Skocz do zawartości

PawełS

Zarejestrowani
  • Liczba zawartości

    138
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez PawełS

  1. PawełS

    Maroko 2016

    Dzięki za dobre słowo ;). Relacja się pisze pomału ... Dodatkowo przygotowuję pokaz moich fotek, który odbędzie się w najbliższą niedzielę o godz. 20.00 w Łodzi w Pubie Iron Horse. Zapraszam wszystkich serdecznie !
  2. PawełS

    Maroko 2016

    Dzień 2 – poniedziałek (260km) Rano spotkaliśmy się na śniadaniu. Wszystkim udało się wstać wcześniej i w spokoju skonsumować słodki posiłek. W Maroko śniadania są bardzo energetyczne. Dominują dżemy i naleśniki. Dla nas to jest zawsze trudna próba. Każdy tęsknym wzrokiem wyszukiwał na małych talerzykach choć odrobiny mięsa. Niestety tu tego nie ma co oczekiwać … Najedzeni i spakowani udaliśmy się na parking gdzie dzielny ochroniarz czuwający całą noc oczekiwał nas z niecierpliwością . Pożegnaliśmy urokliwe błękitne miasto i skierowaliśmy się na południe. Po ponad 20 kilometrach odbiliśmy w lewo w bardzo krętą i widokową drogę, która wije się przez duży obszar gór Rif. Takie dróżki zawsze obfitują w ciekawe miejsca i zapierające dech krajobrazy. Tych zakrętów było bardzo wiele, a ruch żaden. To chyba jest jasne ale takie miejsca uwielbiamy. Tu można naprawdę się odprężyć. Połykaliśmy zakręty jeden za drugim. Początkowo jechaliśmy pod górę aby później zaliczyć długi zjazd na końcu którego wjechaliśmy do większej wioski, w której akurat odbywał się targ. Wykonaliśmy kilka fotek, kupiliśmy charakterystyczne płaskie chlebki oraz kilka melonów na zbliżający się posiłek. Przy okazji brataliśmy się również z tubylcami. Po przejechaniu przez ciasne targowisko gdzie akurat odbywał się handel, skierowaliśmy nasze maszyny dalej na południe. Krajobraz zmieniał się. Był bardziej płaski i nie obfitował już tyloma zakrętami. W pewnym momencie ukazała się gigantyczna tama usypana z ziemi z widocznym napisem w języku arabskim zachwalającym Króla, Boga i Ojczyznę. Dojechaliśmy do największego sztucznego zbiornika w Maroko czyli El Wahda Dam. Tam zjedliśmy własnoręcznie przygotowany lunch z tego co przywieźliśmy z kraju. Oznacza to, że apetyt zaspokoiliśmy ulubioną wieprzowiną. Do tego podano własnoręcznie zaparzoną w Krzyśkowej kafeterce kawę, a na deser soczystego melona. Dalej skierowaliśmy się w stronę rzymskich ruin w Volubilis. Robiło się coraz bardziej płasko. Zostawiliśmy za sobą góry Rif. Do Volubilis dotarliśmy po południu. Czasu nie było zbyt wiele. Dlatego szybko opłaciłem parking i zakupiłem bilety wstępu. Dziewczyny zdecydowały się zostać przy motkach i odpocząć w cieniu drzew, a my udaliśmy się do starożytnego miasta. Jest to miejsce, którego absolutnie nie można ominąć. Znajdują się tutaj największe i najlepiej zachowane w Maroku i całej Północnej Afryce ruiny rzymskiego miasta z przełomu II i III w. Historyczne dziedzictwo tego miejsca zostało docenione, poprzez wpisanie go w roku 1997 na listę Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO. Po dobrej godzince wróciliśmy do naszych Pań i motocykli. Do Fez gdzie był tego dnia przewidziany nocleg nie mieliśmy już wiele kilometrów. Dlatego wybrałem mój ulubiony skrót, który nie jest zbytnio uczęszczany nawet przez tubylców. Pojawiły się ponownie fajne zakręty … I również nie zabrakło pięknych widoków. Do Fezu dawnej stolicy Maroka o ponad tysiącletniej historii dotarliśmy przed wieczorem. Po przejechaniu wzdłuż murów Medyny wjechaliśmy na hotelowy parking. Mieszkaliśmy tuż obok bramy Bab Bou Jeloud. Jednego z symboli Fezu. Oznaczało to, że nie będziemy musieli daleko iść aby poczuć klimat starego arabskiego miasta. Niestety rozpakowanie i odświeżenie zajęło nam zbyt wiele czasu. Dodatkowo kilku naszych współtowarzyszy poszukiwało po drodze kart prepaidowych do Internetu i do mediny dotarliśmy już po zachodzie … Mimo wszystko ruch był spory. Tu się handluje chyba całą noc. Przeszliśmy kilka uliczek. Rozejrzeliśmy się po kilku miejscach i wróciliśmy pod bramę gdzie umiejscowiło się kilka polecanych knajpek. Na tarasie jednej z nich zajęliśmy miejsce. Okazało się, że nawet mają piwo. Jak szybko zmienia się ten kraj … Zamówiliśmy od razu po sztuce w oczekiwaniu na menu. Po wypiciu kilku piw i zjedzeniu kebaba udaliśmy się do hotelu gdzie na jego dachu podziwiając nocne widoki wypiliśmy kilka drinków wspominając miniony dzień. CDN … Ważne informacje: 1. Wiele dróg mniej uczęszczanych zwłaszcza w górach są pokryte kurzem i opony potrafią tracić na nich przyczepność. 2. W miejscach gdzie nocujecie sprawdzajcie czy w pobliżu Waszego okna nie znajduje się meczet. Nawoływania do modlitwy są słyszane przed zachodem słońca ale również przed jego wschodem. 3. Parkingi w okolicy atrakcji są płatne. Zazwyczaj za motocykl płaci się około 10-20 MAD (1-2 euro).
  3. PawełS

