nr 1 wije się wzdłuż zakoli Dravy, bardzo przyjemnie nam się jedzie. W miejscowości Radlje ob Dravi skręcamy w, 434 w kierunku Austrii. Przekraczamy granicę i jedziemy drogą 69. Po drodze chwila odpoczynku nad jeziorem. Droga 69 również zapada nam w pamięci. Kręta, asfalt idealny i szeroka. Po drodze spotykamy sporo motocyklistów. Mało kto jedzie jak my z całym dobytkiem. Większość maszyn to Austriacy na lekko. Wjeżdżamy z powrotem do Słowenii w Dravogradzie. Sam zjazd do granicy to również niezłe zakręty. W Słowenii drogi 112 i 425 do Valjensko Jezero. Nocleg znajdujemy na kempingu nad samym jeziorem. Miejscowość obok Jeziora to Sostanj. Ciekawostka, że na samym jego środku jest potężna elektrownia. Chłodnie kominowe są przy samej drodze. Wszędzie czuć jakiś charakterystyczny zapach, który na początku nieco przeszkadza, ale po jakimś czasie nie czujemy już tego. Rozbijamy namiot i po kolacji idę cyknąć kilka fotek nad jeziorem. Dzisiejszy dzień obfitował w zakręty, km niewiele, ale jesteśmy wykończeni. Kemping 12euro/osobę. 15.08.2017 – rano reguluję należność w recepcji i zabieramy się do codziennego rytuału – śniadanie, pakowanie. i widok na elektrownię: Ruszamy ok 10. Dzisiaj jest święto więc kupno maty samopompującej może nie być łatwe. Jedziemy 694, 427, 221. Garmin nie chciał nas poprowadzić drogą 221, ale trochę go nie słucham i jedziemy. Niezłe zawijasy. Później 108 jedziemy wzdłuż Savy i 645 docieramy do Lublany. Znajdujemy centrum handlowe z jednym z dwóch słoweńskich decathlonów. Kupujemy matę, kilka drobiazgów i jedziemy dalej. Jest już naprawdę gorąco. Chcemy dzisiaj podjechać w okolicę Postojnej Jamy. Po drodze trafia nam się kilka km szutru. Ok 17 docieramy do jaskini. Na zwiedzanie trzeba ok 1,5h, a czynna jest do 18 więc odpuszczamy. Jedziemy na kemping Pivka. Kemping jest świetnie położony: las, góry, teren nieźle pofałdowany. Znajdujemy miejsce na nocleg, rozbijamy namiot i idziemy na basen. Dzień kończymy na odpoczynku. Jeździmy głównie bocznymi drogami, więc km nie przybywa, a jest sporo frajdy z jazdy. Wieczorem przyjeżdża sporo aut, i kemping zapełnia się. Spotykamy również Polaków – ojciec z synem na nowym DL650 2017. Nastawiają się głównie na Alpy austrackie. Obok rozbija się para słowacka, chwilę rozmawiamy... po angielsku, słowacku i polsku. Planujemy jutrzejszy dzień i idziemy spać. Plan jest prosty: jaskinia, zerknąć na zamek i dwa dni nad morzem. 16.08.2017 – po śniadaniu płacimy (ok 12euro/os.) i wracamy pod jaskinię. Wejście mamy na 10:30, więc kupujemy kilka pamiątek. Przed wejściem spotykamy Japończyków... Ciekawy naród, zaawansowany technologicznie, a ludzie zachowują się jak dzieci. Sama jaskinia robi niesamowite wrażenie. Zaczynamy zwiedzanie od jazdy kolejką w głąb pieczary. Sam przejazd nią zapiera dech w piersiach, i już wiemy, że nasza Jaskinia Niedźwiedzia to tylko dołek w ziemi z kilkoma stalaktytami. Zwiedzanie na piechotę to ok. godzina spaceru. W jaskini jest ok 8 stopni, więc robi się przyjemnie. Przewodnik opowiada o budowie jaskini i historii jej udostępniania zwiedzającym. Poniżej kilka fotek, robione z ręki, a obiektyw niezbyt jasny. Po zakończeniu trasy wracamy kolejką do wyjścia. Jest jeszcze goręcej niż przed wejściem... Jedziemy zerknąć na Predjamski Grad, czyli zamek, który często pojawia się na pocztówkach ze Słowenii. Jest tak gorąco, że zwiedzanie nawet nam nie w głowie. Robię kilka fotek i ruszamy w kierunku Chorwacji. Aby zaoszczędzić na czasie lecimy autostradami. Przed granicą jemy pyszne cevapcici, jak się okazuje później był to nasz najdroższy posiłek podczas wyjazdu. Jedzenie pyszne. Na granicy kolejka, ale sam wjazd nie trwa długo. Lecimy drogami lokalnymi do Umagu, ostatecznie zatrzymujemy się na kempingu ok 8km od miasta. Sam kemping jest potężny. Znajdujemy miejsce na namiot, przygotowujemy obozowisko i idziemy nad morze. Droga do Chorwacji krótka, ale nieźle nas odwodniło. Bez problemu pochłaniamy 2l ożujska. Na kempingi większość ludzi to Niemcy i Słoweńcy. Niektóre przyczepy stoją długo. Nie do końca rozumiem ten sposób spędzania wakacji. Cała ta otoczka karawaningu: grille, meble, hamaki, rowery . No i ta codzienna monotonia – masakra. Nie chcę tak. Wydaje mi się, że część niemieckich emerytów po prostu wyjeżdża na kilka miesięcy z kraju aby pomieszkać w przyczepie nad morzem. Standard kempingu jest niezły. Na jego terenie są dwa supermarkety, basen, kilka restauracji, do tego lodziarnie, gofrownie i inne takie. Dobre miejsce na wypoczynek. 17.08.2017 – dzisiaj nie robimy nic. No może tylko wyjazd na tenerze do konzuma po zimne piwo. Basen, morze, i wygrzewanie na słońcu. Dzień kończymy połówką arbuza. Jutro powrót do Słowenii, w góry. 18.08.2017 – po dwóch nocach spędzonych w Chorwacji opuszczamy kemping. Płacimy 490 kun za dwa noclegi i odzyskujemy paszporty. Na większości kempingów podczas naszego wyjazdu chciano od nas dwa paszporty, które oddawano dnia następnego po rozliczeniu. Taka bałkańska moda widocznie. Jeszcze taka „ciekawostka” z kempingu – niby drobiazg a o ile wygodniej... Powrót nieco inną drogą, objeżdżamy Istrię od zachodu, następnie lecimy wzdłuż wybrzeża Słoweńskiego drogą 111, kawałek autostradami i zjeżdżamy na drogi lokalne. Na zwiedzanie Kopru jest za gorąco. Sporo pijemy ale nie daje to ulgi. Gdy oddalamy się od wybrzeża robi się trochę znośniej. Jedziemy wzdłuż granicy z Włochami drogą 204, później 103. W miejscowości Kanal odbijamy w lokalną 606 i 604. To bardzo wąskie i naprawdę kręte dróżki. Po ok 3 km od zjazdu na kolejną 605 droga okazuje się zamknięta, wracamy do 604 i powracamy do głównej 103. Nie dajemy za wygraną i powracamy ponownie na 605 w miejscowości Volce. I znowu robi się świetnie – pniemy się wyżej i wyżej. Robimy kilka fotek na przełęczy i zjeżdżamy w dół. Robi się późno więc postanawiamy szukać noclegu. Upał dał nam wycisk i zmęczenie daje o sobie znać. Robimy małe zakupy w miejscowości Kobari i jedziemy na kemping. Jest dość zatłoczony, nie za bardzo nam pasuje, jedziemy dalej do Trnov. Tu zostajemy. Okolica do której dojechaliśmy to zagłębie raftingowców. Wszędzie auta z kajakami lub pontonami na dachu, do tego ludzie w kapokach i kaskach. Połowa kempingu zarezerwowana przez ekipy raftingowe. W większości to Niemcy i Austriacy. Obok nas Włosi z noworodkiem. Znajdujemy miejsce i stawiamy namiot. Wieczorem zimne piwko i mały spacer. Kemping 10 euro/osobę, brak możliwości płatności kartą. Mniej więcej nasza trasa: https://goo.gl/maps/SRHetjEdFbL2 19.08.2017 – kawka, śniadanie, pakowanie. Przed nami najlepsze smaczki naszego wyjazdu. Jest ciepło, choć słońce za chmurami. W kłazience spotykam ćmę wielkości ptaka. Zdjęcie nie oddaje wielkości ale bestia miała ponad 10 cm. Ruszamy drogą 203, później 11 w kierunku Włoch. Naszym celem jest dróżka 902 i Triglavski Narodny Park. Wjazd na 902 wita nas znakiem ostrzegawczym, który widziałem pierwszy raz w życiu – ostry podjazd 22%. Po kilku km dojeżdżamy do budki, gdzie płacimy po 5 euro od głowy za wjazd, dostajemy w zamian ulotkę. Chłopak mówi nam, że na samej górze końcówka drogi jest zamknięta, ale na własne ryzyko można jechać dalej. Zaczyna kropić, ale wygląda, że zaraz będzie lepiej. Droga robi się coraz ciekawsza. Po kilkuset metrach zaczyna padać. Jedziemy dalej. Po drodze spotykamy kilka motocykli i rowerów, wszyscy jadą w dół. Zakręty, tunele i coraz wyżej. Droga jest trudna, często nie ma barierek a wysokości robią wrażenie. Ania dzielnie jedzie. Docieramy do zakazu i wiemy, że do szczytu niedaleko. Jest tak jak mówił chłopak – przejazd możliwy, ale jest trochę luźnych kamieni. Na szczycie pada już porządnie. Ubieramy gumy, bo widać, że będzie znacznie gorzej. Robię kilka zdjęć komórką, chociaż nie chce ustawić ostrości, widoczność nędzna. Nie wyciągam głównego aparatu bo nie ma sensu. Objeżdżamy pętlę i gonimy w dół licząc, że będzie lepiej. Miało być tak: rzeczywistość była inna: i na dole: wracamy tą samą drogą do rozwidlenia z drogą 206, którą jedziemy na przełęcz Vrsic. Po drodze pada. Nie chcemy