Skocz do zawartości

Elwood

Zarejestrowani
  • Liczba zawartości

    74
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez Elwood

  1. Ok. Przyjąłem wyjaśnienie na priv, znaczy ten silnik forum tak ma, łącząc posty, nadane w małym odstępie czasu. Uwzględnię inercję następnym razem.
  2. Siedzę i piwo piję... w smutku... Azja Centralna, to ziemia przesiąknięta polską krwią. Jest coś niebywale smutnego w losie ludzi, którzy odzyskali wolność i zmarli w drodze ku tej wolności (armia Andersa). Dlatego bez cienia szemrania, przyjęliśmy z Benkiem "naszą" chrzcielnicę w opiekę, by ją dowieźć w jedno z tych miejsc, gdzie wieczny spoczynek znaleźli ci, co tej wolności szukali i ją znaleźli w drodze do ojczyzny. Chrzcielnica opierała się o moje siedzenie. Czułem ją na plecach w każdej chwili... Niosłem jej ciężar bezwiednie... Z każdym, kolejnym dniem podróży, czuliśmy się z Benkiem, coraz bardziej z nią związani, za nią odpowiedzialni. Przyszedł ten moment, kiedy mogła mnie zabić... Wyobraźcie sobie sytuację, kiedy jedziecie pośród cudnych okoliczności przyrody, akurat w tym miejscu nasypem (jechałem nim bez żadnych sensacji dwa lata wcześniej), doliną Ałajską, na wysokości około 3000m, gdzie towarzyszy nam łańcuch gór sześciotysięcznych z kulminacją Piku Lenina po prawej, po lewej zaś szereg pięciotysięczników... Mkniemy tym nasypem około 60km/h, podziwiamy wsio "w akrug", kiedy nagle... gwałtowne hamowanie (mamy ABS, co na szutrze, jak każdy wie, nie robi) i BUMMMM!!! Po tym poważnym jebnięciu, chrzcielnica mnie tylko "tknęła"... Mogła przecież zwalić się na mnie całym swoim całym ciężarem, złamać fotel, mój kręgosłup... Ku u ciesze spotkanego przed laty ruskiego, drogowego fizyka... I wiecie co...? Ona (chrzcielnica) faktycznie zwaliła się na mnie tym swoim całym ciężarem - nie do udźwignięcia... tak dość... delikatnie... P.S. Zaskoczyła mnie totalnie edycja postów na tym forum, w związku z tym ogłaszam koniec nadawania.
  3. Może dzisiaj do tej Chiwy dojadę...? Zakupiłem sobie parę piw, w liczbie paru par, więc może będzie łatwiej...? ;) Zasadniczo, to dokładnie wg takiego schematu przemieszczam się "po wschodzie" i jakoś daję/dajemy radę. Tu kolega Benek, w trakcie pobierania nauk przemieszczania się po Wschodzie. Kiedyś tam na wschodzie, zatrzymał nas milicjant do kontroli. No..., był niewymownie nietrzeźwy. Zatrzymał nas za przekroczenie prędkości, ale nie miał żadnego "aparatu" do jej mierzenia. Kumpel się wkurwił i nie miał ochoty na żadne negocjacje, ale to był wielki błąd... Pijanemu nie wolno zaprzeczać. Trza się z nim zgadzać do samego końca, pod warunkiem, że koniec jest nasz... :) Nie jest to nic trudnego. Tym niemniej kumpla zaczęło ponosić, bo kurwa niby jak, milicjant jest wstanie stwierdzić "bez aparatu", żeśmy nie przekroczyli prędkości...?! A ten (milicjant) wyjeżdża z hasłem, że nie po to uczył się fizyki w szkole, by korzystać z jakiś bzdurnych urządzeń! Ponieważ ja uczyłem się również fizyki w szkole, ba... nawet miałem z matury ustnej z fizy ocenę bardzo dobry, strasznie byłem ciekaw dowodu. Kumpel był bardziej zaciekły, co tak wkurwiło milicjanta, że kazał mu "ze swojej głupoty" dmuchać w balonik! Kumpel dmuchnął i wyszło zero. Zdegustowany milicjant wziął drugą próbkę i sam dmuchnął.... Spojrzał zdumiony na wynik i stwierdził: - Rabotajet! No więc pytam dla złagodzenia atmosfery: W cziom dzieło brat...? A on mi na to. Uczyłeś się fizyki w szkole? - Uczyłem! To jaka jest definicja prędkości?! - No... droga przez czas... W ruchu jednostajnym dodałem czujnie. A skąd jechaliście?! Odwracam się w należną stronę, widzę górkę, z której zjeżdżaliśmy i potwierdzam kierunek. A koleś mi na to: - No więc słuchaj przyjacielu... Gdybyś jechał z należną prędkością, pojawiłbyś się tutaj po 5-ciu minutach. A wy przekroczyliście mój posterunek, niespełna w minut trzy... Wyrwało mnie z butów... Sięgnąłem do naszych zapasów nienaruszalnych i wyciągnąłem flaszkę. Otwierając ją rzekłem: - Fizyka, to nauka przez doświadczenie. Wybaczycie?!