    Maroko 2016

    Film Krzyśka ;). https://www.youtube.com/watch?v=EbYWvsQ2NNU
  4. Czas szybko leci. Minął już miesiąc od naszego powrotu z naszej kolejnej motowyprawy do Królestwa Maroka. Pragnę przedstawić Wam moją skromną relację z tej niesamowitej wyprawy. Prolog Tym razem nasza ekipa składała się z osób, które pierwszy raz postanowili z nami wyruszyć w podróż. To oznaczało, że będziemy mieli przyjemność poznania się w czasie naszej afrykańskiej przygody. Uczestnicy tradycyjnie przylecieli do Malagi, skąd zawsze rozpoczynamy naszą marokańską motowyprawę. Tym razem nasi współtowarzysze przylecieli wcześniej od nas i mogli parę godzin poświęcić na zwiedzenie Malagi. Późnym popołudniem po dojechaniu do hotelu bardzo szybko wypakowaliśmy motocykle i bagaże. Widać było, że energia rozpiera chłopaków i są głodni jazdy … Wieczorem przy piwku zrobiliśmy odprawę gdzie uzgodniliśmy wszelkie zasady bezpiecznej jazdy w grupie oraz sprawdziliśmy przygotowane wcześniej dokumenty wjazdowe do Królestwa Maroka. Każdy otrzymał dzienne rozpiski trasy oraz komplet naklejek motowyprawowych :ekstra . Nie posiedzieliśmy zbyt długo ponieważ każdy chciał rano być jak w najlepszej formie. Przecież następnego dnia mieliśmy przeprawić się na inny kontynent gdzie wszystko wygląda, pachnie i smakuje inaczej ;). Dzień 1 – niedziela (290km) Wieczorem umówiliśmy się o godzinie 8.00 w hotelowej restauracji na śniadaniu. Należy pamiętać, że na południu Hiszpanii słońce wstaje około 1,5 godziny później niż w naszym kraju. Mocno się zdziwiłem jak o świcie zobaczyłem krzątających się na parkingu ludzi przy naszych motocyklach … Okazało się, że to byli członkowie naszego teamu, przygotowujący się do startu! Normalnie szok … pomyślałem, że spać nie mogą albo przeżywają podróż podobnie jak ja :) . Oznaczać to mogło jedno … ekipa jest bardzo zdyscyplinowana :) . To dobrze rokowało na kolejne dni. Po obfitym śniadanku przebraliśmy się w zbroje i dosiedliśmy nasze objuczone osiołki ;). Po 9-tej ruszyliśmy w kierunku portu w Algeciras. Ponieważ mieliśmy jeszcze trochę czasu to polecieliśmy bezpłatną autostradą, która obfituje w liczne ronda. Tak, tak …. w Hiszpanii są autostrady płatne i bezpłatne. Te darmowe bywają ciekawe ;). Do portu dojechaliśmy po niecałych 2 godzinach, podziwiając po drodze malownicze wybrzeże Costa del Sol. Gdy ekipa przygotowywała się do wjazdu na prom, my z Kasią załatwiliśmy wszelkie formalności związane z przeprawą. Niestety okazało się, że prom jeszcze nie wrócił z Maroka i ma „lekkie” opóźnienie. Pomyślałem … zaczyna się ;) . Hiszpanie to nie Niemcy … często mam wrażenie, że u nich sjesta trwa przez cały dzień. Wolny czas wykorzystaliśmy na ostatnie rozmowy z rodziną. Po dobrej godzinie oczekiwania wjechaliśmy jako pierwsi na prom. Taki przywilej mają tylko motocykliści. Po zaparkowaniu w wyznaczonym miejscu udaliśmy się na górny pokład. Niestety na promie nie było windy. Musieliśmy pokonać wiele schodków z bambetlami w ręku … jednak na górze był piękny widok i jeszcze sporo miejsca. Tym razem odprawę paszportową uruchomiono praktycznie tuż po wypłynięciu z portu. Zajęliśmy strategiczne pozycje i już po 30 minutach mieliśmy wbite numerki policyjne, które w tym kraju są bardzo ważne. Pozostałą część 1,5 godzinnej podróży spędziliśmy na podziwianiu widoków opuszczanej Europy i góry Tarika wznoszącej się nad Gibraltarem. Oczywiście nie zapomnieliśmy również o najważniejszych zakupach. Maroko to kraj muzułmański gdzie bardzo trudno dostać alkohol. Na promie zaś zestaw przetrwania składający się z dwóch litrowych butelek „balasia” kosztuje tylko 20 euro. Normalnie raj :). Powinno wystarczyć do Marrakeszu. Tak