przerywać jazdy, bo łudzimy się że uda nam się uciec. Moje buty - gaerne po ponad 40tys. km chłoną wodę z powietrza więc mam już dawno mokro. Podobnie z rękawicami. Droga rewelacja, ale pada niemiłosiernie, więc przyjemność z jazdy jest słaba. Zakręty są ponumerowane, z tego co pamiętam jest ich ponad 40. Na szczycie podobno jest taki widok: Jest tak marna widoczność, że nie robię zdjęć nawet komórką. Jedziemy w dół. Z tej strony zakręty są wykonane kostką więc trzeba uważać. Przestaje padać, ale jest ślisko. na dole robimy przerwę. Jemy resztki kabanosów, które uchowały się na dnie kufra. Zmieniam skarpety na dexshelle, wymieniam rękawice na suche i robi się przyjemniej - przynajmniej dla ciała, bo dusza płacze. Obieramy kierunek na Bled, później na Bohensko Jezero. Niektórzy robią takie zdjęcia: ja zrobiłem takie: Jedziemy nad jezioro, tam planujemy nocować, na kempingu. Kemping jest fajnie położony, od warunkiem że jest sucho... To nic innego jak las, ale po deszczu robi się bagno. Widząc łzy w oczach Ani wracamy w kierunku Bledu, na kemping który mijaliśmy. Nad jeziorem robimy kilka zdjęć komórką. Woda kryształowa, przepięknie to wygląda. Rozbijamy namiot, suszymy ciuchy, jemy kolację. Ładujemy komórki i dzień wieńczymy słuchając listy trójki, z dnia poprzedniego. Miał być przepiękny dzień, było tak sobie. Pozostał niesmak, ale jest powód aby wrócić na obie drogi. Trochę dostaliśmy w kość. Czuję dumę, że mam taką dzielną żonę. 20.08.2017 - urlop się kończy i musimy wracać. Dzisiaj ostatni dzień w Słowenii. Chcemy trochę się jeszcze pokręcić po górach i podjechać w okolice Graz, żeby w poniedziałek było lżej z powrotem. Po śniadaniu jedziemy do Bohinj, gdzie skręcamy w 905 i dojeżdżamy do Bled od północnej strony, później 635 przez miejscowość Jamnik. W Jamniku jest pomnik upamiętniający walki podczas drugiej wojny światowej. Pomnik to również punkt widokowy. Kolejne drogi do 403 i 210 do granicy z Austrią. Na 210 pojawia się trochę motocykli na sportach i robi się mały tor wyścigowy. Kilka km po przekroczeniu granicy zjeżdżamy w bok na drogę oznaczoną na nawigacji jako L132. Tutaj spotykamy tylko 2 motocykle, z czego jednego v-stroma z Czech. Droga świetna, wąska i kręta. Wjeżdżamy znowu do Słowenii na drogą 428. W miejscowości Solcava jedziemy górę drogą 926. W pobliżu gdzie 926 łączy się z 927 zaczyna się szuter (z tego co pamiętam to kilkanaście km do miejscowości Bistra). Ponownie przekraczamy granicę z Austrią. Dojeżdżamy drogą 112, w Austrii 81 i 69, tym razem w drugą stronę. Na austriackich serpentynach moja tenerka ma jubileusz – na liczniku pojawia się 40tys km :). Po przejechaniu 69 jedziemy na południe w kierunku Graz, do autostrady. W ten sposób nasza przygoda kończy się. Przed nami jeszcze nudny przelot do domu. Nocleg znajdujemy kilka km od autostrady na kempingu. I tutaj ciekawostka – nikt nie chce od nas dokumentów. Pan pokazuje nam obszar na którym możemy rozbić namiot i mówi, że wszelkie formalności załatwimy rano. Jesteśmy zmęczeni więc zasypiamy szybko. https://goo.gl/maps/SQc44MHWJgk 21.08.2017 – dojazd do domu. Rano płacę za kemping ok 25 euro i zbieramy się do jazdy. Pogoda świetna. Jedzie się dobrze. Po drodze krótka przerwa na jedzenie, tankowanie drobne zakupy w Czechach. Nuda. Wiedeń, Brno, Ołomuniec, Międzylesie i dom. https://goo.gl/maps/MzKMfhKTgdN2 Podsumowanie: przejechaliśmy nieco ponad 2500km, ceny paliwa 1,14-1,25 euro/l noclegi – 100% pod namiotem, ceny 10-12 euro/osobę mieliśmy jeden dzień deszczowy, reszta słoneczna, w samej Słowenii spotkaliśmy jedną załogę motocyklową z Polski, ceny nieco wyższe niż u nas, ale nie ma tragedii, motocykle jak zawsze przejechały bez zająknięcia, drogi w stanie dobrym i bardzo dobrym, trochę odcinków szutrowych równych jak stół, Słowenia to niedoceniany kraj. Praktycznie wszędzie jest sporo ciekawych dróg. Raj dla motocyklistów. Jechaliśmy spontanicznie, bez planu. Dzień następny planowaliśmy po zakończeniu jazdy. Myślę, że całość trasy wszyła nieźle. Ania jak zawsze spisała się na medal. Dzielnie jechała w deszczu po trudnych drogach Odcinki szutrowe nie robią już na niej wrażenia. Dziękuję za wspólną jazdę. Nie mam daru do pisania, ale jeżeli informacje zawarte w niniejszej relacji komuś pomogą lub zachęcą do wyjazdu to świetnie.
-
Tak. Na sh21 był szuter ale to były ostatnie chwile bo maszyny już równały drogę.
-
Gruzja widokowo to dla mnie nr1. a tu archiwalna Albania. Montaż Orzep, Mój pierwszy dalszy wyjazd.
-
Gruzja 2015, montaż Gumbas
-
Szukamy osób na wyjazd 21.05.17-02/03.06.17 Chorwacja , Macedonia , Albania.
Marulin odpowiedział whitenakedbmw → na temat → Propozycje wyjazdów
7000km bez spiny to jakieś 3 tygodnie? Napiszcie jakie drogi, jakie motocykle, jakie preferencje. -
Forum V-strom. Tam się głównie udzielam. Relację przerzuciłem również na allriders.pl
-
Geneza - Pomysł wyjazdu był niejako kontynuacją wyjazdu z 2014r. Pierwotnie chcieliśmy objechać Polskę z szczególnym uwzględnieniem ściany wschodniej. Tęsknota za klimatami Rumunii bierze górę i postanawiamy – zobaczyć Bieszczady i pojeździć kilka dni po Rumunii. Planu w zasadzie nie ma. Każde z nas ma swoje cele. Celem Ani jest zamek Bran, moim wulkany błotne Buzau. Teraz wiemy, że zapewne byśmy pojechali do San Escobar. Wtedy jeszcze nie było takiej opcji. Udaje nam się zorganizować urlop na pierwszą połowę lipca i zapewnić opiekę nad naszą pociechą. Wszystko poukładane. Motocykle ogarnięte. Zmieniam tylko TKC na metzelery. Pakujemy się jak zawsze – ja w kufry, Ania w sakwy. W sumie w ostatniej chwili Ania bierze centralny – praktycznie pusty. 03.07.2016 wyruszamy ok 8. Startujemy w kierunku Czech . Granicę przekraczamy w Nowej Morawie. Następnie Stare Mesto, Sumperk i droga 11. W górach nawet chłodno. Na przełęczy przy 11 mała przekąska i jedziemy dalej. Staramy się jechać bocznymi drogami. W pobliżu Hořejší Kunčice natrafiamy na objazd drogi 442. W Svatoňovicach wjeżdżamy ponownie na 442, którą jedziemy aż do Słowacji. Przed granicą jemy pyszny obiad za przyzwoite pieniądze. Czeskie drogi są równe i przewidywalne. Dobrze się jedzie. W Słowacji jedziemy w kierunku Żylina drogą 18 i od Martin drogą 65 do Turciańskich Teplic dojeżdżamy ok 18. Tu postanawiamy zostać na noc. Po krótkich poszukiwaniach zostajemy w Penzion Panda (48°51'35.0"N 18°51'23.6"E). Trochę drogo – ok 50 euro/dwie osoby. Teplice to popularna miejscowość. W centrum są baseny, wyglądają z zewnątrz na trochę podupadłe, sporo ludzi. Pierwotnie chcemy iść trochę pomoczyć to i owo, jednak zmęczenie nam doskwiera i odpuszczamy. Na kolację jemy pyszny kebab, krótki spacer i do spania. Wbijam trasę w garmina na następny dzień. Dziś ok 370km https://goo.gl/maps/SNsmbKruCbP2 04.07.2016 – ruszamy po śniadaniu – jak się okazuje nie wliczonym w cenę noclegu. Pogoda nadal dopisuje. Trasa wyznaczona. Dzisiaj chcemy dotrzeć do Bieszczad, przynajmniej ich początku. Jedziemy drogą 14 w kierunku Bańskiej Bystrzycy. Droga kręta, super! Trochę się trzeba napracować. W Bańskiej Bystrzycy wjeżdżamy na 66 i lecimy do drogi 72 i 18. W Lipovskim Grodzie drogą 537 objeżdżamy nasze Tatry od strony południowej. Jechaliśmy tą drogą chyba w 2014, ale zawsze warto tam wrócić. Widoki przednie, ruch naprawdę niewielki. Z drogi 537 skręcamy w prawo na 66 i w lewo na 542, następnie 543. Jedziemy wzdłuż granicy w okolicy Czerwonego Klasztoru . Drogą 77 i 68 docieramy do granicy z Polską. Tutaj źle zjeżdżamy z drogi i ponownie wjeżdżamy do Słowacji… Zawracamy, przekraczamy granicę i skręcamy w drogę wojewódzką 971 aż do Tylicza. Ponownie wjeżdżamy na Słowację i drogą 77 docieramy do przejścia Niżna Polianka. Znowu wjeżdżamy do Polski i drogą 992 docieramy do Tylawy. Tu znajdujemy nocleg w agroturystyce za 40zł/osobę (49°28'05.4"N 21°41'44.5"E - Agroturystyka pod Skałą). Warunki ok. Motocykle schowaliśmy za budynek na podwórzu. Teren ogrodzony. Dzisiaj przejeżdżamy ok 410km. W radio słyszymy, że w związku ze szczytem NATO wprowadzono kontrole na granicy. Przekraczaliśmy granicę chyba pięciokrotnie