  4. Logistyka wizowa, to podstawa. Zawsze staram się mieć maksimum wiz wklepanych przed wyjazdem. Drugim determinantem jest ich (wiz) łatwa i tania dostępność za granicą, w trakcie podróży. Mam zawsze na uwadze, że lepiej czas na załatwianie wiz poświęcić wtedy, kiedy się go ma i nie działa pod presją. Problemy techniczne, to normalność. Zawsze się przytrafią i na tej wycieczce też mieliśmy kilka ciekawych przypadków. Wspomnę o nich w relacji. Do przygotowania sprzętu należy podchodzić jednak bardzo racjonalnie. Czy to auto, czy motocykl, jakiekolwiek potencjalne zbrojenia należy dobrać do potrzeb. Bardzo często zapominamy w przygotowawczym amoku, że standardowe wyposażenie (oryginalne) w zupełności wystarcza do realizacji standardowych celów. Największym problemem z reguły, jest przeładowanie bryki. Banalna prawda o nas... Podstawa należytej trakcji, to właściwy dobór opon. Nie ma co się więcej rozpisywać. Tubylcy na wschodzie są ok. Łapówki, to nie jest problem. Zdarzają się wymuszacze, ale... Polacy są bardzo kreatywni... :) Z każdym pokonanym kilometrem nabieramy pewności siebie i do własnego sprzętu. A awarie, nawet te poważne, da się usunąć. W 2008-ym guliałem po kirgisko-kitajskim pograniczu, na padniętym rozruszniku. Rozrząd na kołach zębatych i brak świec żarowych ułatwiały rozruch mojej toyoty z półobrotu jednego tłoka. Wystarczało tylko ustawić się wcześniej na jakiejś górce. Niestety, wysoko w górach, niespodziewanie (w połowie września) zaskoczyła mnie zima. Miałem letnie paliwo i te mi po prostu zamarzło... To był szybki wypad z dwoma lokalesami i zapomniałem zabrać nawet maszynki do gotowania. Gdybym ją miał, na pewno wziąłbym paliwo do niej, czyli benzynę... Ale nie miałem... Elwood stawał mi co 50-200m, akurat tyle udawało mi się wtłoczyć paliwa do filtru ręczną pompką. Wcześniej jednak go trza było na ten pych rozpędzić... To była jazda bez trzymanki. Nie zawsze udało się stanąć na górce. Nie miałem jak tego paliwa rozgrzać... W końcu zdjąłem jeden kanister i przez dwie godziny zbieraliśmy kępy trawy w pustynnym krajobrazie, by usypać z nich mały stóg, rozpalić i o niego oprzeć kanister. Kasza puściła, ale podpięcie węża bezpośrednio pod pompę (rozgrzane paliwo przelewałem do małego, 5-cio litrowego baniaka i dalej grawitacyjnie przez wąż do pompy) powodowało gwałtowne zużycie paliwa. Musiałem więc wrócić do pompowania i stawania...Potem na pych i tak przez... półtorej doby, przez 75km, aż do granicy kitajskiej... Tam zostałem aresztowany jeszcze po kirgiskiej stronie. Komendantem był młody Kazach... Przygoda niesamowita. Pod siedzeniem miałem kilka pudełek z nabojami... Gdyby je znaleźli, to nie wiem, czy bym, o tym teraz tak spokojnie pisał, a auto przetrzepali mi precyzyjnie dość. Po 6h negocjacji, za mój śpiwór i 1000 kirgiskich somów dostałem 20l benzyny. Wypłukałem nią filtr paliwa, dolałem do zbiornika resztę i Elwood odpalił, jak należy... Do dzisiaj mam zapisany ślad na gps-ie tej kozackiej wyrypy. I jestem pewien, że nigdy tam, żadnego z naszych nie było... ;) Dwa tygodnie wcześniej aresztowano mnie z kolei na pograniczu afgańskim, nad jeziorem Zorkul. Znalazłem się tam bez wymaganych pozwoleń (podobnie ja w opisanym wyżej przypadku), w samym centrum kradzieży bydła (kirgiskim nomadom z doliny Małego Pamiru) i przemytu narkotyków. Tym razem trafiłem na ruskiego komendanta, do którego zaprowadzono mnie pod bronią... Skończyło się na obaleniu z komendantem litra, kolacji i graniu na gitarze, którą miałem ze sobą. Wszystko to na terenie jednostki wojskowej... Wot, gościnność. Dzisiaj już do tej Chiwy nie dojedziemy... :)
  5. Do Chiwy z granicy jest około 600km. Jeżeli chcemy jednak właściwie wykorzystać czas na tranzyt przez KAZ, możemy, a nawet powinniśmy zaplanować sobie wizytę w: http://www.silkoffroad.kz/tours-en/mup-en/ To oczywista nie reklama stronki, tylko regionu z Ustiurt plateau i okolicami Aktau. Dzisiaj, kiedy to musimy sami fizycznie odwiedzić ambasadę KAZ w W-wie mamy ten plus, że lepiej skorzystać z dwukrotnej 30-dniowej wizy turystycznej (wydawanej nam w trybie uproszczonym) niż z droższej podwójnej wizy tranzytowej. Poza tym sam Kazachstan jest nudny, jak flaki z olejem, a to, co oferuje na swoich ogromnych przestrzeniach, można zobaczyć w skondensowanej pigułce u sąsiadów. Wielu z nas ulega urokowi podkręconym na maksa zdjęciom, robionych w złotej godzinie, a my nie zawsze mamy ku temu okazję, by dane miejsce o tej porze zobaczyć. Znajomy w ten sposób 'wykręcił" nierealne zdjęcia w dolinie Ałajskiej, nie mające nic wspólnego z rzeczywistością. Byłem w tej dolinie ponad 10x więc wiem, o czym piszę... ;) Jej samej poświęcę w tym "eseju" należny jej czas, bo w istocie, sama w sobie jest wyjątkowa. Wracamy jednak na szlak do Uzbekistanu. Droga do Chiwy biegnie wzdłuż linii kolejowej. Kiedyś latały tędy dwa pociągi... Jeden z Charkowa, drugi z Moskwy do Taszkientu. Ostał się tylko ten drugi. Ciekawostką jest fakt, że jadąc nim, na chwilę wjeżdża się do Turkmenistanu (bez wizy). Ciągnie mnie, by choć tak z jeden raz objechać w ten sposób Azję Centralną. Wziąłbym ze sobą "ruska" i w drogę... Nie wiem, czy znacie temat, ale na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych ubiegłego wieku pewien Rusek objechał cały, były ZSRR dookoła na... rowerze. Jego trasa wyglądała tak: Na rowerze "amerykańskim", ale zawsze. Można jego rower obejrzeć w muzeum w Pskowie. Nazywał się Gleb Travin... Jakoś w tych moich tekstach i zdjęciach rower przewija się często, ale to w istocie fantastyczny (i chyba najtańszy) środek lokomocji. A trasa, którą przejechał Travin, potwierdza, że wiele na rowerze można... ;) W ogóle Rosjanie, to mistrzowie interesujących eksploracji. Zanim człek napisze, że gdzieś był, jako pierwszy, niech przejrzy ruskie fora... Można się zdziwić. Droga do Chiwy. Tuż za posterunkiem granicznym jest niepozorna budka, a na jej wysokości znak stop. Należy się tam grzecznie zatrzymać i być zapiętym w pasy. W owej budce czatuje koleś na niezatrzymujących się i niezapiętych. Wcześniej warto u pań handlarek zaopatrzyć się w uzbeckie somy. Oczywista należy się targować do bólu. Toczy się to wszystko na o c zach pogranicznika, który od czasu do czasu interweniuje, kiedy baby drą się ciut więcej, niż on jest wstanie znieść. My znosimy pokornie wszystko. Warto też się zaopatrzyć wodę do picia lub arbuzy, które tę wodę doskonale zastępują, mimo całej swojej słodyczy. W ogóle, arbuz to wspaniała rzecz. Doskonale uzupełnia wszystkie sole mineralne, zaspakaja pragnienie, do tego oczyszcza organizm i pełni jakąś funkcję aseptyczną. Funkcję tę ich zacną, poznałem w Hindukuszu, kiedy po zejściu z wysokich gór i spożyciu połówki małego arbuza, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wygoiły mi się następnego dnia wszystkie rany. A co nie miało absolutnie miejsca wcześniej. Do Chiwy jedzie się długo. Kiedy przemierzam pustynie czerwonych piasków, zawsze mam przed oczami kilka lektur i ich bohaterów. - Podróże po Azji Środkowej, Grąbczewskiego. - Przez Kaukaz i Pamiry do Indii, Bonvalota. - Wielką Grę Hopkirka. - Wyprawa do Chiwy, Burnaby`ego. - Aleksander Macedoński, Greena. - Śladami Aleksandra Macedońskiego, Żurawskiego. Ostatnio wyszła znakomita pozycja Cherezińskiej (tej od żołnierzy wyklętych) pt.: Turniej Cieni, będąca polską odpowiedzią, na Wielką Grę. Czyta się to, jak Potop Sienkiewicza. REWELACJA. Interesujących lektur o regionie jest dużo więcej, ale wspomnę jeszcze tylko o jednej, na zasadzie ciekawostki. To pozycja Staniukowicza "W poszukiwaniu Yeti". 8 lat temu, to m.in. z tej książki czerpałem wiedzę o Pamirze...
