Elwood Napisano 18 Lutego 2016 Autor Zgłoszenie Share Napisano 18 Lutego 2016 (edytowane) Do Chiwy z granicy jest około 600km. Jeżeli chcemy jednak właściwie wykorzystać czas na tranzyt przez KAZ, możemy, a nawet powinniśmy zaplanować sobie wizytę w: http://www.silkoffroad.kz/tours-en/mup-en/ To oczywista nie reklama stronki, tylko regionu z Ustiurt plateau i okolicami Aktau. Dzisiaj, kiedy to musimy sami fizycznie odwiedzić ambasadę KAZ w W-wie mamy ten plus, że lepiej skorzystać z dwukrotnej 30-dniowej wizy turystycznej (wydawanej nam w trybie uproszczonym) niż z droższej podwójnej wizy tranzytowej. Poza tym sam Kazachstan jest nudny, jak flaki z olejem, a to, co oferuje na swoich ogromnych przestrzeniach, można zobaczyć w skondensowanej pigułce u sąsiadów. Wielu z nas ulega urokowi podkręconym na maksa zdjęciom, robionych w złotej godzinie, a my nie zawsze mamy ku temu okazję, by dane miejsce o tej porze zobaczyć. Znajomy w ten sposób 'wykręcił" nierealne zdjęcia w dolinie Ałajskiej, nie mające nic wspólnego z rzeczywistością. Byłem w tej dolinie ponad 10x więc wiem, o czym piszę... ;) Jej samej poświęcę w tym "eseju" należny jej czas, bo w istocie, sama w sobie jest wyjątkowa. Wracamy jednak na szlak do Uzbekistanu. Droga do Chiwy biegnie wzdłuż linii kolejowej. Kiedyś latały tędy dwa pociągi... Jeden z Charkowa, drugi z Moskwy do Taszkientu. Ostał się tylko ten drugi. Ciekawostką jest fakt, że jadąc nim, na chwilę wjeżdża się do Turkmenistanu (bez wizy). Ciągnie mnie, by choć tak z jeden raz objechać w ten sposób Azję Centralną. Wziąłbym ze sobą "ruska" i w drogę... Nie wiem, czy znacie temat, ale na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych ubiegłego wieku pewien Rusek objechał cały, były ZSRR dookoła na... rowerze. Jego trasa wyglądała tak: Na rowerze "amerykańskim", ale zawsze. Można jego rower obejrzeć w muzeum w Pskowie. Nazywał się Gleb Travin... Jakoś w tych moich tekstach i zdjęciach rower przewija się często, ale to w istocie fantastyczny (i chyba najtańszy) środek lokomocji. A trasa, którą przejechał Travin, potwierdza, że wiele na rowerze można... ;) W ogóle Rosjanie, to mistrzowie interesujących eksploracji. Zanim człek napisze, że gdzieś był, jako pierwszy, niech przejrzy ruskie fora... Można się zdziwić. Droga do Chiwy. Tuż za posterunkiem granicznym jest niepozorna budka, a na jej wysokości znak stop. Należy się tam grzecznie zatrzymać i być zapiętym w pasy. W owej budce czatuje koleś na niezatrzymujących się i niezapiętych. Wcześniej warto u pań handlarek zaopatrzyć się w uzbeckie somy. Oczywista należy się targować do bólu. Toczy się to wszystko na o c zach pogranicznika, który od czasu do czasu interweniuje, kiedy baby drą się ciut więcej, niż on jest wstanie znieść. My znosimy pokornie wszystko. Warto też się zaopatrzyć wodę do picia lub arbuzy, które tę wodę doskonale zastępują, mimo całej swojej słodyczy. W ogóle, arbuz to wspaniała rzecz. Doskonale uzupełnia wszystkie sole mineralne, zaspakaja pragnienie, do tego oczyszcza organizm i pełni jakąś funkcję aseptyczną. Funkcję tę ich zacną, poznałem w Hindukuszu, kiedy po zejściu