i nikt nas nie skontrolował. Nie spotkaliśmy również żadnych służb. Nie wszystko co się słyszy jest prawdą https://goo.gl/maps/SpAyXABuyXk 05.07.2016 Jemy śniadanie z własnych zapasów. Pakujemy się i ruszamy. Pierwotnie chcieliśmy objechać część dużej pętli i pokręcić się trochę i następnego dnia przejechać przez Ukrainę do Rumunii, ale na przejściu granicznym były jakieś ekscesy i służby ukraińskie niechętnie wpuszczały Polaków. Ostatecznie odpuszczamy. Tankujemy motocykle w Barwinku i jedziemy na podbój Bieszczad. Najpierw drogą wojewódzką 897 przez Ustrzyki Górne. Po drodze za Słuposianami robimy przerwę. Pierwsze co nam się rzuciło w oczy w Bieszczadach to znaki informujące o niedźwiedziach i rysiach. W Sudetach takich nie mamy. Pogoda nadal nam sprzyja – mamy słońce i umiarkowaną temperaturę 23-25 stopni. W Czarnej skręcamy w lewo w drogę 894 i przez Polańczyk i Solinę objeżdżamy Jezioro Solińskie. W Myczkowcach zwiedzamy zaporę robimy kilka fotek i jedziemy dalej drogą 84 w kierunku Leska. W Lesku robimy zakupy na kolację, pod sklepem spotykamy forumowicza zdobywającego samotnie Bieszczady. Nicku niestety nie pamiętam. Chwilę rozmawiamy i rozstajemy się. W Baligrodzie w Karczmie Miś jemy pyszny obiadek. Nasyceni ruszamy dalej. Drogą 893 wracamy do Cisnej, zamykając naszą dzisiejszą pętlę – mix pętli wielkiej i małej. Nocleg planujemy znaleźć w Komańczy. Udaje nam się to – Agroturystyka u Marii – 35zł/osobę, przy drodze 892. Wjazd z drogi głównej jest dosyć zakamuflowany. Wieczorem idziemy na podbój Komańczy. Niestety okazuje się to porażką bo jednym czynnym lokalem jest sklep spożywczy. Spacerujemy trochę i wracamy na kolację. Nieopodal jest klasztor w którym był internowany kard. Wyszyński. Tak szczerze to jesteśmy mocno rozczarowani Bieszczadami. Drogi takie sobie pod względem motocyklowym. Widokowo również nie powala. Na drogach sporo samochodów wlokących się w nieskończoność. Nie do końca rozumiem czemu tak wiele osób ekscytuje się Bieszczadami? Może gdybyśmy spędzili tu kilka dni i pochodzili po szczytach to mielibyśmy inne odczucia? Może po prostu bardziej odpowiadają nam nasze Sudety? Dzisiaj pokonujemy ok 270km. Jutro przerzut do Rumunii. https://goo.gl/maps/bH9MULGTdDs 6.07.2016 – rano po szybkim śniadaniu jedziemy zatankować na pobliskiej stacji. Poniżej agroturystyka u Marii Po drodze zjeżdżamy zrobić kilka zdjęć drewnianej cerkwi. Muszę przyznać niesamowite są te drewniane kościoły. Następnie jedziemy przez Słowację, Humenne, Michalovice. Po drodze kilka zamków warownych Węgry to najnudniejszy kraj naszego wyjazdu. Jemy obiad w Vásárosnamény. Zamawiamy na wyczucie bo menu było tylko po węgiersku. Trafiamy w rosół i ryż z kurczakiem. Żadna rewelacja ale organizmy nasyciło. Później jeszcze dojadamy pod drzewem pyszną zupę z soczewicy, którą podgrzewamy mimo upału. Podobnie jak w roku 2014 do Rumunii wjeżdżamy przez Satu Mare, jednak tym razem wjeżdżamy na drogę 19F do Baja Mare i na 18. Po drodze wybieramy pieniądze z bankomatu i robimy kilka fotek. Dzień ma się ku końcowi więc zaczynamy szukać noclegu. Kilka km za Baia Mare odbijamy z drogi 18 i jedziemy do Complex Hotelier Turist ?uior,. Hotel wygląda na porządny, 3-gwiazdki. To chyba najdroższy nocleg podczas wyjazdu – nie pamiętam dokładnie ale grubo ponad 200RON. Cztery budynki hotelowe, położone w środku lasu. Jak się okazuje następnego dnia za hotelem jest stok narciarski. W zimie musi tu być niesamowicie. Latem również jest przyjemnie. Wygląda na to, że wypoczywa tu klasa średnia Rumunii. Na parkingach dominują raczej lepsze auta (czego akurat nie oddaje poniższe foto). Większość pokoi zajęta. Wyraźnie nie pasujemy tutaj. Zostajemy. Na kolację jemy kabanosy i resztki pieczywa. Motocykle bezpieczne na parkingu. Ania myje się w zimnej wodzie. Ja już w ciepłej ale to doczytujemy w folderze hotelowym, że ciepła woda leci po 15-20 minutach... Później na jakiś czas gaśnie światło. Klimat Rumunii - jest świetnie. Ja tradycyjnie przed snem klikam garmina planując następny dzień. Nie mamy w pełni zaplanowanej trasy. Zawsze przed wyjazdem jest tylko zarys, który modyfikujemy wg potrzeb. Nie lubię również planowania noclegów. Zawsze zatrzymujemy się tam gdzie akurat chcemy lub lubimy. Za bardzo zaplanowana podróż nie jest dobra. Może się zdarzyć, że realizacja planu staje się ważniejsza niż sama jazda. Powstają niepotrzebne napinki. Dzisiaj pokonujemy ok 370km. Pogoda nadal nam dopisuje. https://goo.gl/maps/TLtsGXfKfLn 07.07.2016 na śniadanie jemy pyszne omlety. Po śniadaniu robimy krótki spacer wokół hotelu. Pakowanie i ruszamy dalej. Wracamy do drogi 18 i jedziemy na północ do Syhotu Marmaroskiego. Po drodze klimatyczny posiłek. Kilka km za Vişeu de Sus zjeżdżamy na 17C i opuszczamy Maramuesz. W Salva zmieniamy drogę na 17 D i lecimy dalej. W Maieru, na obrzeżach miejscowości jemy przepyszny obiad w knajpie Don Pepe. Najadamy się aż za bardzo, ale przed nami kawałek szutru. Ostanie ok18-20 kilometrów drogi 17D to szuter. Przejeżdżamy ten odcinek. Natrafiamy na dość spory podjazd – to ta droga z prawej – widok z góry. Pod koniec widoki przednie: W końcu dojeżdżamy do drogi asfaltowej 18. Jedziemy dalej, rozglądając się za noclegiem. W Botoş przy głównej drodze natrafiamy na camping De Melza. Wynajmujemy domek za 80RON. Warunki ok. Spotykamy chłopaków z Polski na rometach. Jeżdżą po górach i katują romety, które powierzył im producent. Trochę rozmawiamy. Właściciel widząc nalepki na naszych motocyklach pokazuje nam,że ktoś z forum już tam był: Dzisiaj ok 275 km. Nadal nie spotkaliśmy deszczu... https://goo.gl/maps/gVcRhESwtzF2 08.07.2016 – kolejny dzień w Rumunii. Wstajemy chwilę po ósmej. Nasi polscy towarzysze śpią jeszcze. Oglądali wczoraj mecz... Ruszamy dalej drogą 18, następnie 17A w kierunku Sucevita. W Marginea skręcamy w 2E i przez Kaczycę wracamy na drogę 17. Robimy pętlę do drogi 18. Główny sponsor wyjazdu – Lidl. Rumunia obfituje w Lidle i Kauflandy. Następnie drogami 17B i 15 jedziemy do Bicaz. Dzisiaj wybrałbym inną drogę. Asfalt średni. Jechaliśmy tędy dwa lata temu a nic mnie to nie nauczyło... Przejeżdżamy przez Wąwóz Bicaz już dosyć późno. Światło nieciekawe więc robię kilka fotek komórką. Zaczynamy się rozglądać za noclegiem. Znajdujemy hotel chyba za 160RON. Okazuje się, że jest dla nas ostatni pokój. Dostajemy klucz i … pilota do TV. O Warunki ok, i woda ciepła leci od razu. czywiście nie korzystamy z basenu hotelowego. Padamy jak muchy. Może się to wydać nudne ale nadal nie pada. W 2014 wąwóz przejechaliśmy w potężnym deszczu tym razem było pięknie. Dzisiaj pokonaliśmy ok 370km. https://goo.gl/maps/fQ8Zca3PaqP2 09.07.2016 – dzisiejszym celem jest zamek Bran, uznawany za jedną z siedzib Vlada Palovnika. Oddajemy klucze i pilota i jedziemy. Po drodze jemy śniadanie pod Kauflandem. Chcemy dojechać na miejsce po południu i na lekko zwiedzać zamek. Jedziemy zatem tranzytowo przez Braszów. W Bran znajdujemy nocleg za 80RON. Dobra lokalizacja bo niedaleko centrum, a jednocześnie daleko od całego zgiełku. Po zrzuceniu pancerzy ruszamy na podbój miasta. Kolejka do kasy jest dość długa, ale na teren zamku wchodzimy sprawnie. Nietoperz od 2014 trochę się przykurzył, ale nadal wisi. Po zwiedzeniu zamku kręcimy się trochę po bazarku i nabywamy kilka drobiazgów. to zdjęcie w pełni określa klimt miasteczka, komercja. Ale zmek ok. Dzisiaj przejechaliśmy ok 220km. Jest naprawdę duszno i gorąco, grzmi w oddali. Wygląda na to, że w nocy będzie padać. Dzisiejsza trasa: https://goo.gl/maps/m9CTp2HJKS92 10.07.2016 – W nocy chwilę padało. Wszystko jakby odżyło, ale po deszczu prawie nie ma śladu. Dzisiaj chcemy zobaczyć mój rumuński cel czyli wulkany błotne. Zastanawiamy się czy nie wykupić drugiego noclegu i wulkany objechać na lekko. Ostatecznie decydujemy się jechać zbierając dobytek. Przez Bran jeszcze przejedziemy. Na początek jedziemy do Braszowa aby trochę pokręcić się po starówce. Powiem krótko – jest przepiękna. Motocykle zostawiamy na parkingu strzeżonym. Najwęższa uliczka Braszowa: Czarny kościół: Kupujemy jeszcze kurtosza na rynku i zmykamy w kierunku wulkanów. Od Braszowa jedziemy drogą 1A (świetna) i w Strada Alexandru Filipescu koło zakładu firmy Tymbark skręcamy w 102B, którą docieramy do drogi 10. Po drodze jemy obiad w przydrożnej restauracji. W sali obok właśnie zaczyna się wesele. W miejscowości Bereca odbijamy z drogi 10 1 102F i lecimy do wulkanów. Parkujemy, kaski zabiera pan sprzedający bilety. Naprawdę warto odwiedzić to miejsce. Robi niesamowite wrażenie. Spotykamy parę Polaków na dużym GS. Wracamy tą samą trasą w kierunku drogi głównej. Jedziemy dalej w kierunku Buzau i dalej dwójką. Kilka km za Buzau znajdujemy nocleg w przydrożnym motelu – Hanul Neptun. 