  6. Granice. Dwa lata wcześniej przejechałem ją bezproblemowo, dużo więc obiecywałem sobie i tym razem. He, he... Uśmiecham się teraz do siebie, na samo wspomnienie... Do rzeczy. Ciemno, jak w dupie, ale widać mrowie aut zaparkowanych w bezładnej kupie. Dominują fiaty wschodu. Fragment ziemi niczyjej, to zaśmiecony, niewielki majdan. Od strony uzbeckiej zamyka go wysoki mur, drut kolczasty i zamknięta na cztery spusty brama. Rozglądam się wokół, próbując objąć wyobraźnią panujący tu chaos. Okazuje się, że mimo pozornego bezładu, wszystko stoi w kolejce. Podchodzi do mnie facet i nieprzytomnie dość pyta, czy my na granicę...? Jeżeli tak, to obowiązuje lista, a on jest przewodniczącym... komitetu kolejkowego. Wpisałem się grzecznie do zeszytu w pozycji nr 34... Kurwa..., pięknie! Nie będę wspominał o kilku solowych próbach negocjacji naszego wjazdu, bo miano nas (dwóch Polaków) w totalnej dupie i nie wypadłem najlepiej. Do rana aut jeszcze przybyło. Majdan szybko się zapychał, a szlaban po uzbeckiej stronie ani drgnie. Wraz ze szybko rosnącą temperatura powietrza rosła temperatura tłumu. Warunkami socjalnymi na tym placu nie odbiegaliśmy od obozu uchodźców. Uzbecy nie reagowali a atmosfera w tłumie gęstniała z każdą chwilą. Po przekroczeniu wartości krytycznej tłum eksplodował. Zewsząd rozlegały się z pozoru nieśmiałe, ale z coraz większym natężeniem, protesty.ludzi, którzy przekraczali tę granicę z małymi dziećmi. Brakowało wody pitnej. Upał się wzmagał. W okolicach godziny 10-tej zdesperowana grupa kobiet i mężczyzn, pod przywództwem Tadżydki z ruskim paszportem zaczęła natarczywie domagać się kontaktu z komendantem, napierając na szlaban. Pośrednio wmieszano nas w ten protest, dając za przykład, jak na granicy tutaj traktuje się gości z innych krajów, dość odległych. Zewsząd rozlegały się okrzyki, z żądaniami otwarcia przejścia. W końcu przyszedł jakiś oficer i zaprosił trzy kobity do środka. Wróciły z kilkoma butelkami wody, ale problem nie został rozwiązany. Granica pozostała zamknięta. W powietrzu latały przekleństwa, groźby. Kobity zawodziły... Wyjąłem aparat i zacząłem te przedstawienie filmować. Protesty wzmagały się. Nagle na placu posterunku pojawił się jakiś dwumetrowy, łysy koleś, z beretem na głowie w stylu naszych "czerwonych beretów". Podszedł do stójkowego, a ten wyraźnie pokazywał mu moją osobę. Łysy podszedł do mnie i pyta: - To ty kamerowałeś?! Ja. - Dawaj aparat! Następnie równie szybko, jak się pojawił, zniknął za bramą. I co teraz? Pyta mnie Benek. - Nie wiem. Odpowiadam kompletnie bez entuzjazmu, czując, jak uchodzi ze mnie powietrze. No nic... Zobaczymy, co czas przyniesie. Wszyscy na placu patrzą na mnie ze współczuciem. Jakoś mnie to nie pociesza. Po kwadransie przy bramie pojawił się drugi łysy, tylko mniejszy. Wskazał na mnie palcem i kazał wejść do środka. - Paszport! Dałem i wchodzimy do budynku.komendantury. Jedyny plus, to przyjemny chłód. Mały oddał mój paszport łysemu dużemu, tgen kolejnemu... Po 5 minutach podchodzi do mnie mały łys z paszportem i aparatem. - Dariusz... Słuchaj... Zaczął bardzo ugodowo. Po co filmowałeś posterunek? Ale jaki tam posterunek... Bagatelizuję. Filmowałem tylko ludzi. No chyba nie dziwicie się całemu zamieszaniu. Nie łątwiej po prostu otworzyć granicę? - Dariusz... Wykasuj filmy i zdjęcia, a my ci oddamy aparat i będzie po sprawie. Dokonałem operacji czyszczenia bez entuzjazmu, ale moje morale niebywale wzrosło... :) Chłopy p[o prostu nie potrafili tego zrobić. Pozwolono zachować mi zdjęcia "neutralne", przy okazji zwrócono uwagę, że na placu panuje wyjątkowy bałągan, i że wstyd, i że w ogóle... - No dobra kolego... Przejmuję inicjatywę. Co teraz? Nie możecie nas po prostu wpuścić? Alej jak tak? Bez kolejki?! Przecież oni nas zabiją! - Eee... Gdzie tam! Powiem, że otwieracie granicę, a my wjeżdżamy na przesłuchanie! No dobra! Wyszedłem na majdan, stanąłem na murku i najpierw instruuję Benka: - Benek, ino chyżo stawaj Patrolem przed szlabanem! Benek odpalił maszynę i melduje się przed bramą. Ja zwracam się teraz do ludzi. - Słuszajcie! Granica budiet atkryta za 15 minut! Pierwyje 10 maszyn, patom dalsze! Wszyscy rzucili się do aut. Komitet kolejkowy szlag trafił... Nie da się tego rwetesu opisać... :) Szlaban poszedł w górę i jako pierwsi wjechaliśmy się odprawić... Kilka obrazków z granicy. Z tego, co pozwolono mi zachować. U nas to temat dla lisów. A Benek duma, czy mnie teraz do tiurmy wezmą, czy jak...? Wjeżdżając do UZ, wymieniamy 200$ na reklamaówkę wariatów... ...i wio do Chiwy.