z wysokich gór i spożyciu połówki małego arbuza, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wygoiły mi się następnego dnia wszystkie rany. A co nie miało absolutnie miejsca wcześniej. Do Chiwy jedzie się długo. Kiedy przemierzam pustynie czerwonych piasków, zawsze mam przed oczami kilka lektur i ich bohaterów. - Podróże po Azji Środkowej, Grąbczewskiego. - Przez Kaukaz i Pamiry do Indii, Bonvalota. - Wielką Grę Hopkirka. - Wyprawa do Chiwy, Burnaby`ego. - Aleksander Macedoński, Greena. - Śladami Aleksandra Macedońskiego, Żurawskiego. Ostatnio wyszła znakomita pozycja Cherezińskiej (tej od żołnierzy wyklętych) pt.: Turniej Cieni, będąca polską odpowiedzią, na Wielką Grę. Czyta się to, jak Potop Sienkiewicza. REWELACJA. Interesujących lektur o regionie jest dużo więcej, ale wspomnę jeszcze tylko o jednej, na zasadzie ciekawostki. To pozycja Staniukowicza "W poszukiwaniu Yeti". 8 lat temu, to m.in. z tej książki czerpałem wiedzę o Pamirze... Edytowane 18 Lutego 2016 przez Elwood Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Hermes Napisano 18 Lutego 2016 Zgłoszenie Share Napisano 18 Lutego 2016 El, super się czyta. Jestem pod wielkim wrażeniem Waszych przygód! Z niecierpliwością czekam na więcej! Mieliście jakieś problemy natury technicznej z maszyną? Jak tubylcy Was odbierali. Czy postępowania by dostać wizy są mocno upierdliwe? Często chcieli od Was "wzyjatek"? Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Elwood Napisano 18 Lutego 2016 Autor Zgłoszenie Share Napisano 18 Lutego 2016 (edytowane) Logistyka wizowa, to podstawa. Zawsze staram się mieć maksimum wiz wklepanych przed wyjazdem. Drugim determinantem jest ich (wiz) łatwa i tania dostępność za granicą, w trakcie podróży. Mam zawsze na uwadze, że lepiej czas na załatwianie wiz poświęcić wtedy, kiedy się go ma i nie działa pod presją. Problemy techniczne, to normalność. Zawsze się przytrafią i na tej wycieczce też mieliśmy kilka ciekawych przypadków. Wspomnę o nich w relacji. Do przygotowania sprzętu należy podchodzić jednak bardzo racjonalnie. Czy to auto, czy motocykl, jakiekolwiek potencjalne zbrojenia należy dobrać do potrzeb. Bardzo często zapominamy w przygotowawczym amoku, że standardowe wyposażenie (oryginalne) w zupełności wystarcza do realizacji standardowych celów. Największym problemem z reguły, jest przeładowanie bryki. Banalna prawda o nas... Podstawa należytej trakcji, to właściwy dobór opon. Nie ma co się więcej rozpisywać. Tubylcy na wschodzie są ok. Łapówki, to nie jest problem. Zdarzają się wymuszacze, ale... Polacy są bardzo kreatywni... :) Z każdym pokonanym kilometrem nabieramy pewności siebie i do własnego sprzętu. A awarie, nawet te poważne, da się usunąć. W 2008-ym guliałem po kirgisko-kitajskim pograniczu, na padniętym rozruszniku. Rozrząd na kołach zębatych i brak świec żarowych ułatwiały rozruch mojej toyoty z półobrotu jednego tłoka. Wystarczało tylko ustawić się wcześniej na jakiejś górce. Niestety, wysoko w górach, niespodziewanie (w połowie września) zaskoczyła mnie zima. Miałem letnie paliwo i te mi po prostu zamarzło... To był szybki wypad z dwoma lokalesami