80RON. Właściciel chowa nasze motocykle do garażu. Umawiamy się, że jutro o ósmej nam je odda... Razem z paszportami, które zniknęły razem z panią która jest recepcjonistką, barmanką i kelnerką w jednej osobie. Kupujemy browar na wieczór i idziemy do pokoju. Próbujemy oglądać mecz jednak odbioru nie ma. Standard pokoju taki sobie, ale jest wi-fi. Dzisiaj upał trochę nam się dał we znaki. Robi się coraz goręcej. Jutro znowu wjedziemy w góry. Pokonaliśmy ok 240km. https://goo.gl/maps/vq3BssWL5vR2 11.07.2016, Rano odzyskujemy paszporty i motocykle. Pakujemy się i jedziemy. Poniżej jeszcze kilka fotek. Wyraźnie brakowało środków usuwających kamień Jako, że jesteśmy nie tak daleko to postanawiamy zobaczyć wieczne ognie w Andreasu de Jos. Wszystko ok, znajdujemy miejscowość, jednak nie udało nam się odnaleźć ogni. Jak się później okazało byliśmy bardzo blisko. Jest tak piekielnie gorąco, że nie widzi nam się piesza wycieczka pod górę i odpuszczamy (wersja oficjalna, nieoficjalnie – strasznie mnie to wnerwiło, że nie przygotowałem się za dobrze dzień wcześniej). Trudno, musimy jeszcze tu wrócić. Wracamy do drogi 2D (kręta, oj, kręta!) i lecimy do Braszowa. Do Bran jedziemy drogą 1E przez Poiana Brasov. Po drodze piękny widok na miasto. Rewelacja!. Przy punkcie widokowym nagabuje nas jakiś sprzedawca pamiątek. Spławiamy go gdy pojawiają się następni klienci. W Bran kupujemy jeszcze futrzaną czapę wilka dla córki (teraz robi furorę w przedszkolu – nikt takiej nie ma ;)) i jedziemy dalej. Nocleg znajdujemy w pensjonacie Pensiunea Mateias " La Meserie", kilka km przed Câmpulung. Noc za 100 RON ze śniadaniem. Śniadanie umawiamy na 8 bo chcemy ruszyć wcześniej. Okazuje się, że jesteśmy jedynymi gośćmi pensjonatu. Obsługa idzie spać i zostajemy sami. Obiekt dość spory. Mi się bardzo podoba, Ania ma jakieś niedobre myśli... Napełniamy jeszcze olejarki w motocyklach i planujemy następny dzień. Nasz wyjazd dobiega końca i musimy zacząć wracać. Dzisiejszy dystans to ok 390km. https://goo.gl/maps/K8Q4JPomWLs 12.07.2016 – wstajemy po przed ósmą, pakujemy bagaże. W nocy było spokojnie. Czarne myśli Ani nie sprawdziły się. Ok 8,30 na rowerze przyjeżdża kucharka i szykuje dla nas pyszne śniadanie. Nie gniewamy się, choć kawał drogi przed nami. Chcemy dojechać w okolice Oradei, tak aby następny nocleg wypadł w Polsce. Ruszamy. Jadę pierwszy, ale nie widzę Ani w lusterku. Wracam do pensjonatu i zonk. Suzuki zemdlało. Straty: lekko pęknięty handbar, rysa na gmolu i zarysowana duma kierowniczki. O dziwo kierunkowskaz cały! Co tam, paciak się zdarza. Podnosimy motocykl i jedziemy dalej. Dalej nuda, czyli droga 7C... tym razem jedziemy od strony południowej. Po drodze podobno prawdziwa siedziba Vlada Palownika. Jest ich sporo w całej Rumunii. w 2014r zrobiłem niemal identyczne zdjęcie, tylko motocykle stały w drugą stronę: Zapora: Zaczynają się serpentyny :). Dalej było już naprawdę nudno. Droga 14A i 15 – porażka, kurz, remonty i strasznie gorąco. Jedynym pozytywem był pyszny pstrąg gdzieś po drodze. W restauracji siedzimy ponad godzinę. Nabieramy sił, dużo pijemy. Jedziemy dalej. Tego dnia trochę brakowało nam deszczu. Dojeżdżamy dogami: A3 i 1 do Groşi. Nocujemy w motelu AXON za 100RON. Wieczorem zimne piwo limonkowe – rewelacja, po takim dniu. Dzisiejszy dystans to lekko ponad 500 km. Jutro lecimy do Polski. Link do trasy jest nie do końca prawdziwy – google nie chce poprowadzić przez tunel bo jest zima. https://goo.gl/maps/kxovgMa1Zw52 13.07.2016 – rano po śniadaniu ruszamy w kierunku granicy. W Oradei w Kauflandzie wydjemy resztę waluty. Jest niemiłosiernie gorąco, za gorąco. Pijemy ile się da. Na granicy kolejka nas wykańcza. Jest napradę gorąco. Następnie tranzyt. Po raz pierwszy wykupujemy winietki na autostrady węgierskie. Chyba się starzeję. Zawsze jeździliśmy na Jana... Jemy drugie śniadanie na stacji paliw. Jest grubo powyżej 30 stopni. Woda którą ze sobą mamy jest ciepła i nie daje żadnej ulgi. Po wjeździe na Słowację jest chłodniej. Jedzie się całkiem przyjemnie. Słowacja niczym ciekawym nas nie zaskoczyła – no może tylko tym, że stoczyliśmy drogowy pojedynek z Polakiem, który poczuł się urażony, że go wyprzedziliśmy. Zajechał nam drogę jak nas doszedł w mieście. Odpuszczamy. Niech jedzie w cholerę. Debil. Taki kawał drogi i pierwsza negatywna reakcja wobec nas i to od rodaka... Za Popradem jest już chłodno. Do Polski wjeżdżamy we mgle. Jest zimno. Tankujemy w Zakopanem, ostanie było jeszcze w Rumunii. Na zwbiornikach pokonuemu 480km. Nocleg w pensjonacie u Ani – to nasza baza w Zakopcu. Dzień wieńczymy kolacją w naszej ulubionej knajpie Jedziemy już wspólnie tenerką Pogoda jest niepewna. Wygląd na to, że jutro doświadczymy deszczu. Dystans – ok 480km, było naprawdę gorąco. https://goo.gl/maps/kbMT1yTgA4G2 14.07.2016 – powrót do domu. Tradycyjnie – zakopianka, A4, DK 46... Nuda. Całą noc padał deszcz. Motocykle stoją w kałuży. Wygląda, że zaraz znowu zacznie. Ubieramy się w przeciwdeszczówki i ruszamy kiedy deszcz ustaje. Wyjazd z Zakopanego to potężny korek. Zaczynamy się przeciskać. Kierowcy bardzo ładnie się zachowują. Trafia się tylko jeden szeryf drogowy. Pokonujemy korek. Później na zakopiance korki trafiają się jeszcze kilkukrotnie. Zatrzymujemy się w Myślenicach w Macu na krótkie śniadanko. Zrzucamy przeciwdeszczówki i gnamy dalej. Przed Opolem jeszcze na A4 zjeżdżamy na parking. Chmury są bezlitosne, deszcze nieunikniony. Ostatnie 140km jedziemy w deszczu. Od Niemodlina w istnym sztormie. Do domu dojeżdżamy cało i mokro. Dzisiaj nudne 380km. Podsumowując – deszcz dopadł nas dopiero ostatniego dnia. Przytoczę jeszcze mojego posta z informacji dla podróżników. Jako, że relacja był ppisana z głowy i z zarchiwizowanych śladów garmina nie pamiętam stanu poszczególnych dróg. Posta pisłem bezpośrednio po powrocie. kilka rzeczy które mogą się przydać: 1) po raz pierwszy nie zabraliśmy namiotu. Noclegi znajdowaliśmy bez problemu. Ze standardem również nie było najgorzej. Ciekawostka - w hotelu *** woda ciepła pojawia się po 15 minutach. Fakt ten odnotowany był w folderze hotelowym. Jak to się ma do oszczędzania wody??? Kuchenkę zabraliśmy. Problemem okazało się kupienie kartusza 190g, przebijalnego. Takiego nie było nawet w decatlonie. Ostatecznie udało nam się to w jakimś hipermarkecie, na dziale technicznym/budowlanym. 2) To była nasza druga przejażdżka do Rumunii. Mam wrażenie, że kraj się cywilizuje. Na drogach jest chyba mniej psów. 3) droga 17D - ostatnie ok 18-20km (przed drogą 18 ) jest nadal szutrowe. Trasa spokojnie do przejechania. Moja Ania objechała ją na DLu obniżonym o 3cm. Jest jeden dość ostry podjazd. drogi 66A nie udało nam się przejechać z uwagi na brak czasu 4) polecam drogi: 18 - od Baia Mare do Sighetu Marmatei, 17A - Campulung do drogi 2E, 1E - Braszów - Rasnov - któtka, ale widok na Braszów niesamowity, 1A - Braszów - Valenii de Munte, 2D - Focsani - Targu Secuiesc (na moje mapie końcowy odcinek oznaczony jest jako szuter, obecnie jest to nowy asfalt) 73 - Braszów - Campulung, 5) nie polecam dróg: 14A - Medias do drogi 15 (remont, frezowana nawierzchnia kurz), 17B+15 - do Bicaz, nawierzchnia nędzna, Dziękuję Ani za wspólną podróż. To była nasza trzecia wspólna podróż i liczę, że nie ostatnia. Moja żona to niezły zawodnik! Mam nadzieję, że zawarte tu informacje komuś sie przydadzą.