  7. To pierwsza wiocha po tamtej stronie rzeki. Dalej już prościutko do granicy. Kolejne przejście graniczne. Wieziemy chrzcielnicę, jak wspomniałem wyżej. Kawał dębowego, dość ciężkiego klocka (ponad 70kg) i jesteśmy ciekawi, jak do tematu podejdą innowiercy. Dotychczas wyjątkowo nie popisali się Ukraińcy, co mnie osobiście nie dziwiło. Wymogłem od w-wskich Jezuitów pismo w języku rosyjskim, w którym jasno został sprecyzowany cel itp. Na UA wjeżdżaliśmy w Krościenku. Od razu zebrało się "konsylium" i zaczęli wymyślać problemy z dupy. Przysłuchiwałem się temu biernie z rosnącą irytacją. W pewnym momencie został przekroczony punkt krytyczny i przejąłem inicjatywę: - Chłopie... Rzekłem do najbardziej "kreatywnego" kolesia. Chcesz sobie narobić mega problemów?! Jakich problemów? Odpowiedział, nieco zbity z pantałyku. - U TEGO NA GÓRZE! I wskazałem palcem na niebo. Zapadła cisza... Konsylium spojrzało po sobie, potem do góry i... grający pierwsze skrzypce podjął jedyną, słuszną decyzję: - Ujeżdżaj! Ukraińcy na ruskiej granicy coś tam próbowali dopytywać, ale od razu poszedłem utartą ścieżką,, co szybko ucięło wszelkie dywagacje. Rosjanie podeszli do tematu z godnie z przepisami. Celnik poinformował, że możemy przewozić dewocjonalia, pod warunkiem, że nie są zabytkowe, nie przedstawiają jakiejś konkretnej wartości (w piśmie stało wyraźnie, ze jedyna wartość sakralnego obiektu sprowadza się do wartości emocjonalnej) i, że nie ważą więcej, niż... 20kg. Widać było gołym okiem, że nie spełniamy tego warunku. Na pytanie więc, - ile waży chrzcielnica, odpowiedziałem, że mniej niż 20... Celnik spojrzał na mnie przenikliwym wzrokiem i odparł: - No..., to w porządku! Ujeżdżajcie, szcziastliwa! I jak tu Ruskich nie lubić...? Nie powiem, powoli z tą chrzcielnicą zaprzyjaźnialiśmy się. Była takim naszym talizmanem. To znaczy tak ją chcieliśmy widzieć, a ona łaskawie przychylała się do naszej woli. Kazachów totalnie wybiła z rytmu granicznego. Dla Muzułmanów święta rzecz, to... święta rzecz. Lepiej nie tykać, bo może poparzyć... :) Ku naszemu zdziwieniu, odprawa graniczna przebiegła migiem! Na obu posterunkach spędziliśmy łącznie niespełna godzinę. Dokładnie tyle, ile czasu zajmuje wypisanie niezbędnych kwitów. Nastraja to nas bardzo optymistycznie. Wykupujemy kazachskie OC (na dwa m-ch, bo wychodzi taniej, niż dwa razy - po dwa tygodnie) i obieramy kierunek na wschód. W perspektywie mamy dwa warianty przejazdu. W Pamirze aktualnie trwa napierdalanka i wiemy, że GBAO jest zamknięte dla turystów. Bardzo liczymy, że sytuacja się zmieni, z niecierpliwością oczekując na pozytywne sygnały od naszego łącznika w PL. Trudno powiedzieć, czy czas gra na naszą korzyść, czy nie... W Atyrau wymieniamy trochę wariatów w banku i kierujemy się na Dossor. Tam droga rozwidla się w dwóch kierunkach. Prosto wiedzie stara droga na Embi, druga odbija na południe ku granicom z Turkmenistanem i Uzbekistanem. Po południu docieramy do Makat. Tu praktycznie kończy się droga, w zachodnio cywilizacyjnym ujęciu tematu. Dalej, to kilkadziesiąt km nasypu z potwornymi koleinami przechodzącym z wolna w klasyczną, stepową gruntówkę. Jeżeli nią pojedziemy, ogólnie rzecz biorąc zyskujemy na czasie. Po drodze mamy KGZ i czekając na pozytywny dla nas rozwój sytuacji, możemy z tydzień po tym kraju pohulać wyjściowo. Kierując się na Beyneu i UZ mamy najkrótszą drogę do TJK i w Pamir, ale o ile nie otworzą GBAO, to pozostaje nam zrobienie pętli i wjazd do KGZ od strony Fergany. Wizę TJK mamy wielokrotną, kitajską dwukrotną. Do załatwienia pozostaje afgańska w Chorog (dużo taniej niż w naszej ambasadzie i do tego od ręki, tym bardziej, że ze względu na sytuację w Pamirze lepiej było po prostu wstrzymać się) oraz pakistańska w Sost (VOA). Wyciągamy mapę i w końcu rzucamy monetą. Los każe nam jechać na Beyneu. W Dossor kupujemy kilka "kryżek świeżego" (bardzo dobre piwo), którego smak i niewyobrażalnie przyjemny chłód (na zewnątrz temp. przekracza 45st.) rozjaśnia nam umysły na maksa. Szparagowi wieziemy zgrzewkę żywca, ale nie będzie już chyba okazji mu jej przekazać, co miało mieć miejsce w Ałmaty. Specjalnie nas to nie martwi, a owa zgrzewka, wraz z drugą, stanowić będzie nasz żelazny zapas nienaruszalny. Do granicy z UZ docieramy równo o 22-iej... Ci państwo, to handlarze walutą na granicy kazachskiej. A ci... ...używając dzisiejszej terminologii, to emigranci zarobkowi. Za granicą... ...inny świat. Kupa gówna, ma tu o wiele bardziej praktyczne znaczenie, niż u nas. Wschodnie klimaty... Zapach orientu... A tu... ...zapach ropy. W okolicach Atyrau znajdują się jedne z większych złóż tego surowca w KAZ. Docieramy do Makat. Mapa i rzut monetą. My chowamy zmarłych pod ziemią. Wszystkim, którzy pierwszy raz udają się "w step", polecam odświeżyć sobie ten sonet: Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu, Wóz nurza się w zieloność i jak łódka brodzi, Śród fali łąk szumiących, śród kwiatów powodzi, Omijam koralowe ostrowy burzanu. Już mrok zapada, nigdzie drogi ni kurhanu; Patrzę w niebo, gwiazd szukam, przewodniczek łodzi; Tam z dala błyszczy obłok - tam jutrzenka wschodzi; To błyszczy Dniestr, to weszła lampa