i zapomniałem zabrać nawet maszynki do gotowania. Gdybym ją miał, na pewno wziąłbym paliwo do niej, czyli benzynę... Ale nie miałem... Elwood stawał mi co 50-200m, akurat tyle udawało mi się wtłoczyć paliwa do filtru ręczną pompką. Wcześniej jednak go trza było na ten pych rozpędzić... To była jazda bez trzymanki. Nie zawsze udało się stanąć na górce. Nie miałem jak tego paliwa rozgrzać... W końcu zdjąłem jeden kanister i przez dwie godziny zbieraliśmy kępy trawy w pustynnym krajobrazie, by usypać z nich mały stóg, rozpalić i o niego oprzeć kanister. Kasza puściła, ale podpięcie węża bezpośrednio pod pompę (rozgrzane paliwo przelewałem do małego, 5-cio litrowego baniaka i dalej grawitacyjnie przez wąż do pompy) powodowało gwałtowne zużycie paliwa. Musiałem więc wrócić do pompowania i stawania...Potem na pych i tak przez... półtorej doby, przez 75km, aż do granicy kitajskiej... Tam zostałem aresztowany jeszcze po kirgiskiej stronie. Komendantem był młody Kazach... Przygoda niesamowita. Pod siedzeniem miałem kilka pudełek z nabojami... Gdyby je znaleźli, to nie wiem, czy bym, o tym teraz tak spokojnie pisał, a auto przetrzepali mi precyzyjnie dość. Po 6h negocjacji, za mój śpiwór i 1000 kirgiskich somów dostałem 20l benzyny. Wypłukałem nią filtr paliwa, dolałem do zbiornika resztę i Elwood odpalił, jak należy... Do dzisiaj mam zapisany ślad na gps-ie tej kozackiej wyrypy. I jestem pewien, że nigdy tam, żadnego z naszych nie było... ;) Dwa tygodnie wcześniej aresztowano mnie z kolei na pograniczu afgańskim, nad jeziorem Zorkul. Znalazłem się tam bez wymaganych pozwoleń (podobnie ja w opisanym wyżej przypadku), w samym centrum kradzieży bydła (kirgiskim nomadom z doliny Małego Pamiru) i przemytu narkotyków. Tym razem trafiłem na ruskiego komendanta, do którego zaprowadzono mnie pod bronią... Skończyło się na obaleniu z komendantem litra, kolacji i graniu na gitarze, którą miałem ze sobą. Wszystko to na terenie jednostki wojskowej... Wot, gościnność. Dzisiaj już do tej Chiwy nie dojedziemy... :) Edytowane 18 Lutego 2016 przez Elwood Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Elwood Napisano 19 Lutego 2016 Autor Zgłoszenie Share Napisano 19 Lutego 2016 Może dzisiaj do tej Chiwy dojadę...? Zakupiłem sobie parę piw, w liczbie paru par, więc może będzie łatwiej...? ;) Zasadniczo, to dokładnie wg takiego schematu przemieszczam się "po wschodzie" i jakoś daję/dajemy radę. Tu kolega Benek, w trakcie pobierania nauk przemieszczania się po Wschodzie. Kiedyś tam na wschodzie, zatrzymał nas milicjant do kontroli. No..., był niewymownie nietrzeźwy. Zatrzymał nas za przekroczenie prędkości, ale nie miał żadnego "aparatu" do jej mierzenia. Kumpel się wkurwił i nie miał ochoty na żadne negocjacje, ale to był wielki błąd... Pijanemu nie wolno zaprzeczać. Trza się z nim zgadzać do samego końca, pod warunkiem, że koniec jest nasz... :) Nie jest to nic trudnego. Tym niemniej kumpla zaczęło ponosić, bo kurwa niby jak, milicjant jest wstanie stwierdzić "bez aparatu", żeśmy nie przekroczyli prędkości...?! A ten (milicjant) wyjeżdża z hasłem, że nie po to uczył się fizyki w szkole, by