zaopatrzeni po dopłynięciu do brzegu Afryki zjechaliśmy z promu i udaliśmy się na odprawę celną. Tanger Med to nowoczesny port. Nie trzeba walczyć ze zgrają „majfrendów” którzy za parę euro przeniosą Twoje dokumenty do okienka oddalonego od Ciebie o 2 metry :) . Jednak tu też trzeba się orientować od którego okienka należy zacząć i komu przekazać dokumenty. Urzędników celnych jest wielu i każdy głośno gestykulując chce pokazać przyjezdnym jaki jest ważny :). Na szczęście my tradycyjnie mieliśmy przygotowane deklaracje niezbędne do wjechania z motocyklem do tego pięknego kraju. Bez kłopotów i przygód szybko przejechaliśmy granicę. W pobliskim kantorze wymieniliśmy euro na dirhamy marokańskie. Za 1 euro otrzymaliśmy około 10,8 dirhamów. 500 euro powinno wystarczyć na paliwo, jedzenie i pamiątki. Noclegi mieliśmy już wcześniej załatwione. Z portu pojechaliśmy na wschód, przez okoliczne góry widoczne jeszcze z Europy. Objechaliśmy wokoło enklawę hiszpańską w Maroko czyli Ceute. Dalej jadąc wzdłuż wybrzeża morza Śródziemnego mijaliśmy kolejne nadmorskie kurorty. W jednym z nich tuż przy małej lokalnej kawiarence zatrzymaliśmy się na marokańską miętową herbatkę, która jest niesamowicie słodka i aromatyczna. Ten napój będzie nam towarzyszył już do końca naszej podróży. Droga wzdłuż wybrzeża jest niesamowita. Obfituje w wiele zakrętów oraz zapierających dech widoków. Po przejechaniu kilkudziesięciu kilometrów odbiliśmy na południe. Natychmiast ukształtowanie terenu zaczęło się zmieniać. Oznaczało to, że wjechaliśmy w góry Rif, które ciągną się wzdłuż wybrzeży Morza Śródziemnego od Cieśniny Gibraltarskiej do doliny rzeki Wadi Muluja. Na południu opada ku nizinie Gharb. Najwyższy szczyt to Dżabal Tidighin, który wznosi się na 2456 m n.p.m.. Po południu dojechaliśmy do „błękitnego miasta”. Chefchaouen przyciąga wielu turystów ze względu na charakterystyczną architekturę - domy o błękitnych fasadach oraz niesamowity klimat. Niektórzy twierdzą, że to jest marokańska stolica produkcji marihuany :). Te miasto zawsze robi wrażenie na wszystkich uczestnikach naszych motowypraw. Zaparkowaliśmy motki na wcześniej przygotowanym specjalnie dla nas parkingu. Hotel z widokiem na starą medinę znajdował się tuż obok. Humory dopisywały. Po szybkiej rejestracji i wręczyłem chłopakom klucze od ich apartamentów. Po odświeżeniu, zostawiliśmy nasz hotelik i ruszyliśmy poczuć klimat tego starego arabskiego miasta :). Niestety zaczęło robić się późno i medinę zwiedziliśmy już po zmroku. Jednak handel nadal kwitł. Tu chyba nie obowiązują godziny otwarcia i zamknięcia :). Mimo wszystko nie zauważyliśmy z tego nie zadowolonych lokalesów. Na tarasie jednej z ulubionych przeze mnie knajpek zjedliśmy naszą pierwszą marokańską kolację. Na talerzach królował tadźin czyli duszone w glinianym naczyniu warzywa z wybranym mięsem. Do wyboru była wołowina lub drób. Niektórzy zamówili kuskus ... który okazał się smakowitym wyborem. Najedzeni udaliśmy się do hotelu gdzie jeszcze przy szklaneczce rozweselacza zakończyliśmy pierwszy dzień na afrykańskim kontynencie :). CDN … Ważne informacje: 1. W południowej Hiszpanii słońce wstaje i zachodzi Ok. 1,5 później niż w Polce. 2. W Maroko zmieniamy strefę czasową. Czyli dodajemy 1 godzinę do czasu polskiego. 3. Wjeżdżając do Maroko musimy posiadać oprócz paszportu również zieloną kartę. 4. Maroko to muzułmański kraj, w którym bardzo ciężko kupić alkohol. Dlatego należy kupić wcześniej jego zapas. Najtaniej jest na promie w strefie bezcłowej. 5. Walutę (euro lub dolary) można wymieniać w kantorach lub bankach, których nie brakuje w większych miejscowościach. CDN ...
  5. PawełS

    Hej!