Akermanu. Stójmy! - jak cicho! - słyszę ciągnące żurawie, Których by nie dościgły źrenice sokoła; Słyszę, kędy się motyl kołysa na trawie, Kędy wąż śliską piersią dotyka się zioła. W takiej ciszy - tak ucho natężam ciekawie, Że słyszałbym głos z Litwy. - Jedźmy, nikt nie woła. Za Beyneu zmieniam Benka. Droga do granicy ciągnie się wzdłuż linii kolejowej do Nukus. Na drodze zalega mączka, czy może bardziej zasadnie ją nazywając - gips. Zalega połaciami. Na stepie towarzyszy nam kurz. Wdziera się wszędzie, we wszystkie zakamarki. Nie znajdziemy go tylko w puszce z piwem. My jesteśmy goście i mamy lodówkę*... :) Kryżka świeżego już dawno pozostała wspomnieniem i co rusz sięgamy po szparagowego żywca... :) Równo o 22-iej stajemy na granicy... *Czy, by schłodzić piwo w stepie, przy temperaturze 45st, zawsze potrzebna jest lodówka...? Nie. Jadąc autem, wyciągamy grubą skarpetę (im grubszą, tym lepszą), zwilżamy ją obficie wodą i wsuwamy do niej puszkę lub butelkę piwa. Następnie chwytamy za otwarty koniec i wywieszamy komplet, za uchyloną szybę na zewnątrz. Przez kilka minut kontrolujemy proces. Woda/wilgoć ze skarpety migiem odparowuje, więc nawilżanie należy przynajmniej raz powtórzyć. Gwarantuję wam, że po trzech, czterech minutach, piwo zostanie schłodzone do temperatury około 12-15 st., co w tych warunkach jest temperaturą (więcej niż) komfortową dla naszego podniebienia. Klimatyzację zaś z powodzeniem zastępuje... spryskiwacz do kwiatów o pojemności 0,5/1l. Zużycie wody minimalne, a przy okazji da się dość dokładnie umyć, a na pewno odświeżyć w męczącym upale.
  8. Nie ma potrzeby. Wątek będzie kipiał od informacji dla podróżnych... ;) Zamknięci w cywilizacyjnej klatce, nie wiemy, jak pachnie wiatr... Skupiamy się na reakcji, na tysiące bodźców, które jak tysiące małych walców, rozjeżdżają nam codziennie mózg... Nieustające pranie mózgu. Nasza codzienność. Wiecie, dlaczego psuje się nam wzrok? Bo codziennie, skupiamy go na milionie szczegółów. A prostym ratunkiem dla oczu jest przestrzeń... Dla duszy też... Nasze cele - ambitne, jak cholera! Zabieramy ze sobą: - ponton, - dwa rowery, - chrzcielnicę... Chrzcielnica na użytek polskiej misji katolickiej w Dżalalabad. W paszportach mrowie wiz. Ostatnim, najdalej planowanym przystankiem - dolina Hunzy w Pakistanie. Po drodze: PL - UA - RUS - KAZ- UZ - TJK - AFG - CHN - PAK - CHN - KGZ - KAZ - RUS - GE - TR - IRQ - TR - BG - RO - SK - PL A teraz ciut od dupy strony. Nad Wołgą, ale już w drodze powrotnej... https://youtu.be/E2yzsUvpmDs
  9. A tak poza tym... Jedziemy na wschód. Okolice Mariupola. Nad M Azowskim. Przyjemna miejscówka, zawieszona na klifie. Dzisiaj raczej nie polecam. Widok w przeciwpołożną. Jedziemy dalej. Nizina Kuibańska. Te solnisko jest bardzo cenione. Trzeba tylko trochę uważać na dziury po małych wyrobiskach. By pozbyć się grzybicy stóp, wystarczy w takiej pomoczyć owe kilkanaście minut. Kumpel nie patyczkował się i podjął natychmiastową kurację... Wjeżdżamy do Kałmucji i pokonujemy Obniżenie Kumsko - Manyckie, kotlinę - stanowiącą granicę między Europą i Azją. Jezioro Manycz. Zmierzając do Kazachstanu, przekroczymy tych umownych granic (między Europą i Azją) łącznie pięć... :) Kałmucja, to już stepy po horyzont... Nie ma wątpliwości..., to Azja. Prawda...? :) Przed nami... ...Wołga, Astrachań i czwarta doba w podróży. Ikra jesiotra, astrachańskie arbuzy (najlepsze na świecie), to eksportowe towary delty Wołgi. Za nią, której na długim tu odcinku towarzyszy Achtiuba i do ujścia Buzan, ciągną się już bezkresne stepy. Latem temperatura sięga 50-ciu stopni, zimą szaleją wiatry a rzeki skuwa tęgi mróz. Szczególnym miejscem jest pas ziemi uwięziony między Wołgą i Achtiubą. Bujna roślinność (klimat subtropikalny), silnie kontrastuje z jej pozostałością po drugiej stronie lustra rzeki. I tylko ten eteryczny zapach ziół, wzniecany kopnięciem buta, zniewala... Krótki popas w delcie i degustacja owoców tej ziemi. Króluje arbuz. Most na rzece Buzan. Moja granica z Azją. cdn.
  10. No tak... Świat jest przekombinowany. Ja też oczywista przeszedłem okres fascynacji wyposażeniem wysokiego sortu. Pamiętam, z jaką radością odbiłem się "od dna" i kupiłem se pierwszą "porządną " kurtkę, "porządne" buty, "porządny" sprzęt. Prawda jest jednak taka, że do szczęścia potrzeba naprawdę niewiele. Kiedyś, by pojechać na narty pierwszy raz w Alpy, zainwestowałem w ciuchy grubo ponad tysiaka. Po kilku latach okazało się, że bez problemu jeździ mi się w dżinsach i skórzanej ramonesce, które to spokojnie czekały na swój dzień. I to tylko dlatego, że razu pewnego pod Maternhornem spotkałem dwóch staruszków na sprzęcie i strojach sprzed epoki. Wełniane ciuchy, drewniane deski z klamrowymi wiązaniami... Po prostu - jeździ człowiek... To był pierwszy impuls. Zdałem sobie sprawę, że robię coś nie tak. Per saldo, w perspektywie 15-stu lat wydałem niepotrzebnie całą kupę kasy, na coś, co było w zasięgu ręki... To jak znaleźć butelkę z Dżinem w nieużywanej, starej szafie. Otwierasz korek, i...: - Cześć Elwood! Zajrzyjmy głębiej do szafy, a potem ewentualnie na pchli targ. Odkryjemy wspólnie cuda i otworzymy przed sobą nową przestrzeń, oraz możliwości...!