-
Bałkańskie laweciarstwo 2015, Anusia i Marulin
Marulin odpowiedział Marulin → na temat → Reszta świata
dzień pierwszy - tranzyt: https://goo.gl/maps/rkdcmcm4pHs dzień drugi: https://goo.gl/maps/SrhwMvo91gz dzień trzeci: https://goo.gl/maps/DZX35HPkRAQ2 dzień czwarty: https://goo.gl/maps/K5pqtTCPCiJ2 dzień piąty: https://goo.gl/maps/K7TnPmD1CE42 - z tym, że nie jechaliśmy przez Budvę. Nie potrafię googla zmusić aby poprowadził właściwą trasą... dzień szóstyy: https://goo.gl/maps/1UbZtXuq6Rm dzień siódmy: https://goo.gl/maps/TFyRqrLrGNF2 dzień ósmy - tranzyt: https://goo.gl/maps/9wZy6RghmiN2 sorry za zwłokę, rzadko zaglądam na forum... -
Super, że Ci się podobało. Moja żona to twardy zawodnik.
-
Wrzucę i tu opis z naszej krótkiej wyprawy, którą popełniliśmy w 2015r. 07.06.2015 – niedziela, dziecko odstawione do Zabrza, do babci. Moc atrakcji zapewnionych dziecku przez babcię pozwoli nam na ok 8 dni wyjazdu. Niestety układ urlopów, jak moje gruzińskie plany na jesień pozwoliły nam tylko na osiem dni. Dwa dni odpadają na trazyt, więc na miejscu pozostanie tylko sześć dni. Wstępny plan wycieczki rodził się przez ostatnie tygodnie a nawet miesiące. Mapa papierowa, gogleearth, liczenie kilometrów i dni. Skupiamy się głównie na asfaltach, szutry wyjdą po drodze. Chcemy po prostu pojeździć. Sporo czasu zajęło mi przekonanie Ani do laweciarstwa (czyt. kilka miesięcy, bo mędzić zacząłem już jesienią 2014…). Po kilku wyjazdach autostrad mam serdecznie dosyć, a na jazdę opłotkami po prostu brakuje urlopu. Może to już wiek? Moim zdaniem jazda autostradą nie uczyni mnie lepszym i nic ciekawego nie wniesie w moje życie. Jedziemy we dwójkę Ania na DL650, ja na xt660z. Ze Śląska wracamy do domu około południa. Przed nami pakowanie i ładowanie motocykli. Trwa to cały dzień. Ok 21 kończymy ładowanie motocykli na lawecie. Pozostaje ogarnięcie rzeczy, czy wszystko zabrane. Ok 23 okazuje się że brakuje zielonej karty do DL… Nerwy, szukanie w intrenecie, hasła typu: „zielona karta online”. Po dłuższej chwili okazuje się – jest - była razem z polisą. Czyli nie jest ze mną tak źle, jednak przy opłaceniu OC wziąłem zieloną kartę. Kończymy pakowanie bagaży do auta. Jak zawsze zabieramy kufry Letko na teresę + sakwy na DL. Bagażu nie tak dużo. Zabieramy namiot + szpej noclegowy. Teresa tradycyjnie jedzie na metzelerach tournance, DL na scoutach K60– chyba nigdy ich nie zabraknie (zaliczyły już Albanię, Rumunię, sporo Polski, a mięsa zostało sporo). Wieczorem wrzucam do garmina adria route., w końcu nie możemy błądzić. Po północy idziemy spać, wyjazd przecież o trzeciej… 08.06.2015 – poniedziałek. Dzień 1. Pobudka, śniadanie, ostatnie sprawdzenie najważniejszych rzeczy. Ostatecznie ruszamy o 5.00. Sporo wątpliwości budzi we mnie nasze auto. 80KM z przyczepą - ok 850kg. Po pierwszych kilometrach okazuje się, że nie jest źle. Diesel to nie benzyna, moment jest jednak bardziej korzystny. Przed nami ponad 1100km. Celem jest Baśka Voda w Chorwacji. Ot tak sobie wyznaczyliśmy cel z google. Wiemy, że przy rondzie w Baśka Voda jest kemping – spróbujemy tam zostawić zaprzęg. Droga - ogólnie nuda. Jedziemy na zmianę. Standard chorwacyjny dla zachodzniej części Polski: Olomuc, Brno, Wiedeń, Graz, Maribor, Zagrzeb… W Chorwacji jemy pierwsze cevapi. Dalej autostrada…. Do Baśka Voda docieramy ok 20 po 1150km i 15h jazdy. Na kempingu (Baśko Polje) negocjacje. Pierwotnie pani nie chce słyszeć o pozostawieniu tylko sprzętu. Chce nas kasować za pełny pobyt. Po dłuższej rozmowie i tłumaczeniu kończy się na policzeniu pełnego pobytu przez jedną dobę, doliczeniu pozycji „empty car” za czas postoju auta i lawety i kolejnej pełnej doby po ewentualnym powrocie za tydzień. Dostajemy numerek i szukamy miejsca. Lokujemy się w pobliżu Niemców – bogacze, mają wszystko – grille, zimne piwko, TV, SAT, grillowany czosnek. Do tego wypasiony kamper i kpl. mebli . Niemcy łypią na nas – zawszze to jakaś atrakcja. Szybki rozładunek, stawiamy namiot. Jemy cokolwiek. Tak to właśnie wieczorem słyszę słowa na które czekałem: Ania – wiesz, ten pomysł z lawetą nie był taki zły. Pokonaliśmy ponad tysiąc km i nie jesteśmy padnięci, na motocyklu nie byłoby szans na taki wynik. Tak, moja żona przyznała mi rację. Niepokoi nas niebo, jest duszno, błyska. Nie ma bata w nocy będzie lało. Prysznic, kładziemy się spać. Po chwili zaczyna się Armagedon. Burza. Pioruny biją wokół i to całkiem blisko. Prąd zanika. W pewnym momencie pod matami w namiocie zaczyna płynąć woda. Uciekamy do auta. Szkoda byłoby zginąć na początku wyprawy. W aucie wbijam w garmina waypointy na nasz kolejny dzień. Po godzinie przestaje lać. Wracamy do namiotu. Noc przebiega spokojnie. Nigdy nie przeżyliśmy takiej burzy… Opłaty drogowe: CZ 310 koron/10dni, Austria 8euro/10 dni, Słowienia 30 euro/miesiąc, Chorwacja całość ok 50 euro. Tunel od autostrady do Baśka Voda dodatkowo płatny – 4euro. 09.06.2014 dzień 2 – wtorek. Plan na dzisiaj jest ambitny. Chcemy dotrzeć do Serbii nad Zlatarsko Ezero (Nova Varos) czyli jakieś 550km. Byłem tam w 2013 z Orzepem i Gumbasem, trzeba odświeżyć wspomnienia. Oczywiście jest to plan maksimum. Minimum to wjazd do Serbii. Rzucam hasło – ciekawe czy Niemcy będą za tydzień… Nasze koczowisko: https://lh3.googleusercontent.com/-Wg7019T95sM/VgLx4oznCuI/AAAAAAAAAZU/tZuOKrXwfOE/s1152-Ic42/DSC_1171.JPG Pierwszy kilometr i już niepokój. Tenerą rzuca przy małej prędkości. Sprawdzamy ciśnienie w kołach – jest ok. Po kilku kilometrach wszystko wraca do normy. Opona się ułożyła – musiała się odkształcić podczas transportu. Początkowo jedziemy magistralą adriatycką, następnie odbijmy w drogę 39. Tankowanie do pełna, bo motocykle jechały na lawecie na pusto. Lecimy w kierunku Bośni i Hercegowiny. Droga 39 i już jest super. Dobry asfalt, zawijasy. Jet dobrze. Wjeżdżamy do BiH bez problemów. Pogranicznicy mili, przybijają „pieczat” i jedziemy dalej. W BiH asfalt nieco gorszy, ale nie jest źle. Drogą R417 objeżdżamy Busko Jezero. Dalej kierujemy się w kierunku Sarajewa. Pogoda idealna. Ciepło ale nie gorąco. Kolejne drogi M15 i za miejscowością Lug odbijamy wR-418. Przystanek przy punkcie widokowym na Ramsko Jezero. Jest pięknie. Dalej M16.2, M17, w Hadżici w R442a w góry. Przez Sarajewo przejeżdżamy tranzytowo drogą M18, robiąc jedynie foto przy tablicy Sarajevo. Miasto zakorkowane, dużo prac drogowych. Jedziemy w kierunku Srebrenicy. W Milići skręcamy w R452. Początkowo asfalt, dalej szuter… Dużo szutru, super. Po drodze ani żywej duszy, tylko kamieniołomy i wyrobiska. Ania dzielnie daje radę. Granicę z Serbią chcemy przekroczyć w Bajna Basta. Jedziemy, robi się ciemno. Paliwo się powoli kończy, w DL rezerwa świeci już z 30km, u mnie zapala się f-trip – czyli jeszcze prawie 6 litrów zostało. Pojawia się nutka zwątpienia. Docieramy do granicy ok 22, szybka odprawa. Bośniaccy celnicy przyjaźni. Chwila rozmowy, jedziemy do Serbów. Na pytanie dokąd jedziemy odpowiadamy – Montenegro, przecież nie powiemy że przez Kosovo. Tradycyjnie pytania – typu kakoj grad? Jak tam u was. Kawałek za granicą tankujemy do pełna. To były ostatnie chwile, w zbiornikach było już sucho. Po dłuższej chwili i głównie dzięki uporowi Ani znajdujemy przytulny nocleg za jedyne 20euro bez śniadania (N43o59.110’ E019o34.131’). Nasi już tam byli – kilka dni wcześniej było kilku chłopaków FAT. Ciepły prysznic i spać. Tego dnia pokonujemy 460km. Plan minimum osiągnięty. Jak zawsze wbijam waypointy na następny dzień w garniaku. najważniejsze, że się zamykają: instalacja: 10.06.2015, środa, dzień 3. Rano wstajemy. Pakowanie, śniadanie w „hotelowym” barze, całkiem smaczne. Chwila na WIFI, sprawdzanie poczty. Ruszamy w kierunku Nova Varoś, Zlatarsko Jezero. Droga super. Hotel w którym spaliśmy z chłopakami w 2013 stoi. Fotka, podziwianie i lecimy dalej. Za Aljinovići odbijamy ostro w prawo łącznikiem do drogi 21. Na google wygląda na wspaniałe serpentyny. Pierwszy odcinek asfaltowy, dalej szuter. Droga robi się coraz węższa. Co robimy? Jedziemy, może później się poprawi. Nie