    Witaj !!!
  6. Oczywiście nie. Jednak powoli szykuję się do bardziej offowych projektów. Potrzebuje lżejszego motka ;). A 800-tka da radę i z plecaczkiem.
  7. Chyba serwer z fotkami tinypic się wywalił.
  8. Większość tras robię z plecakiem. Poza tym raczej po twardym. Dlatego taka "delikatna" zmiana ;).
  9. Nadszedł czas aby pożegnać się z kolejnym geesem, który dzielnie towarzyszył mi przez ostatnie 2,5 sezonu. Przejechaliśmy wspólnie i bezawaryjnie ponad 30 tys. km. Chcę się przesiąść na coś lżejszego czyli najlepiej BMW F800 GS ;). Sprzedam BMW R1200 GS wyprodukowany i zakupiony w 2012 roku w salonie BMW Sikora w B-B przez długoletniego klubowicza BMW KPM czyli Adama z Warszawy. Odkupiłem go w 2014 roku z przebiegiem 22 tys. km. Adam i ja regularnie wymienialiśmy wszystkie oleje. Geesik jeździł od początku na Mobil 1. Moto bezwypadkowe. Choć Adamowi udało się suwakiem kurtki zrobić drobne rysy na krawędzi zbiornika (zdjęcie nr 4). Nie malowałem tego tylko lekko zamaskowałem. Dane motocykla: - rok produkcji – 2012 - przebieg 55 tys. km (moto cały czas w eksploatacji czyli przebieg rośnie) Wyposażenie: - ABS - ASC - alarm fabryczny - immobiliser - komputer pokładowy - diodowe kierunkowskazy i tylna lampa - grzane manetki - osłony rąk BMW - gmole BMW - szyba ze stelażem od BMW Adventure - deflektory boczne BMW Adventure - osłona silnika BMW - stopka boczna i centralna - stelaż kufra centralnego BMW Vario - kufer centralny BMW Vario - 3 kluczyki + 2 piloty - instrukcja obsługi Cena 42.499,00 zł brutto bez stelaży kufrów bocznych widocznych na zdjęciach. Umowa kupna-sprzedaży. Kontakt: 6zero1 26zero 59zero
  10. PawełS

    Witam

    Witaj !!!
  11. PawełS

    Gambia 03.2016

    Niebawem postaram się skręcić jakieś filmiki ;).
  12. PawełS

    Gambia 03.2016

    Dzięki za dobre słowo. Przynajmniej wiem, że jedna osoba czytała ;). Za ponad 3 miesiące jedziemy ponownie do Maroka. Już nie mogę się doczekać :).
  13. PawełS

    Gambia 03.2016

    Dzień 16 – 14.03.2016 (poniedziałek) – 280 km Wstaliśmy jeszcze przed wschodem słońca. Do portu mieliśmy tylko 90 km. Jednak prom do Europy wypływał bardzo wcześnie. Chcieliśmy jak najszybciej dotrzeć na stary kontynent. W porcie wszystkie odprawy udało nam się szybko załatwić i stanęliśmy wraz ze swoimi wiernymi rumakami przed wjazdem na prom. Nasze motki tradycyjnie umocowała obsługa techniczna. Użytkownik ma tylko postawić motocykl na bocznej stopce. My zaś udaliśmy się na górny pokład …. aby pożegnać czarny ląd, który był naszym domem przez ponad dwa tygodnie. Po chwili ujrzeliśmy znaną nam górę Tarika leżącą na terenie Gibraltaru. Oznaczało to, że niebawem będziemy w Europie ! W cieśninie gibraltarskiej panuje spory ruch. Na promie oddawaliśmy się odpoczynkowi w oczekiwaniu na sygnał sieci komórkowej europejskich operatorów telekomunikacyjnych. Każdy chciał jak najszybciej odbyć wytęsknioną rozmowę z najbliższymi. Rejs trwał nieco dłużej niż godzina. Po zjechaniu z promu, Jacek w tradycyjny sposób przywitał europejska ziemię ;). Następnie pojechaliśmy w stronę Malagi i domu Marka gdzie była nasza baza. Szybko spakowaliśmy cały inwentarz do busa i na lawetę, a następnie udaliśmy się na wieczorną ucztę związaną z zakończeniem naszej motowyprawy do Gambii. Marek ugościł nas wyśmienitymi stekami z hiszpańskiej wołowiny. To był wspaniale spędzony czas w gronie niestrudzonych podróżników, którzy niezłomnie dotrzymywali kroku w różnych nie zawsze łatwych warunkach. Przejechaliśmy wspólnie przez te 16 dni około 7500 km. Najwyższa temperatura jaką odczuliśmy wynosiła 42 stopnie C. W międzyczasie wymieniliśmy dwie opony i jedną dętkę. Zwiedziliśmy choć tylko przelotnie Maroko, Saharę Zachodnią, Mauretanie, Senegal i Gambię. Jesteśmy bogatsi w wiele niezapomnianych przeżyć, które pozostaną w naszej pamięci na bardzo długo. Do Gambii i Senegalu na pewno jeszcze wrócimy. Mamy plany aby tam pojechać wiosną 2018 roku ;). Dziękuje przede wszystkim ekipie za wytrwałość i zaufanie jakim mnie obdarzyli decydując się na tak daleką motowyprawę. Forumowiczom dziękuje za cierpliwość w czytaniu tych amatorskich wypocin. Za trzy miesiące wracamy do Afryki !!! Będziemy objeżdżać Maroko. Mamy do pokonania prawie 4000 km w pięknych okolicznościach przyrody oraz w świetnej atmosferze ;). Do następnego razu … KONIEC
  14. PawełS