korzystać z jakiś bzdurnych urządzeń! Ponieważ ja uczyłem się również fizyki w szkole, ba... nawet miałem z matury ustnej z fizy ocenę bardzo dobry, strasznie byłem ciekaw dowodu. Kumpel był bardziej zaciekły, co tak wkurwiło milicjanta, że kazał mu "ze swojej głupoty" dmuchać w balonik! Kumpel dmuchnął i wyszło zero. Zdegustowany milicjant wziął drugą próbkę i sam dmuchnął.... Spojrzał zdumiony na wynik i stwierdził: - Rabotajet! No więc pytam dla złagodzenia atmosfery: W cziom dzieło brat...? A on mi na to. Uczyłeś się fizyki w szkole? - Uczyłem! To jaka jest definicja prędkości?! - No... droga przez czas... W ruchu jednostajnym dodałem czujnie. A skąd jechaliście?! Odwracam się w należną stronę, widzę górkę, z której zjeżdżaliśmy i potwierdzam kierunek. A koleś mi na to: - No więc słuchaj przyjacielu... Gdybyś jechał z należną prędkością, pojawiłbyś się tutaj po 5-ciu minutach. A wy przekroczyliście mój posterunek, niespełna w minut trzy... Wyrwało mnie z butów... Sięgnąłem do naszych zapasów nienaruszalnych i wyciągnąłem flaszkę. Otwierając ją rzekłem: - Fizyka, to nauka przez doświadczenie. Wybaczycie?! Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Ertek Napisano 19 Lutego 2016 Zgłoszenie Share Napisano 19 Lutego 2016 Masz wenę. ;) Pisz, fajnie się czyta! Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Elwood Napisano 19 Lutego 2016 Autor Zgłoszenie Share Napisano 19 Lutego 2016 (edytowane) Siedzę i piwo piję... w smutku... Azja Centralna, to ziemia przesiąknięta polską krwią. Jest coś niebywale smutnego w losie ludzi, którzy odzyskali wolność i zmarli w drodze ku tej wolności (armia Andersa). Dlatego bez cienia szemrania, przyjęliśmy z Benkiem "naszą" chrzcielnicę w opiekę, by ją dowieźć w jedno z tych miejsc, gdzie wieczny spoczynek znaleźli ci, co tej wolności szukali i ją znaleźli w drodze do ojczyzny. Chrzcielnica opierała się o moje siedzenie. Czułem ją na plecach w każdej chwili... Niosłem jej ciężar bezwiednie... Z każdym, kolejnym dniem podróży, czuliśmy się z Benkiem, coraz bardziej z nią związani, za nią odpowiedzialni. Przyszedł ten moment, kiedy mogła mnie zabić... Wyobraźcie sobie sytuację, kiedy jedziecie pośród cudnych okoliczności przyrody, akurat w tym miejscu nasypem (jechałem nim bez żadnych sensacji dwa lata wcześniej), doliną Ałajską, na wysokości około 3000m, gdzie towarzyszy nam łańcuch gór sześciotysięcznych z kulminacją Piku Lenina po prawej, po lewej zaś szereg pięciotysięczników... Mkniemy tym nasypem około 60km/h, podziwiamy wsio "w akrug", kiedy nagle... gwałtowne hamowanie (mamy ABS, co na szutrze, jak każdy wie, nie robi) i BUMMMM!!! Po tym poważnym jebnięciu, chrzcielnica mnie tylko "tknęła"... Mogła przecież zwalić się na mnie całym swoim całym ciężarem, złamać fotel, mój kręgosłup... Ku u ciesze spotkanego przed laty ruskiego, drogowego fizyka... I wiecie co...? Ona (chrzcielnica) faktycznie zwaliła się na mnie tym swoim całym ciężarem - nie do udźwignięcia... tak dość... delikatnie... P.S. Zaskoczyła mnie totalnie edycja postów na tym forum, w związku z tym ogłaszam koniec nadawania. Edytowane 19 Lutego 2016 