  11. Nie umiem opowiadać... Czasami stuknę coś na klawiaturze i zostaje jakiś skromny ślad po mnie poza zdjęciami, których też nie umiem robić. Nie umiem, ale lubię pstrykać. W zdjęciach zawsze kryją się moje emocje i lubię do nich wracać. Dla innych nic specjalnego w tych zdjęciach nie ma, dla mnie to kawałek mojej historii. Od kilku lat zaś staram się pstrykać analogowo i w ogóle lubię wracać do starych klimatów. Stąd nieśmiałe próby zjechania Ukrainą Pamiru i kilka zdjęć pstrykniętych tam Prakticą MTL 5B. W którymś poście powyżej zamieściłem krótki filmik z tej wycieczki. Aparat wiozłem w starym plecaku plus dwa obiektywy szklane. Po drodze spotykałem hardcorów na super rowerach... Była między nami technologiczna przepaść, ale robiliśmy to samo. Ja tylko częściej pchałem rower. Tłumaczyłem dwójce spotkanych Szwajcarów, że cały mój wyjazd ze sprzętem, wizami, przejazdem, ubezpieczeniem i żarciem pochłonął ledwie 130€, 420$, 200zł i dwie skrzynki piwa... Nie mogli uwierzyć. Do tego oni przygotowywali się do wyprawy dwa lata, a ja spakowałem się w 2h i tyle było z moich przygotowań... To mój zestaw na rowerową wycieczkę "Ukraina w Pamirze 2013". Do tego rzeczona Ukraina z roku 1974-tego. Ostatecznie podmieniłem namiot zabytkowy na ultra light, który kupiłem tuż przed wyjazdem. Wyglądał przy tym komplecie trochę z dupy, ale starego harcerza nie miałem już jak upchać na rowerze. Gotowałem na ruskim prymusie. Wycieczka była wynikiem kpin z mojego sprzętu, jako zupełnie nieprzydatnego w wysokich górach... Tak uzbrajałem sprzęta na wylocie z doliny Bartang: A poniżej dwie fotki z prakticy z tej wycieczki: Takie sobie, niby nic, ale dla mnie wyjątkowe. Dzisiaj te zdjęcia zrobiłbym o niebo lepiej, ale ładunek emocjonalny i tak pozostałby ten sam... Lubię stare sprzęty, bo mają duszę.
  12. Pamir był tylko po drodze. Celem był afgański Hindukusz. Poniżej film z powrotu: Po raz pierwszy od stu lat Hindukusz nie oparł się monsumowi. W Indiach zaowocowało to mega powodzią. Opuściliśmy zalaną dolinę Wachanu (nie mylić z Korytarzem Wachańskim) w ostatniej chwili. Nasz zestaw był ostatnim, który ją opuścił w tym momencie. Pod przyczepką zarwał się podmyty skrawek drogi i dolina została odcięta na trzy tygodnie. Wycieczka przez duże W. Ciągnąłem Elwoodem, łącznie z masą całego zestawu, ponad 4,5T. Przyczepka dwa razy się przełamała, pękła rama Elwooda... Ponad 3000km jechaliśmy z prędkością nie większą niż 15km/h. Jedna z większych moich wyryp. Wiozłem w przyczepce... Simsona. Pokonałem z nim łącznie ponad 16000km, a przejechałem nim nie więcej niż 16m. Nie wytrzymał transportu. Przez to nie zrealizowałem swojego marzenia, by wjechać nim do Doliny Pandższiru. No cóż... Wziąłem się więc i poszedłem szukać moich towarzyszy w wysokich górach... Ich celem były dziewicze szczyty Hindukuszu odległe od postoju Simsona o 100km. Zapakowałem do plecaka i podręcznej torby żarcie na cztery tygodnie, przytroczyłem aluminiowe krzesełko do plecaka (dostałem je od Pastora), do wolnej ręki wziąłem gitarę, do drugiej torbę (taką do chłodzenia piwa) i poszedłem. Nie byłem na to fizycznie przygotowany (przyświecały mi indywidualne cele, nie miałem łazić po górach, tylko pośród nich jeździć Simsonem), ale dzięki temu schudłem 25kg... :) Przemieszczałem się pomiędzy 3000 a 5000m, zrobiłem z buta ponad 140km, brnąc samotnie w Hindukusz, jak Koziołek Matołek... Na drugim brodzie pośliznąłem się i porwał mnie rwący strumień. Wyjebałem czubkiem buta w głaz pod wodą tak mocno, że pękła mi skóra na dużym paluchu u stopy. W związku z powyższym dalszy marsz w Meindlach za 1050zł stał się niemożliwy, bo but po dłuższej chwili wypełniał się krwią. Musiałem się więc "przesiąść" na zwykłe, chińskie klapki (dobrze, że je w ogóle zabrałem!) za 16zł. Pokonałem w nich 3/4 całej trasy. Z Palucha codziennie zbierałem dwie łyżki stołowe żółtej ropy, bo nie chciał się goić na tych wysokościach, ale szedłem wytrwale dalej. Kumpli nie znalazłem, ale spotkałem kolejną z przygód mojego życia. W drodze powrotnej trafiłem na brytyjską wyprawę wysokogórską z pełnym zapleczem. Spotkali mnie odpoczywającego, grającego na gitarze sobie, bosego w klapkach, na przełęczy Karakabczał. Byli wyposażeni we wszystko, łącznie z przenośną toaletą... Dwóm kobitkom (obecnych w tej ekipie) zagrałem przebój Czerwonych Gitar "Nie mów nic"... :) Widok ich twarzy, kiedy na mnie wyszli - bezcenny... Pod jednym z pięciotysięczników, trafiłem na wyprawę duńskiego naukowca. To było, jak zderzenie dwóch kultur... Zachodniej i wschodniej Europy. On, cały zakutany w markowe, ciepłe ciuchy, w czapie z kitą jenota, a na przeciwko niego ja... W krótkim rękawku, boso w klapach... On z przewodnikiem i dwoma tragarzami, ja sam, z całym swoim dobytkiem na plecach, z torbą w jednej ręce, gitarą w drugiej... Miałem ze sobą, bezużyteczny tam zupełnie, telefon komórkowy. Nie miałem z nikim łączności, przez trzy tygodnie byłem zdany tylko na siebie. Moja żona nie miała ode mnie żadnych wiadomości przez blisko cztery tygodnie. Z ekipą himalaistów umówiłem się tak, że będą wysyłali w świat info też o mnie, że niby ze mną wszystko ok. Chodziło o spokój mojej żony. Niestety, zapomnieli o tym... W końcu działaliśmy w Afganistanie... Moja kobitka przeżywała wtedy bardzo ciężkie chwile. To był mój drugi wypad do tego kraju. Mało kto o tym wie, ale wszystkie wyjazdy na moto w ten region, znane z relacji na wielu forach (w tym pierwsza wyprawa IZI-ego i Sambora), były skutkiem mojej pierwszej tam wizyty w 2008-ym... Ot, taka ciekawostka. W tamtych latach (2007 i 2008) info o regionie było szczątkowe. W 2006-tym po raz pierwszy Pamir odwiedziła ekipa "Pamir na kołach" i Tien Shan Ekspedition, obie z Polski. Rok później odważyłem się i ja. Do tej pory latało się tam samolotem (Biszkek, Duszanbe, Taszkient, Ałmaty) i dalej wynajętym autem. Te dwie ekipy były pionierskimi w takiej formie poniewierki. Na przejściu afgańsko-tadżyckim w Iszkaszim, moja Toyota była pierwszym autem w historii tego przejścia (2008). Podobnie z wjazdem do Korytarza Wachańskiego po afgańskiej mańce. Do tej pory Afganistan odwiedziły tylko dwa prototypowe Jelcze - jadące bezpośrednio z Polski, ale żaden z nich nie dotarł do Iszkaszim. Z afgańskiej produkcji jeszcze ciut: Ten drugi film, o tyle ciekawy, że udało mi się sfilmować całą procedurę palenia opium. Jeżeli ktoś oglądał Godzinę zemsty z Melem Gibsonem, pamięta zapewne fragment, kiedy Mel rzuca gliniarzom na stół bilardowy trzy kulki tarioku. Taka kulka, tyle, że prawdziwa, pojawia się w moim filmie.