    Gambia 03.2016

    Dzień 15 – 13.03.2016 (niedziela) – 750 km Nasz hotel okazał się bardzo dużym obiektem. Ciężko było się tam odnaleźć. Na szczęście wszyscy spotkaliśmy się na śniadaniu. Wreszcie mogliśmy skosztować wędliny, nie wspominają o jajkach, które od pewnego momentu można było nabyć. Po obfitym śniadaniu chcieliśmy jak najszybciej wydostać się z Agadiru. To jest na prawdę duża aglomeracja. Od razu skierowaliśmy się w stronę autostrady. Przyjęliśmy kierunek Marrakesz, Casablanca, Rabat. Nic ciekawego nie można napisać o jeździe autostradą. Może tylko poza jednym określeniem … nuda. W okolicach Rabatu źle zjechaliśmy z autostrady. Dzięki tej pomyłce przejechaliśmy przez stolicę Maroka. Okazało się, że miasto wizytował Król. Sporo z tym było zamieszania. Przypominało to panikę iście z czasów komuny. Mnóstwo tajniaków, na każdej latarni flaga i zablokowane drogi. W pewnym momencie i nas zatrzymano na stacji paliw. Musieliśmy poczekać aż przejedzie jakaś rządowa delegacja. Fajnie było to obserwować. U nas już nie widuje się takich sytuacji. Ta atrakcja kosztowała nas godzinę. Po południu dojechaliśmy do Asilah, miejscowości w której mieliśmy spędzić ostatnią noc na czarnym kontynencie. Niewielkie, senne miasteczko posiada fajną atmosferę. Z czasów portugalskiego panowania do dziś dotrwały masywne mury obronne, otaczające jedną z najlepiej zachowanych marokańskich medyn. Zwiedzanie starówki zaczęliśmy od zjedzenia obiadu. Potem ruszyliśmy w poszukiwaniu pamiątek. Nie mogło zabraknąć fotki grupowej ;). Resztę pieniędzy wydaliśmy na zakupy. Chłopaki byli zadowoleni. Mieli z czym wracać do domu. Po zmroku dojechaliśmy do zlokalizowanego przy plaży hotelu. Wieczór zakończyliśmy tradycyjnie ... Zwłaszcza, że to była zielona noc ;). CDN …
  15. PawełS

    Gambia 03.2016

    Dzień 14 – 12.03.2016 (sobota) – 650 km Ze stolicy Sahary Zachodniej wyjechaliśmy bardzo wcześnie. Hotel nie posiadał restauracji czyli nie musieliśmy czekać na śniadanie. Nie było zbyt gorąco i dzięki temu komfortowo pokonywaliśmy kolejne kilometry drogi prowadzącej nas wzdłuż wybrzeża. Przy kolejnym postoju zauważyliśmy, że opona w geesie Pawła znów pęka … Tak to ta, z której zakupu w mauretańskim hotelu tak się cieszyliśmy. W sumie nie była nowa, a przejechała z nami prawie 4000 km w gorącym i mało przyjaznym klimacie. Jednak wyglądało to słabo. Postanowiliśmy w pierwszej większej miejscowości poszukać jakiegoś sklepu z oponami lub wulkanizatora. Na szczęście to było już terytorium Maroka i warsztatów wulkanizacyjnych tam nie brakuje. W jednym z nich zapytaliśmy szefa czy może załatwić nam oponę do wskazanego motocykla. Kiwnął głową, wsiadł na skuter i zginął za rogiem jednej z uliczek. Po kilkunastu minutach przyjechał z nową, zawiniętą w srebrno-niebieską folię oponą. Po okazaniu nam chińskiego produktu stwierdziliśmy, że nie zgadza się tylko jej szerokość. Była o rozmiar węższa. Po krótkich konsultacjach zdecydowaliśmy się skorzystać z oferty. Cała usługa została przeprowadzona bardzo szybko i fachowo. Oczywiście jak na warunki afrykańskie. Koszt to jedyne 70 euro ;). Gees wyglądał śmieszne z tą gumą … Najważniejsze, że była nowa i nie popękana. Beemka dziwnie się prowadziła ale przede wszystkim bardziej bezpiecznie. W kolejnej większej miejscowości zjedliśmy obiad. Nie mogliśmy sobie odmówić tradycyjnej marokańskiej potrawy czyli tadzina. To był posiłek w stylu full-wypas tak długo wyczekiwany. Poza tym obiad był jednym z najtańszych w czasie naszej motowyprawy. Za 5 euro dostaliśmy przekąski, przystawki, danie główne i oczywiście wodę do popicia ;). Czym dalej na północ tym bardziej ruch się wzmagał. W pobliżu Agadiru było już ciężko. Odwykliśmy od takiego zamieszania na drodze. Przedmieścia tego miasta mocno nas zmęczyły. Ciągnęły się w nieskończoność. Dzięki temu do hotelu dojechaliśmy po zmierzchu. Byliśmy wyczerpani. Zjedliśmy kolację przygotowaną z tego co pozostało. Wypiliśmy kilka drinków i zasnęliśmy bardzo szybko.. CDN …
  16. Sprzedam protektor pleców BMW Ruckenprotektor 2. Protektor nigdy nie używany. Stan jak nowy. Rozmiar S - na wzrost 160-172 cm. Idealny dla kobiety. Cena: 400 zł + wysyłka.
  17. PawełS