przez Elwood Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Hermes Napisano 19 Lutego 2016 Zgłoszenie Share Napisano 19 Lutego 2016 Przydzwoniliście jak Hołek na dakarze :P Zaskoczyła mnie totalnie edycja postów na tym forum, w związku z tym ogłaszam koniec nadawania. :( Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Elwood Napisano 20 Lutego 2016 Autor Zgłoszenie Share Napisano 20 Lutego 2016 Ok. Przyjąłem wyjaśnienie na priv, znaczy ten silnik forum tak ma, łącząc posty, nadane w małym odstępie czasu. Uwzględnię inercję następnym razem. Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Elwood Napisano 20 Lutego 2016 Autor Zgłoszenie Share Napisano 20 Lutego 2016 (edytowane) Jak chcecie do Chiwy dojechać spokojnie, to polecam tę stronkę: http://www.stantours.com/ Bezproblemowo i prosto zamawiamy tam voucher (wspomniane 50$), z którym maszerujemy do ambasady UZ w W-wie z wypełnionym wnioskiem i cieszymy się po tygodniu wizą turystyczną w pasku na 30 dni. My korzystaliśmy z trzydniowego, podwójnego tranzytu. Co prawda nie planowaliśmy powrotu przez UZ, ale licho nie śpi i lep[iej mieć taki bufor w paszporcie. Minus wizy tranzytowej jest oczywisty... Trzeba się trochę spieszyć, a do przejechania jest blisko 2000km a drogi różne.... Mieliśmy inne priorytety, inaczej rozłożone akcenty, tym niemniej Chiwa, Buchara i Samarkanda leżą po drodze. Należy jeszcze pamiętać, że przewidziane na tranzyt 72h (trzy doby), to w praktyce ledwie trzy dni. Uzbecy trzymają się dat, nie godzin/dób. Dlatego też na granicy zjawiliśmy się tak, by wjechać zaraz po północy. Z tego "zaraz" zrobiło się 14h kiblowania na tejże... Po opuszczeniu granicy zatankowaliśmy lodówkę na maksa browarami. W pogotowiu czekały jeszcze dwa duże, astrachańskie arbuzy i zgrzewka polskiej wody mineralnej. W południe było już piekielnie gorąco, więc od czasu do czasu zbijaliśmy temperaturę klimatyzacją. Osobiście staram się z tego środka w takich sytuacjach korzystać sporadycznie, bo klima wysusza powietrze i łatwo się przeziębić. Przy 50-stopniach na zewnątrz jednak... ;) Co my wiemy o pakowaniu...? Po kilku godzinach jazdy widoczny klif, to sygnał, że zbliżamy się do Amu-darii. Szata roślinna pustyni Kyzył Kum uboga, ale ciekawa. Droga odcinkami o znakomitej nawierzchni. Jeszcze kilka lat i opowieści o trudnościach będą przyjmowane z powątpiewaniem. Na pewno ci, co mają czas, mogą sobie pozwolić na zjazd ku pozostałościom po M Aralskim, posmakować pustyni oraz na własnej skórze doznać niewyobrażalnej katastrofy ekologicznej, będącej skutkiem fatalnego gospodarowania zasobami naturalnymi... Zdjęcia satelitarne sprzed lat i obecne, nie pozostawiają żadnych złudzeń. Przed nami dolina Amu-darii, po prawej (niewidoczny jeszcze) ogromny cmentarz... Lekko na uboczu, samotny, świeży grób... Późnym popołudniem zatrzymujemy się, by coś przekąsić. Obsługuje nas dwóch synów właściciela. Za nim jednak szaszłyki będą gotowe, korzystamy z uprzejmości gospodarza i na zapleczu "baru" bierzemy chłodną kąpiel, czyli bezpośrednio na siebie wylewamy kilka wiader zimnej wody... BAJKA. Oczywista przed szaszłykiem wciągamy