poprawiło się. Szuter przekształca się w kamienistą drogę. Luźne kamienie sprawiają sporo kłopotów. DL jest dodatkowo obniżony o ok 3cm, ale radzi sobie nieźle (przede wszystkim). Stromy zjazd, jest coraz gorzej. Droga zniszczona po padających deszczach. Po zjechaniu już wiemy, że powrotu nie będzie. Trzeba jechać dalej. Pniemy się w górę, szuter, lepszy, gorszy, kamienie. Po poprawie nawierzchni ośmielam się wyciągnąć aparat… Z czasem pojawiają się fragmenty asfaltu, dominuje jednak szuter. Ania dała radę, nikt nie wyglebił. Wieczorem będzie się dobrze wspominać. Po kolejnych kilometrach dojeżdżamy do asfaltu – właśnie tymi serpentynami, których szukaliśmy – szutrowymi. Warto było. Nadciągają chmury. Jedziemy do Prijepolje. Schronienie znajdujemy na stacji paliw. Tankujemy do pełna, chwilę koczujemy. Po jakimś czasie przejaśnia się. Jedziemy tranzytowo do Czarnogóry, Bielopolje, Rożaje. Wjeżdżamy do Kosova. W strefie pomiędzy budką serbską i kosowską zaliczamy wspaniałe widoki. Tak wspaniałe, że nie rozstawiam do końca kosy, tenera pada na bok. Na szczęście strat nie stwierdzono. Na granicy kosowarzy kasują nas 15euro/motocykl. Zielona karta nie działa na terenie Kosova. Na granicy pada pytanie turist? tranzit?. Niestety tranzit, ale wiemy, że jeszcze będziemy chcieli tu wrócić. Zjeżdżamy w dół. Jest już późno. Znajdujemy nocleg w motelu ANTIKA (N42o41.960’ E020o19.334’, Peje) – jak się okazuje – najdroższy w trakcie całe wycieczki – 40euro, bez śniadania. Ech, co tam niech się Kosovo rozwija. Współwłaściciel włada angielskim, Polacy tu bywają, przeważnie motocykliści. Motocykle znajdują bezpieczne miejsce w podziemnym garażu. Prysznic, WIFI. Widok z okna, podłe warunki do robienia zdjęć (było prawie ciemno): Obok restauracja – również ANTIKA. Ania wzbudza spore zainteresowanie. W końcu jest jedyną niewiastą w lokalu. Porcje potężne, jedzenie pierwsza klasa, kosowskie piwko. Polecamy! Jak się jutro okazuje większość restauracji i hoteli na naszej kosowskiej trasie nosi nazwę ANTIKA… Słów kilka odnośnie motelu – budowa trwa. Parter i pierwsze piętro niewykończone, drugie wygląda jak hotel. Drzwi wejściowych jeszcze nie wprawiono. Na dole w hallu stoi biurko pełniące rolę recepcji, obok składowisko styropianu. Recepcjonistki brak. Póki co motel prowadzi pani z kuchni w restauracji. Za kilka lat będzie niezły obiekt. Z okna widok na góry. Znieczuleni piwem, opasieni jak bąki zasypiamy jak dzieci. Dziś 360km, chwilami było ciężko. Jutro jedziemy do Albanii. 11.06.2015, czwartek, dzień 4. Z rana ruszamy. Tradycyjnie pakujemy majdan i jedziemy do Gjakove. Tu tankujemy paliwo poniżej eurasa/litr. Wrzucam pistolet, paliwo się leje, leje i chlust….wszystko uje…ane z benzyny.- Pan z obsługi mówi NO AUTOMATIC. Szkoda, że wcześniej nie powiedział. Dl’a Ani tankuje już ostrożniej. Obsługa była miła – pan wytarł mi motong szmatą… z oleju napędowego. Liczą się jednak chęci. Do Albanii wjeżdżamy w pobliżu miejscowości Gegaj, na drogę SH22. Asfalt pierwsza klasa. Odbijamy w kierunku Valbone. W 2013 z chłopakami odpuściliśmy dolinę, więc teraz warto ją zobaczyć. Od SH22 do Bajram Curi droga kiepska, dalej do końca Valbone nowiutki asfalt. Ogólnie komercja, trochę kamperów, turyści, Niemcy, wycieczki zorganizowane, ale warto. Dojeżdżamy do końca drogi, fotka.Za górami Teth. https://lh3.googleusercontent.com/-1Ntaj1AVRq4/VgWAwacs1BI/AAAAAAAAAjo/Tj4XcOWmCCs/s720-Ic42/DSC_1248.JPG Wracamy do SH22 i lecimy do Fierze. Tym razem nie płyniemy promem. Fotka, przy zaporze, powyżej zapory i co kawałek. Widoki rewelacyjne! Osiołek i jego Pani: Dojeżdżamy do SH5, kierunek Puke, następnie Shkoder. Tu chcemy zjeść. Znam fajną knajpę z 2013, jedliśmy tam kilka razy. Okazuje, się, że nie wytrzymała konkurencji. Nawet ślad po niej nie został. Trudno. Do kempingu kilka km – tam zjemy. Odwlekamy posiłek już od ładnych kilku godzin. Zmęczeni kierujemy się w kierunku Koplik. Kemping (N42o08.302’, E019o.27.938’) – pierwsza klasa. Standard europejski, restauracja nad jeziorem shkoderskim. Kemping przewija się w wielu relacjach albańskich. Wszyscy chwalą, my również. Jedzenie w restauracji wyśmienite. Tego dnia pokonujemy 320km. Również nie było lekko. Upał dał się nam we znaki, podobnie jak kręte albańskie asfalty. Ania przyznała, że nigdy tylu zakrętów nie pokonała. Drugi nocleg pod namiotem podczas naszego wyjazdu. Sporo motocyklistów, ale jakoś nikt się nie bratał. Niemiecką parę na małych GSach spotykamy później w kilku miejscach w Czarnogórze. Koszt ok. 9 euro za 2 motongi i namiot. Doskonała baza na laweciarstwo w przyszłości. Myśli już kiełkują na przyszły rok. 12.06.2015 piątek, dzień 5. Ruszamy ok 10 po pysznym śniadaniu. Trochę poleniuchowaliśmy na cempingu. Co ciekawe większość kamperów wyjeżdża dalej. Mało z nich zostaje. Dzisiaj celem jest „punkt potrójny” przy moście nad Tarą. Jedziemy w kierunku Podgoricy. Granicę pokonujemy bez przeszkód. Upał niemiłosierny, trochę nam daje w kość. Za Podgoricą kierujemy się w kierunku Cetinje i Kotru. Widoki zapierają dech. Anulka w akcji! Na jednym z punktów widokowych spotykamy wycieczkę geriatryczną z Polski. Jadna Pani robi sobie ze mną zdjęcie. Ma się tą osobowość… Podziwiamy widoki na Kotor: Marulin w akcji! Objeżdżamy zatokę i skręcamy w drogę 11 i 6 kierunku Nikśic. Po drodze zaliczamy obiadek w restauracji Kasztel. Zupa rybna, do tego po raz kolejny cevapi, frytki, sałatki rachunek łaskawy (N42o46.625’, E018o53.337’). Czas biegnie nieubłaganie. Już wiemy, że nie dojedziemy do mostu. Jedziemy dalej, Do końca wyprawy i tak mamy spory zapas, więc spokojnie jedziemy dalej: Savnik, dalej w kierunku Mijoska. Od Savnika droga nieco gorsza. Widać, że rzadko uczęszczana. Po ok 20km widzimy zakaz wjazdu… Co robimy? Jedziemy dalej, najwyżej zamandacimy albo zawrócimy. Droga pusta. Sporo kamieni. Widać, że często coś spada ze zbocza. Po drodze mijamy auto – kierowca coś do nas wymachuje w języku międzynarodowym. Krótka narada, jedziemy dalej. Po drodze wspaniałe góry, szczyty powyżej 2tys. . Do Mijoska dojeżdżamy bez problemów, choć z pewnymi obawami, czy na końcu drogi nie czai się czarnogórska policja – sroga, ale sprawiedliwa. Dalej drogą nr 5 i w Mojkovac skręcamy w kierunku Żabljaka. Po drodze natrafiamy na nocleg (N42o59.385’, E019o24.713’) – bikers frendly – tak napisali. Zdjęcia przybytku z dnia następnego: Dostajemy domek, warunki ok. 36euro/2 osoby ze śniadaniem. Motocykle stawiamy pod domkiem. Prysznic, plany na dzień następy i do spania. Dzisiejszego dnia przejeżdżamy 392km, czyli ok 30 km mniej niż zakładaliśmy. Przed nami jeszcze dwa dni jazdy na 2 kołach. Podsumowując - Czarnogóra to raj dla motocyklistów. 13.06.2015 – sobota, dzień 5. Wstajemy rano. Po śniadaniu, zgodnie z namową właściciela robimy mały spacer wzdłuż potoku Bistrica. Kilka mostków, ścieżki, wodospady. Naprawdę uroczo. Robimy kilka fotek, pakowanie i na koń. Pierwszy przystanek nad mostem przy Tarze. Wspominki z 2013r, zdjęcia. Od tego czasu pojawiło się kilka zip-line nad rzeką. Zjazd 10euro. Nie podejmujemy wyzwania. Mamy straszną ochotę na rafting, ale niestety nie możemy sobie pozwolić na półdniową zwłokę, poza tym byłby problem z motocyklami ciuchami itd. . Nic to, przecież jeszcze tu wrócimy. Ruszamy dalej w kierunku Żablijaka, tankujemy zbiorniki do pełna i zagłębiamy się w Durmitor. Magiczne miejsce, kto był, ten wie. Kto nie był to musi się tam wybrać. Cykamy fotki, kręcimy filmy, leśny dziadek kasuje nas po 3euro od głowy za bilet wstępu do parku. No cóż płacić trzeba. Śniegu w tym roku niewiele. W 2013 było go o wiele więcej, a jechaliśmy niemal o tej samej porze roku. Jedziemy dalej, wzdłuż rzeki Piva. Tradycyjnie fotka przy zaporze. Przekraczamy granicę, tu droga w przebudowie. Szykują się pod asfalt. Za granicą jemy pyszny obiadek… A jakże cevapi . Podczas tej wyprawy jedliśmy kilka różnych odmian. Każda przepyszna. Jedziemy dalej drogami 18 i 20, później w prawo w kierunku Gacko i Mostaru. niewiele lepiej, ale lepiej: Kilka km przed Mostarem znajdujemy nocleg – Motel Aura (N43o18.262’, E017o49.992’). 