    Miesiąc w Afryce 2016

    Potwierdzam. Jest coś w tym kontynencie, że pomimo różnych problemów w czasie pobytu, po powrocie do kraju myśli się o rychłym powrocie. Afryka przyciąga swoim kolorytem i różnorodnością. Warto tam być gdyż tego nie zobaczy się i nie przeżyje w Europie.
  18. PawełS

    Gambia 03.2016

    Dzień 12 – 10.03.2016 (czwartek) – 510 km Rano okazało się, że tuż za rogiem hotelu znajdował się mały sklepik spożywczy. Tam kupiliśmy pieczywo, topione serki i gotowane jajka. W Maroku jest taki zwyczaj, że w sklepach można dostać jajka gotowe do spożycia ;). Po zjedzeniu śniadanka szybko się zebraliśmy i zaczęliśmy szukać bankomatu. Potrzebowaliśmy gotówki na zakup benzyny, która nie wszędzie jest dostępna. Do granicy mieliśmy przecież ponad 400 kilometrów. Dosyć szybko znaleźliśmy bankomat. W sumie nie było czemu się dziwić … przecież to stolica kraju. Gdy odjeżdżaliśmy spod banku, Mateuszowi wystrzeliła przednia opona. Okazało się, że ma „flaka” … Od razu rozwinęliśmy swój podręczny „warsztat”. Wszyscy rwali się do roboty. Jednak postanowiliśmy nie wymieniać dętki tylko najpierw napompować koło. Po chwili pracy naszej mini sprężarki, manometr pokazywał coraz wyższe ciśnienie. Gdy doszło do odpowiedniej wartości wyłączyliśmy pompkę i przyglądaliśmy się wskazówce ciśnieniomierza … Po kilku minutach wskazówka nawet nie drgnęła. Zdecydowaliśmy się jechać dalej. Szkoda czasu. Po wyjechaniu z miasta krajobraz nie rozpieszczał. Było strasznie gorąco. Po dobrej godzinie zrobiliśmy sobie przerwę na kawę. Przy okazji uzupełniliśmy w zbiornikach paliwo z naszych dodatkowych kanisterków. Pomiędzy Nawakszutem, a granicą nie ma zbyt wielu zakrętów. Długie proste powodują, że droga strasznie się ciągnęła. Po 4 godzinach dojechaliśmy do granicy. Na szczęście tym razem po stronie mauretańskiej dosyć szybko załatwiliśmy niezbędne stempelki. Nie było niespodzianek. Po małej godzince ponownie wjechaliśmy na czterokilometrowy odcinek ziemi niczyjej. Nasze doświadczenie poskutkowało. Ten trudny odcinek pokonaliśmy 10 minut szybciej niż przy wjeździe do Mauretanii. Bardzo się cieszyliśmy gdy dojechaliśmy do przejścia po stronie marokańskiej. Dla nas to była już cywilizacja … Niestety trafiliśmy na jakąś „zakręconą” zmianę. Każdy mówił co innego. Przejście tych wszystkich okienek zajęło nam sporo czasu. Dodatkowo skierowano nas na skaner … Oczywiście nie był to koniec. Musieliśmy jeszcze trochę polatać i wyjaśnić parę spraw mało kumatym pogranicznikom. Po dwóch godzinach byliśmy za bramą. Tam zatankowaliśmy nasze rumaki i po krótkiej przerwie ruszyliśmy na północ w poszukiwaniu trochę lepszego hotelu niż te dostępne na granicy. Po kilkudziesięciu kilometrach trafiliśmy na fajne miejsce. Dobry komfort i otwarta knajpka zachęcała do pozostania. Na kolacje zamówiliśmy tadźina. W miłej atmosferze spędziliśmy wieczór i noc, ciesząc się, że jesteśmy już prawie w domu ;). CDN …
  19. PawełS

    Gambia 03.2016

    Wielki szacun dla niego. Samemu przejechać tyle kilometrów i to przez Azję i Afrykę gdzie nie zawsze jest prosto i bezpiecznie. Nie wielu to potrafi ...
  20. PawełS