  13. Urodziłem się równo 100 lat później... Dzisiaj mija kolejna rocznica wybuchu Powstania Styczniowego. Któż pamięta dzisiaj o tym? W związku z tym ruszam z pewnym projektem, z którym - mam nadzieję, podzielić się z otoczeniem, już w formie zrealizowanej - równo za rok. Oooo... Nie zauważyłem tego wpisu... :) A pisząc swój poprzedni post znaczy tę treść nad cytowaniem Ciebie, zastanawiałem się przez chwilę jaki jest w sumie sens tych moich wpisów....? Kristos namawiał mnie do pisania tutaj i zgodziłem się z oporami ale...Tu jest mała przestrzeń "do siebie wyrażania" i dobrze. Poza Kristosem nie znam tu nikogo i piszę "do jednego adresata". Znaczy nie do Kristosa... To jak rozmowa z kimś w pociągu. Żadnych zobowiązań, ale i bez maniery pouczania, czy forsowania własnego stanowiska, co mi się czasami zdarza. Stąd też i nazwa wątku... Przystanek Oliwa. Oliwa to dzielnica miasta, w którym obecnie bytuję. Z Kristosem mam nie wiele wspólnego i to... nas łączy.
  14. Poznaliśmy się ładnych lat temu kilka, na Rajdzie Podlaskim. Przypadliśmy sobie do gustu... Lubię słuchać jego opowieści kresowych. Oto jedna z nich... https://picasaweb.google.com/atmotur/MotocyklemDoZrodeOkoliceHutyPieniackiej?feat=directlink
  15. W Berlinie Spandau powstają... ...z uśmiechem na ustach, wynalazki współczesne BMW - okiem kumpla ujęte... ;)
  16. Boimy się tego, czego nie znamy. A wystarczy pojechać do jednego z licznych obozów uchodźców w Turcji (nie tych gett tworzonych dla nich w Europie Zachodniej), by wywrócić swój światopogląd do cna. Dotknąć ogromu nieszczęść i biedy, "ubabrać się nią"... A potem zadać sobie pytanie, co jest przyczyną tej tragedii ludzkiej...? Nie potrafię i nawet nie chcę tym ludziom pomóc, bo mnie to bezpośrednio nie dotyczy. Potrafię im tylko współczuć... P.S. Dobrze by było, by dla równowagi, autor tego artykułu, zajął się np. 'rozmnażaniem" arystokracji europejskiej, w tym szczególnie potomków angielskiej korony... ;) Myślę, że byłby to zdecydowanie ciekawszy materiał dotyczący chowu wsobnego, niż poruszany w tym artykule. Wziąwszy pod uwagę zwłaszcza, jakim to autorytetem cieszy się brytyjska rodzina królewska. Osobiście sądzę, że szczytem chowu wsobnego, są małżeństwa/związki homoseksualne, czego dowodzi eksperyment z myszami. Oto, jak można w prosty sposób wytrącić argument z ręki autorowi artykułu... ;)
  17. Podróże uczą. Można też podczas podróży zbierać baty, co też jest niezłą nauką, o ile ktoś chce się uczyć. Doświadczenia w bytowaniu z innymi kulturami zbierałem przez ostatnie 40 lat. Swoją edukację zacząłem wcześnie, bo w wieku lat 10-ciu, kiedy to całe wakacje spędziłem w płd-wsch Europie, przemieszczając się po niej z rodziną pociągiem i ówczesnym szczytem marzeń kierowców z za Buga, czyli produktem Wołżańskiej Fabryki Samochodów o wdzięcznej nazwie Żiguli. Wówczas do obcej (tak mi się wtedy wydawało) kultury najbardziej przekonywały mnie południowe owoce, a w szczególności winogrona, brzoskwinie i arbuzy. W tym "najbardziej" mieściła się również oczywista ich cena. Wyrażanie przez obcą kulturę aprobaty dla "obcych" dzieci wydawało mi się wtedy czymś zupełnie normalnym, bo tego po prostu doświadczałem/liśmy we własnym kraju. Po podwórkach biegało mnóstwo rówieśników, było się więc z kim socjalizować... Z czasem zacząłem podejmować nieśmiałe z początku próby, poznawania innych kultur na własną rękę. Najpierw z kolegami, potem indywidualnie. Dzisiaj takie wyjazdy nazywa się "budżetowymi". Ta nazwa mnie nie przekonuje, bo ja nigdy nie dysponowałem pełnym budżetem na wyjazd. Tym niemniej taka jazda zmusza niemal człowieka do obcowania z "obcymi". Czy tego chcemy, czy nie. Na tych wyjazdach nauczyłem się np., że człowiek, który nie podciera tyłka papierem toaletowym, wcale nie musi być dzikim. Nauczyłem się, że szanując "inność" obcych, sam również jestem traktowany z szacunkiem. Jeżeli moją postawę doprawiałem otwartą ciekawością i życzliwością, wzbudzałem podobne reakcje drugiej strony, nawet u nacji, które w tym względzie nie cieszą się dobrą opinią. Wbrew temu, co piszą w przewodnikach, podejmowałem trudne tematy, nigdy jednak nie narzucałem swojego stanowiska. Jeżeli trafiałem na idiotę, odpuszczałem natychmiast. Sporadyczne to były jednak przypadki. Biorąc pod uwagę moje osobiste oświadczenia, mam inny stosunek do uchodźców niż ludzie, którzy nigdzie nie byli (łącznie z tymi, którzy mówią, że byli w Egipcie, bo zaliczyli Hurgardę), a swoją wiedzę o świecie czerpią głównie ze środków masowego przekazu. Mam inny stosunek, niż ludzie, którzy nie znają historii kolonializmu