35/euro za dwie od osoby ze śniadaniem, WIFI, TV, klima, jednym słowem fullwypas. Motocykle zostają przed wejściem, bezpieczne. Pani zapewnia, że pilnuje całą noc. Przejeżdżamy 297km. Zmęczenie sprawie, że odpuszczamy zwiedzanie Mostaru. Ogólnie zarówno ja jak i Ania nie lubimy zwiedzać zamków. Wolimy jeździć i podziwiać krajobrazy. 14.06.2015 dzień 6, niedziela. To ostatni dzień naszej przejażdżki. Po śniadaniu pakujemy łuby i kierujemy się w kierunku Chorwacji. Tuż przed granicą pozbywamy się resztek miejscowej waluty kupując trochę podarunków. Tu spotykamy już sporo Polaków - tranzyt w kierunku Mostaru i Medugorje. Każdy chce przecież zobaczyć most i skoki do wody… Przed granicą kilkukilometrowy korek. Temperatura powyżej 35stopni. Objeżdżamy ile się da. Stajemy trzy auta od budy. Mimo wszystko trwa to sporo czasu. Pot leje się ostro. Celnicy co któreś auto kontrolują dokładnie, nawet niemieckie mercedesy. Obok kontener do przeszukań osobistych, może nawet tam gwałcą? Nasza kolej. Pani nawet nie chce obejrzeć paszportów. Kolej na Chorwatów. Pytanie: Polaki? Polaki – odpowiadamy. Jechać. No tak, nie można było wcześniej? Chorwację pokonujemy magistralą adriatycką. Po drodze chcieliśmy jeszcze zahaczyć o Górę św. Jerzego, ale przestrzeliliśmy zjazd… Nadciągające chmury przekonują nas żeby jechać dalej. Następnym razem. Mijamy Makarską i docieramy do naszego kempingu. Auto stoi, przyczepa również. Dzisiaj tylko 130km. Nasi sąsiedzi – Niemcy – siedzą w tych samych pozycjach co tydzień temu. Machamy sobie – wygląda na to, że na nas czekali. Może rzucić im z 5 euro a pilnowanie składu? ;). Stawiamy namiot, rozpakowanie motocykli. Ładujemy motongi na przyczepę, spinamy pasami. Pozostaje tylko umoczyć tyłek w Adriatyku. Morze niespokojne. Moja kąpiel kończy się rozciętą nogą i wbitym jeżowcem. Jeszcze romantyczny spacer deptakiem, zarzucamy kolację. Reguluję płatność za nocleg i parking, aby nas wypuszczono wcześnie rano. Ok 480 kN + prawie 20euro za pierwszy dzień. 14.06.2015 dzień 7, poniedziałek. Ruszamy ok 5 rano. Niemcy jeszcze śpią. Pewnie wieczorne piwo i wurst ich uśpił. Wracamy tą samą drogą. Do domu docieramy ok 20, czyli tempo podobne jak w pierwszą stronę. Podsumowując. W sześć dni objechaliśmy prawie 2tys. km. Motocykle spisały się doskonale. DL na napędzie zrobił już ponad 34tys. Km – w przyszłym sezonie wymiana, tenera 22tys. – co i tak jest niezłym wynikiem jak na singla. Astra mino swych 80KM dała radę. Dla wielu z Was wożenie motocykli na przyczepie przeczy motocyklizmowi. Jednak, w dwa dni zrobiliśmy prawie 2300km tranzytu, bez większej męki. Przeloty autostradą nie dają frajdy. Bałkany to wspaniałe tereny i będziemy chcieli tam wrócić, szczególnie Kosovo i Albania. Warta uwagi jest również Macedonia, Przez te dni nie doznaliśmy żadnej wrogości, nikt nas nie obrabował ani nie okradł. Teraz tylko powrót do rzeczywistości i oczekiwanie na kolejną wyprawę – sierpień/wrzesień Gruzja. A z Anią dopiero za rok… Dziękuję za wspólną drogę Anusiu.
-
17.08.2014 – dzień 3. Niedziela. Rano po sytym śniadaniu jedziemy dalej w Kierunku Borsy. Po drodze koczowiska Romów w okolicznych lasach. Coś w rodzaju szałasów pokrytych folią. Jak można tak żyć? Wjeżdżamy na wysokości powyżej tysiąca metrów. W górach robi się chłodno. Grzane manetki to jednak potrzebny element. Kierujemy się w kierunku Bicaz drogi 17B, 15, 12C. Drogi różne, lepsze i gorsze. Na prostej jadąc na stojąco wjeżdżam w olbrzymią dziurę. Koło 21’ i skok zawieszenia 210mm robi swoje. Koło proste. Dobrze, że nie fiknąłem koziołka przez kierownicę. W Rumunii trzeba uważać, drogi bywają niekiedy nieprzewidywalne. Po drodze pseudo-obiad. Nie zawsze było na wypasie. Przez wąwóz Bicz przejeżdżamy w niemiłosiernym deszczu. Ania włączyła GoPro, ale niewiele to dało, bo nagrały się głównie krople na obudowie. W Gheorgheni koczujemy trochę na CPN. Przestaje padać. Po drodze zaliczamy najpiękniejszą tęczę w naszym życiu. Szukamy noclegu. Pogoda niepewna. Co chwilę pada. Mijamy motel – zapchany. Skoda bo wyglądał nieźle. Kawałek dalej zaczyna lać i nie wygląda aby miało zamiar przestać. W Miercurea-Ciuc znajdujemy hotel – trzy gwiazdki. Mokrzy nie zwracamy uwagi na cenę. 55euro, ze śniadaniem. Motocykle do podziemnego garażu – bezpieczne. Suszymy się i grzejemy. Pogoda trochę nas sponiewierała. Dzisiaj ok 360km, sporo deszczu, mało zdjęć. 18.06.2014 - dzień 4, poniedziałek. Wstajemy wcześnie. Śniadanie jemy sami. Zabieramy rzeczy, zdajemy klucze. Pogoda niemiła – mgła, ale co najważniejsze nie pada. Szybka dojazdówka do Brasova. Kierujemy się do Bran, chcąc zobaczyć zamek Vlada Marulnika, czy Palownika. Na ten sam pomysł wpadło chyba jeszcze kilka tysięcy ludzi. Kolejka do kasy – ok 200m. Robimy fotę zamku, jemy kurtosza. Kurtosz to takie ciasto kominowe, dostępne są różne wariacje my wybraliśmy klasyczny z cukrem. Kurtosz: Wacamy do Brasowa Dalej drogą 1 w kierunku Fogaras… Tak jest dzisiejszym celem jest droga 7c. Po drodze zjadamy fasolkę ze słoja, którą wieziemy jeszcze z Polski. Tu mijamy już wielu motocyklistów. Droga 7c robi wrażenie. To trzeba przejechać. Po drodze na szczyt spotykamy Niemców na BMW z przyczepami. Jeden dość duży. Trzeba przyznać – chłopaki szli po zakrętach jak kuny. Na szczycie postój. Fotki, trochę się szwendamy po straganach. Czasem można znaleźć niezłe mięsko: Ruszamy w dół, zapora, psy a poniżej osioł i koza. W Curtea de Arges wjeżdżamy w drogę 73c, szukając noclegu. Ten trafia się dosyć szybko (45o06’39.21”N, 24o31’17.03”). Kemping. Bez rewelacji, ale przyzwoicie. Wynajmujemy domek za całe 30RON. Na kolację zalewane badziewie, za każdym razem obiecuję sobie, ze tego nie zjem. W sąsiedztwie stoi duży GS – adventure. Francuskie małżeństwo podróżuje po Rumunii. Wymieniamy uprzejmości, podziwiamy motocykle. Nie widzę się jeszcze na dużym GSie. Francuzi ubrani jak ludzie, kobieta w zwiewnej sukni. Gdzie oni się pakują, że mają takie ciuchy…. Popijamy piwko. Dobrze robi po ciężkim dniu. Dzisiaj ok 390km. Transfogaraska zawsze pozostanie w pamięci. 19.06.2014 – dzień 5, wtorek. Dzisiaj chcemy zbliżyć się do Serbii, przejechać się wzdłuż zakoli Dunaju. Rano pierwsi ruszają Francuzi. Teraz już rozumiemy ich stroje z poprzedniego dnia. GS z trzema kuframi, z tyłu przyczepka z kolejnymi kuframi. No cóż, każdy ma swój sposób podróżowania. Napełniamy olejarki, kontrola naciągu łańcuchów. Ruszamy. Wiemy, że pędzimy w Rumunii maksymalnie trzy dni i trzeba będzie wrócić do rzeczywistości. Jedziemy drogą 67, Trgu Jiu, Orsova, dalej 57 aż do Oravita. Po drodze podziwiamy 40m rzeźbę króla Decebala. Pamiątkowa fota. Oczywiście jak ktoś ma ochotę to można popływać łódką pod samą rzeźbą. Droga 57 wije się wzdłuż Dunaju. Asfalt miejscami świetny, niekiedy gorszy. Zdarzały się odcinki szutrowe, kilkusetmetrowe, spowodowane szkodami. Po drugiej stronie Serbia. Lecimy brzegiem. Aż korci aby przekroczyć granicę, ale nie tym razem. Na Serbię przyjdzie kolej. Po drodze pyszny obiad. Za Oravitą skręcamy w 57B. Świetne drogi choć asfalt różny, rzadko spotykamy auta. Super trasa. Opuszczone domy, odludzie. Próbujemy szukać noclegu. Niestety, odludzie straszne. Brak cywilizacji. W końcu pasujemy. Jazda po zmroku to nic przyjemnego. Zjeżdżamy z drogi w zagłębienie terenu i przy świetle czołówki rozbijmy namiot przy polu kukurydzy (okolice 44o55’42.04”N, 22o05’44.26”E). Dzisiaj sporo 505km, ale odcinek wzdłuż Dunaju dosyć szybki. Robimy jak zawsze za mało zdjęć. 