    Gambia 03.2016

    Dzień 11 – 09.03.2016 (środa) – 380 km Wiedząc co może nas czekać na przejściu granicznym z Mauretanią, ruszyliśmy z samego rana. Do granicy dojechaliśmy bardzo szybko. Było jeszcze w miarę chłodno. Poza tym to tylko 50 kilometrów. Tym razem nie skorzystaliśmy z pomocy „majfrendów”. O dziwo dzięki tej decyzji, szybciej przejechaliśmy oba przejścia. Może dlatego, że było wcześnie i urzędnicy mieli jeszcze ochotę pracować. Dalej to była znana już nam szutrowa tarka … Przy wojskowym check-poincie postanowiliśmy chwilę odpocząć i poczekać na resztę załogi. Choć pod groźba kary nie wolno w takich miejscach robić zdjęć, a już w ogóle mundurowym, my się tym nie bardzo przejęliśmy. Dokumentacja fotograficzna musi być ;). Robiło się bardzo ciepło. To otwarty teren pozbawiony kawałka cienia. Dlatego ostrożnie jechaliśmy przez Park Narodowy Diawling. Musieliśmy uważać na dzikie zwierzęta, których w tym miejscu nie brakuje. Z ponownego wjechania na asfalt najbardziej cieszył się Jacek ;). Ta tarka strasznie go umęczyła. Krajobraz zaczął się zmieniać. Skończyła się sawanna, a zaczęła pustynia. W czasie jednego z kolejnych postojów podjechał do nas motocyklista … Byliśmy zaskoczeni. Przecież tu takich się nie widuje. Po zdjęciu kasku i wymianie kilku zdań okazało się, że od 8 miesięcy jedzie z Japonii do Kapsztadu w RPA. Tyle czasu jechał przez Azję i Europę. I to w dodatku sam. Niesamowity kozak. Po kilku godzinach dojechaliśmy ponownie do stolicy Mauretanii. Tym razem wybraliśmy bardziej cywilizowany hotel. Poza tym nie potrzebowaliśmy na tą chwilę opony ;). Nawigacja zaczęła nas prowadzić w bardzo skomplikowany sposób. Było coś nie tak. Wąskie uliczki stolicy czym dalej tym bardziej były zatłoczone. W pewnym momencie okazało się, że jedziemy przez jakiś bazar, a zdziwieni lokalesi w ogóle się nami nie przejmowali i nie zwracali na nas uwag. Staraliśmy się być opanowani i również ich ignorować. Jednak w pewnym momencie dojechaliśmy do skrzyżowania wąskich ulic gdzie na środku, naprzeciwko siebie stanęły dwa bardzo długie TIR-y . Wyluzowani kierowcy z uśmiechem na twarzy nie mieli zamiaru szukać rozwiązania tego „problemu”. Gdzie jest Policja ? Kto tu w ogóle kieruje ruchem ? Temperatura sięgała prawie 40O C, my w kaskach i kompletnych ubraniach motocyklowych. Sprzęty się grzeją, a wszyscy wokół nas dobrze się bawią. Skwitować to można było jednym powiedzeniem „this is Africa”. Trzeba było mocno trzymać nerwy na wodzy aby komuś nie zrobić krzywdy. Po kilku minutach utarczek słownych, we wszystkich możliwych językach udało się doprowadzić do sytuacji gdzie między ciężarówkami zrobiła się na tyle wystarczająca luka aby przecisnąć się naszymi motocyklami. Po przejechaniu tego krytycznego miejsca postanowiliśmy zatrzymać się i zasięgnąć języka. Na szczęście jeden miły osobnik widząc nasze kłopoty ze znalezieniem drogi postanowił nam pomóc. Po poinformowaniu go o nazwie naszego hotelu , zadzwonił tam i po kilkunastu minutach przyjechał po nas ich pracownik. Przeprowadził nas przez labirynt uliczek i po chwili dojechaliśmy do miejsca noclegu. Hotel znajdował się w spokojniejszej części miasta. W pobliżu licznych instytucji. Mogło to oznaczać, że nie co się martwić o motocykle. Parking był przed budynkiem. Ponieważ hotel nie dysponował restauracją, odpaliliśmy kuchenki i przygotowaliśmy smaczną liofilizowana kolację. Popiliśmy ją tym co przeszmuglowaliśmy z Senegalu. Jeszcze długo wspominaliśmy przejazd przez zatłoczone i pozbawione jakichkolwiek reguł ruchu drogowego miasto. To był kolejny miły i bardzo długi wieczór … CDN …
  21. PawełS

    Gambia 03.2016

    Dzięki za dobre słowo ;). Nie wiem czy uda mi sie coś skrobnąć w tym tygodniu. Od czwartku działam na BMW MotorFest :blush: .
  22. PawełS