np., że nie wspomnę o historii własnego narodu i najbliższych sąsiadów. Tym niemniej głowa powinna być na właściwym miejscu. Boimy się Syryjczyków, a powinniśmy stosować politykę Niemców: http://www.rp.pl/Swiat/309119889-Raport-Uchodzcy-z-Syrii-wyksztalceni-i-przedsiebiorczy.html I w ten sposób zapewnić sobie zdrowy limit, w ramach odświeżania krwi... ;) Jeżeli weźmiemy obecne zapotrzebowanie niemieckiego rynku na jakieś 5mln miejsc pracy, to pragmatyzm niemiecki znowu górą. Niestety pojęcie zwykłej, ludzkiej tolerancji, wypierane jest przez hasło poprawności politycznej z całym tym debilnym pakietem, który to z ową poprawnością został zagospodarowany. Na tą samą modłę kilkanaście prostych, chrześcijańskich (akurat) zasad zastępowanych jest mrowiem przepisów, z odsuwaniem obyczaju w nicość. Logując się na tym forum, przeczytałem regulamin, w tym: Ponad to zabrania się publikowania treści obraźliwych, erotycznych, prowokacyjnych, rasistowskich i im podobnych. Ja przyczepię się do zasad ortografii... ;)
  18. Alio Druzja na sprzedaż mam kompletnego (wyrejestrowanego!) busa blaszaka z 82r. na części lub w całości. Silnik 1,6D i skrzynia (4biegowa) w bardzo dobrym stanie (silnik po gruntownym przeglądzie i regulacjach - uszczelniony, pracuje elegancko i bez zarzutu - nie ma się do czego przyczepić, skrzynia po gruntownym remoncie, rozebrana do golasa i doinwestowana, na najlepszych tajlach). Mechanicznie auto w pełni sprawne technicznie z wyjątkiem tylnych bębnów, których nie zdążyłem doprowadzić do porządku (znaczy dobrać porządnych). Zawieszenie doinwestowane (tuleje gumowe i inne pierdoły). Przednie sprężyny (Kayaba) i wszystkie amory były włożone nowe ze średniego sortu. Wszystkie piasty ok, z łożyskami FAG i oryginalnymi uszczelnieniami. Układ chłodzenia (chłodnica) nie jest oryginalny. Na chłodnicy dołożony wiatrak załączany z kabiny. Przez trzy lata użytkowania wrzuciłem w gagatka (serwis, naprawy, tajle) ponad 6000zł (na wszystko mam f-ry). Sam remont skrzyni, to koszt ponad 1000zł. Niedoinwestowana jest blacharka, ale to nie powinno wzbudzać niezdrowych emocji... ;) Boczne drzwi rozsuwane trzymają się na słowo honoru, nadkola, przedni pas skorodowane w granicach normy. Poprzedni właściciel pokrył go durno barankiem, by poukrywać nieociągnięcia blacharskie, ale szło z tym żyć. Dlaczego sprzedaję? Bo ponieważ zakupiłem Lublina 3 w wersji (b rzadkiej) autobus i to on stał się moim oczkiem w głowie (mocno doinwestowany już - remont silnika i skrzyni, dołożony reduktor z Geli, drugi zbiornik paliwa, zmieniony układ chłodzenia, dołożony zderzak z płytą pod wyciągarkę, szereg napraw blacharskich itp.). Mając jeszcze w stajni Toyotę HJ61 i przyczepkę musiałem dokonać jedynie słusznego wyboru ;) i... dokonałem. Cena za całość 2500zł. Jak nie pójdzie, to go rozłożę na tajle.
  19. Elwood

    Przystanek Oliwa

    Właśnie celuję tu: http://allriders.pl/forum/topic/410-przystanek-oliwa/ Taki topik "wewnętrznik". Życie bez celu jest do dupy... ;)
  20. To także taka poczekalnia na potrzeby forum. A w poczekalni, jak to w poczekalni... Siedzisz sobie na ławce i czekając na swój pociąg/autobus -patrzysz na rozkład jazdy. No i kiedy tak patrzysz, to czasami marzysz. No więc od czasu do czasu podzielę się i jednym i drugim. Wskażę jakąś pozycję w rozkładzie po prostu i trochę rozwinę... Na początek podzielę się z wami pewnym doświadczeniem: http://ciekawe.org/2015/01/24/dokad-zmierza-ludzkosc-eksperyment-calhouna/ Sam eksperyment istotnie ciekawy, obciążony jednak bardzo poważnym błędem. Owe myszy rozmnażały się wsobnie (https://pl.wikipedia.org/wiki/Ch%C3%B3w_wsobny). Należy więc moim zdaniem podejść do eksperymentu bardzo ostrożnie, zwłaszcza w wyciąganiu wniosków. Tym niemniej... Moja konkluzja jest taka: musimy być samcami z krwi kości. Samcami, którymi jeszcze rządzi testosteron, a nie czyste wyrachowanie i racjonalizm. Na przestrzeni wieków zmieniły się formy dominacji. Kiedyś wygrywał silniejszy fizycznie osobnik, dzisiaj "biały kołnierzyk". Zmieniła się strategia rządzenia. Okulary na nosie stały się wyznacznikiem jakości, a nie sokoli wzrok. Polecam jeszcze ten wywiad: http://www.instytutobywatelski.pl/6443/komentarze/duma-mechanika Reasumując. Pielęgnujmy więc nasze pasje i uwalniajmy marzenia. Realizujmy się w tym, co nas tu łączy, a nasze czyny niech napawają nas dumą. https://youtu.be/IOkPt1aVNis Ot, jak na tym krótkim filmiku.
  21. Bondżormo. Kupiłem Komara i szukam nowego celu w życiu. Pozdrawiam Elwood
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na wykorzystywanie plików cookies.