20.08.2015 – dzień 6, środa. Rano budzą nas tubylcy, wyprowadzający krowy na pastwiska. Ludzie przyjaźnie do nas machają. Nikt nas nie pogonił. Zjadamy ciepłe śniadanko – jakiś słoik z lidla. Ranek jest dość rześki i ciepły posiłek stawia nas n nogi. Składamy namiot i dobytek. To była nasza ostatnia noc pod namiotem podczas tej podróży. Jedziemy dalej drogą 57B, następnie 67D. Za Targu Jiu skręcamy w 67c… Transalpina – tę drogę również warto przejechać. W większości nowa nawierzchnia, przeważnie nie ma barierek. Trzeba się pilnować, aby nie zjechać z asfaltu, gdyż często brakuje pobocza i trafiają się uskoki rzędu 0,5m. Widokowo jest fantastycznie. Droga wije się wyżej i wyżej. Sporo motocyklistów, z całej Europy. W niższych partiach piknikują Rumuni. W lesie lub tuż przy drodze. Taki mają zwyczaj. Przed Sebes zjadamy obiadek w przydrożnej knajpce. Mamałyga to jednak nie moja bajka, choć nie powiem – smakowało. Może przez ten wysokogórski klimat i całodniowe wygłodzenie. Dalej jedziemy drogą nr 1, tuta jest już nudno. W okolicy Aiud zatrzymujemy się na nocleg. Hotel… Astoria – a co?! 50 euro. Warunki super. Pani w recepcji nieźle mnie zmierzyła wzrokiem dając mi klucz. Zakurzeni, zmęczeni – wyraźnie nie pasowaliśmy do obiektu. Motocykle zostały na parkingu przed hotelem. Tradycyjnie nie zabieraliśmy namiotu i mat. Bez incydentów. Dzisiaj ok. 370km. 21.08.2014, dzień 7, czwartek. Dzisiaj zaczynamy wracać nieco intensywniej w kierunku domu. Chcemy wjechać do Polski, do Zakopanego. Plan jest raczej mało prawdopodobny i wiemy to doskonale. Ruszamy ostro z rana. Celem pośrednim jest Salina Turda. Kopalnia soli robi wrażenie i warto ją odwiedzić. W kasie Pan zabrał od razu nasze kaski i przechował pod ladą, nie tylko nasze z resztą. Widać sporo motocyklistów tu przyjeżdża. Rada: trzeba zwrócić uwagę gdzie się weszło, aby wyjść w tym samym miejscu. Nam się udało wyjść kilka km od wejścia… Wróciliśmy kopalnią – przynajmniej było chłodniej. Na powierzchni grubo powyżej 30st, w środku poniżej 10. Rewelacja na taki upał, Dalej było już nudno. Autostrada i droga nr1 w kierunku Oradea, dalej Węgry autostrady aż do Miskolc. Węgry przejechaliśmy tradycyjnie na wydrę, tj bez opłąt drogowych. Tak, wiem jest to nieuczciwe – brzydzę się sobą. Ostatnie kilkaset km odpuszczam sobie nawigację. Lark napsuł mi sporo krwi podczas wyprawy. Co kilka minut się wyłączał. Bateria na wykończeniu, za słabe ładowanie. Już wiem, że się rozstaniemy. Jedziemy na papierowo – bez większych przeszkód. . Słowacja . Za Różnavą grubo po 20. kapitulujemy i szukamy noclegu. Naszą decyzja jest szybsza gdy zaczyna lekko padać i robić się imno. Nie było to takie proste. Znajdujemy miły pensjonat. (48o24’23.22N, 20o30’30.05”E). ok 30euro/noc. Dzisiaj ok 565km. 22.08.2014, dzień 8, piątek. Rano śniadanie, pakowanie i jedziemy. Poprad, droga 67, do Polski wjeżdżamy od strony Łysej Polany. W Zakopanem jemy obiad w naszej ulubionej knajpie – Przy Młynie (uwaga lokowanie produktu: http://www.przymlynie.pl).Gorąca herbata z miodem dobrze nam robi. Anię zaczyna łamać angina. Zarzuca prochy. Ubieramy membrany, polary i jedziemy. Do doku jeszcze kawał drogi. Zakopianka, i A4. Tniemy aż do zjazdu na Niemodlin. Trochę dręczy nas deszcz, ale delikatnie. W końcowych kilkudziesięciu kilometrach autostrady prowadzę analizę ile paliwa jeszcze zostało… Ostatnie tankowanie było jeszcze na Słowacji. W warunkach autostradowych tenera pali tyle co DL, w ruchu mieszanym mam zasięg grubo powyżej 500km. Ograniczam prędkość do 110-120km/h. Zjeżdżamy z autostrady, jeszcze 5 km do stacji paliw. Wjeżdżamy pod dystrybutor. Dwa mery przed DL gaśnie… weszło 21,5l. do tenery ciut mniej. Na zbiorniku przejechaliśmy 485km. Wokół komina DL’em tankowałem zawsze po 400km. To były ostatnie chwile. Później już Nysa, Javornik, Lądek i jesteśmy w domu pokonując 530km. Radość dziecka po tygodniu bez rodziców – bezcenna. Łącznie w osiem dni przejeżdżamy ok 3700km w różnych warunkach. Były asfalty, szutry, piachy. Do Rumunii trzeba będzie jeszcze wrócić. Ludzie są gościnni. Nie doświadczyliśmy żadnej agresji. Nawet tabuny bezpańskich psów nie atakują. Nikt nas nie okradł, nie poderżnięto nam gardeł. Było po prostu świetnie!!! Anulko, dziękuję Ci za wspólną podróż.
-
15.08.2014, piątek. Dzień pierwszy. Wczoraj spakowaliśmy motocykle: Ania na DL650, ja na XT660z tenere. Opony raczej szosowe suzuki - Heidenau scout, yamaha - metzeler torance. Ania zabiera dwie sakwy 21b 2x30l, ja natomiast kufry boczne od Letko. Bierzemy namiot i maty samopompujące. Zawsze może się przydać. Przed nami raczej mało ciekawy dzień – tranzyt. Ruszamy ok 6 rano, kierujemy się w stronę A4. W Nysie blokada, zwężenie – kontrola trzeźwości. Jedziemy dalej. Nuda… Droga 46, A4, zjeżdżamy dopiero na Brzesko, Nowy Sącz. Dalej krajówkami 75, 87. Wjeżdżamy na Słowację. Trochę urozmaicenia – góry i lepszy asfalt. Po drodze obiad. Słowację pokonujemy sprawnie i kierujemy się w kierunku Tokaju, dalej Nyiregyhaza. Robi się późno. Za Tokjem zaczynamy szukać noclegu. Jest piątek i żadnym pensjonacie nie ma miejsca. Powoli mamy dosyć. Tuż za Apagy skręcamy w boczną drogę. Znęcił nas kierunkowskaz kemping. Droga polna, piaskowa. Jedziemy jakieś 4km. Pojawiają się domki letniskowe. Kempingu nie znaleźliśmy. Trudno. Rozbijamy się na dzikusa nad jeziorem (47o58’34.86”N, 21o57’05.89E). Jest już ciemno. Komary gryzą jak opętane. Ania mówi – co będzie jak w nocy będzie padało – przecież stąd nie wyjedziemy? Gdzie tam? Widziałaś jakie niebo? Kobieto nie ma bata, żeby kropla spadła. Zmęczeni zasypiamy bez kolacji. Jest duszno. Dzisiaj przejechaliśmy ok 730km. Nie udało się wjechać do Rumunii. W zasadzie nie zakładaliśmy tego. 16.08.2015 – sobota. Dzień 2. Wstajemy. W nocy oczywiście lało. Zwijamy majdan, zjadamy podłe śniadanie w postaci proszku zalanego wodą, udającego zupę. Jedziemy. Wyjechanie do asfaltu rzeczywiście nie było całkiem łatwe. Jadę jako pierwszy. Metzelery nie są stworzone do błoto-piasku. Scouty radzą sobie znacznie lepiej. Staram się wybierać najłatwiejszą drogę. Ania podąża za mną – wytrwała jest – myślę sobie. Dojeżdżam do asfaltu i widzę jak 50m od czarnego Ania zalicza glebę. Biegnę – wszystko ok. Kości całe, nic nie obite. Prędkość prawie zerowa. Motocykl cały, w większości. Oczywiście kierunkowskaz poszedł. Zbieramy resztki szkiełka, wieczorem coś się poklei. Znacznie później: Stawiamy suzuki, odpalamy wszystko działa. Mam teorię, że Suzuki celowo zaprojektowało tak kaprawe kierunkowskazy, aby zarabiać później na częściach… Węgry to nudny kraj. Nie wiem czemu, ale nigdy mnie tu nie ciągnie. Język nie do okiełznania, płasko. Brak akcji. Wszędzie papryka albo kukurydza. Deszcz popaduje co chwilę, chronimy się na stacji. Tankujemy. Przejaśnia się nieco i jedziemy dalej. W końcu wjeżdżamy do Rumunii. Kontrola paszportowa. Tuż za przejściem pojawiają się klasyczne widoki. Furmanki ciągnięte przez konie, niewiele większe od psów. Wjeżdżamy do Satu Mare. Obieramy kierunek do Sighetu Marmatei drogą 19. Po drodze odwiedzamy wesoły cmentarz w Sapancie. Mamy mieszane uczucia. Tłumy ludzi chodzących po grobach, gwar. Nie przypomina to cmentarza. No cóż. Warto zobaczyć, ale mnie z nóg nie zwaliło. Za Sighetu Marmatei zjeżdżamy z głównej drogi, doliną Izy. Tą drogą warto jechać. Jest sobota, w kilku wsiach są wesela. Goście weselni wraz z parą młodą chodzą po wsi, częstują palinką. Muzykanci, pełen folklor. Stroje ludowe. U nas tego nie ma. Naprawdę niezapomniane wrażenie. Ludzie machają. TO jest Rumunia! Przed większością domów stoi wspaniale rzeźbiona brama, obok ławeczka. Po drodze odwiedzamy drewniany monastyr i wybieramy RONy ze ściany. Robi się późno. Szukamy nocegu i znajdujemy – Salistea de Sus (47o39’30.53”N 24o20’26.56”E). 150 RON/dwie osoby z kolacją i śniadaniem. Motocykle gospodarz zamknął w garażu naprzeciwko. Po szybkim prysznicu idziemy na kolację: ciorba – tłusta zupa nasyca nas zupełnie. Po chwili Pani gospodyni przynosi sarmale – takie rumuńskie gołąbki. Kolej na Gospodarza – polewa palinki… po drugim kielonku znieczuliło nas zupełnie. Po sarmalach przychodzi kolej na lokalny ciepły słodki placek. Najedliśmy się, aż nieprzyzwoicie. Miejscówka – rewelacja, tradycyjny wystrój, czysto i schludnie. Chcemy tam jeszcze wrócić. Dzisiaj przejechaliśmy ok 250km. Rumunia robi na nas wrażenie.
-
Witam! Marulin, Kotlina Kłodzka. Obecnie jeżdżę na xt660z tenere. Wcześniej dwa sezony na DL650 v-strom. Pozdrawiam wszystkich!