    Gambia 03.2016

    Dzień 10 – 08.03.2016 (wtorek) – 340 km W tej okolicy było bardzo gorąco i parno. Dlatego postanowiliśmy wcześniej wstać i ruszyć gdy było jeszcze w miarę chłodno. Słońce dopiero wschodziło, a my już byliśmy w drodze … Mijaliśmy kolejne budzące się dożycia senegalskie wioski. Ze względy na remonty dróg musieliśmy poruszać się po szutrach. Dokuczał nam wydobywający się spod kół kurz. Na szczęście panował mniejszy ruch. Udało nam się bardzo szybko pokonać pierwsze 100 kilometrów. Słońce szybko wschodziło i nieuchronnie podnosiło temperaturę. Tym razem jechaliśmy na północ inną drogą. Chcieliśmy ominąć remonty dróg. Oddaliliśmy się od wybrzeża. Było dużo spokojniej i zarazem ciekawiej. Ponieważ Jacek zażyczył sobie zdjęcie z „wioską z patyków”, przy pierwszej lepszej okazji zatrzymaliśmy się aby wykonać kilka pamiątkowych zdjęć i zjeść obiad. Tubylcy bardzo szybko nas zauważyli i zaczęli się do nas kierować.. Wszyscy schroniliśmy się w cieniu olbrzymiej akacji. Na szczęście zdążyliśmy spożyć nasze liofilizaty. Głupio by było przy nich spożywać takie dziwne potrawy … O dziwo nasi Goście bardzo chętnie pozwalali się fotografować. Nie mogło zabraknąć wspólnej fotki ;). Okazało się, że w większości to były kobiety oraz dzieci. Rozdaliśmy im wszystkie słodycze jakie wieźliśmy z kraju. Dodatkowo Adam i Dex rozdali gadżety jakie przeznaczyli na ten szczytny cel. Najbardziej cieszyły się dzieciaki. Po rozdaniu prezentów dwie dziewczynki zaczęły wybijać rytmy na plastikowym kanistrze oraz blaszanej misce. Kobiety zaczęły śpiewać. W momencie rozkręciła się impreza. Jak niewiele im potrzeba do dobrej zabawy. Zrobiło się klimatycznie … Niestety nie mogliśmy tam zbyt długo gościć. Czekało nas jeszcze wiele kilometrów. Zrobiliśmy kolejne grupowe zdjęcie i pożegnaliśmy się z naszymi nowymi znajomymi. Ponieważ na drodze nie było zbyt dużego ruchu to pojawiły się zwierzęta. Bardzo często musieliśmy zwalniać. Krajobraz był usiany licznymi baobabami, które są symbolem afrykańskiej sawanny. To bardzo tajemnicza roślina. Nazywana czasem drzewem rosnącym do góry nogami. Wraz z sekwoją jest jedyną rośliną na Ziemi, która pamięta czasy sprzed wielu tysięcy lat. Przy jednym z baobabów postanowiliśmy zrobić sobie sesje zdjęciową. Po drodze mijaliśmy dużo różnych i dziwnych budynków. W tym olbrzymie meczety. W Senegalu 96% mieszkańców to przedstawiciele islamu. Po południu dojechaliśmy do bazy. Ponownie gościliśmy pod Saint-Louis. Tym razem na jednej ze stacji zaopatrzyliśmy się w senegalską whiskey. W tym miejscu można naprawdę wypocząć. Chłodny zefirek od Oceanu i cień palm sprawiał, że zapomnieliśmy o zmęczeniu. Wieczorem przyłączył się do nas Niemiec, który po rozstaniu z ukochaną wsiadł na rower i znalazł się w Senegalu ;). Podróż zajęła mu pół roku i nadal nie ma planu na powrót … To był miły ale bardzo długi wieczór … CDN …
  23. PawełS

    Gambia 03.2016

    Dzień 9 – 07.03.2016 (poniedziałek) Ponieważ to miał być kolejny dzień odpoczynku bez motocykli to nie zrywaliśmy się z samego rana. Spokojnie zjedliśmy śniadanie i zadzwoniliśmy po naszych taksówkarzy. Po pół godzinie przyjechali i zabrali nas w okolice portu. Postanowiliśmy rozejrzeć się po okolicy. Rzeczywiście nie było tam co oglądać oraz kupić. Przeważały podróbki sportowych ubiorów znanych zachodnich marek ;). Wróciliśmy do portu. Po zakupie biletów na prom i usadowiliśmy się w poczekalni. Oczekując na prom obserwowaliśmy lokalesów. Sporo tam się działo. Co chwilę ktoś podchodził oferując nam kolejne słuchawki, ładowarki, obudowy do aparatów, napoje, lody, ręczniki, koszulki czy też leki ;). Jakoś nikt nie miał odwagi skusić się. Po dobrej godzinie przypłynął prom i zrobiło się nerwowo. Wszyscy wstali i ustawili się jak najbliżej kraty, która dzieliła nas od wejścia na nadbrzeże. Po jej otwarciu zaczął się wyścig po nieliczne miejsca siedzące. Na szczęście udało nam się załapać na najlepsze miejscówki na górnym pokładzie. Tym razem rejs trwał krócej. Po 45 minutach dobijaliśmy do brzegu, który był usiany licznymi i bardzo kolorowymi łodziami. Widać, że rybołówstwo jest tu popularnym sposobem na życie ;). Z promu schodziliśmy jako jedni z ostatnich. Przeszliśmy przez lokalny rynek. Handlowano tam dosłownie wszystkim. Wynajęliśmy busa i ruszyliśmy w stronę naszego hotelu. Dosyć wcześniej dotarliśmy do miejsca gdzie zostawiliśmy nasze motocykle. Na szczęście stały w tym samym miejscy, w którym je zostawiliśmy. Od razu udaliśmy się do baru. Byliśmy wykończeni. Niestety w hotelu pojawił się problem z miejscem noclegowym. Po długich i mało przyjemnych negocjacjach otrzymaliśmy jeden duży pokój. To był chyba najdroższy pokój w naszej motocyklowej karierze ;). W tym pokoju w bardzo wesołej atmosferze przy akompaniamencie kuchenek gazowych i metalowych kubków zakończyliśmy wieczór … CDN …
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na wykorzystywanie plików cookies.