na szybko... ...po dwa lokalne browary... Smakują wybornie. Szaszłyki już prawie gotowe. Ało... Rachunek za całość... ...przyzwoity. Za około 9$ (kurs stał w granicach 3zł) podjedliśmy solidnie i ugasiliśmy pragnienie. Rzadko tak szalejemy, ale warto było... :) O zachodzi słońca, solidnie odświeżeni, ruszyliśmy ku twierdzy. U bram perełki Jedwabnego Szlaku stanęliśmy grubo po północy... Tak wyszło, że zaparkowaliśmy przy małym hoteliku. Jego gospodarza poczęstowaliśmy ... żywcem z naszej samochodowej lodówki... :) On nas w rewanżu winogronami ze swojego ogródka. Z noclegu u niego jednak nie skorzystaliśmy. Ponieważ na noc twierdzy n ie zamyka się, zaproponowałem Benkowi nocleg w jej środku, na rozgrzanych kamieniach. Błokając się po pustych zaułkach... ...zalegliśmy pod jakąś medresą na karimatach, mając nad sobą milion gwiazd... Towarzyszył nam chłodny wiaterek, niczym morska bryza... Oczami wyobraźni szukałem obrazów z przeszłości, wyobrażając sobie siebie, jako kupca, który dotarł do stolicy dawnego chanatu... Długo jeszcze nie mogłem zasnąć... Gdzieś, w środku nocy zatrzymujemy się, by się posilić melonem. https://youtu.be/dYZIpRv1QIU Handel kwitnie całą dobę. Melony niewyobrażalnie słodkie. Nie kupisz w Polsce czegoś podobnego... Edytowane 20 Lutego 2016 przez Elwood Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Elwood Napisano 20 Lutego 2016 Autor Zgłoszenie Share Napisano 20 Lutego 2016 (edytowane) Dygresja. Radzi Maciej Malinowski. Autor jest mistrzem ortografii polskiej (katowickie „Dyktando”), autorem książek „(...) boby było lepiej”, „Obcy język polski” i „Co z tą polszczyzną”. Czy to możliwe, żeby wyrazy dywan, kobierzec i tapczan miały ze sobą wiele wspólnego i w przeszłości oznaczały to samo? Okazuje się, że możliwe. Proszę posłuchać... Wiadomo, jaką definicję ma dzisiaj każde słowo z osobna. Dywan to inaczej `gruba tkanina dekoracyjna służąca do przykrycia podłogi` (rzadziej do zdobienia ścian - wtedy chodzi raczej o kilim). Nasi przodkowie nie mówili jednak na coś takiego dywan, lecz kobierzec. Kobierzec był barwną, puszystą tkaniną służącą do pokrywania ścian i podłóg, jednak używano go rzadko, zwykle stanowił ozdobę pomieszczeń podczas ważnych uroczystości (np. ślubów). Stąd powiedzenie znane i teraz stanąć na ślubnym kobiercu, czyli w sensie przenośnym `zawrzeć małżeństwo`. Dopiero w XVII wieku kobierzec został wyparty przez słowo dywan, z pochodzenia perskie (dívān), które przywędrowało do nas z Turcji i etymologicznie oznaczało... `wielkie podium pokryte kosztownymi kobiercami, na którym zasiadali („po turecku”) członkowie wielkiej rady sułtańskiej i najdostojniejsi goście, posłowie`. Dywanem nazywano też później `salę posiedzeń w pałacu sułtańskim` i `wielką radę sułtańską` (podaję za Słownikiem etymologicznym języka polskiego PWN prof. Andrzeja Bańkowskiego, Warszawa 2000, s. 319). Dywanem było zatem `podium pokryte kobiercem`, ale z czasem zaczęto tak mówić na sam kobierzec turecki czy perski używany w XVII i XVIII wieku do nakrywania stołów i obijania ścian w salonach, a dziś do pokrywania podłóg. Ciekawe, że w wielu językach europejskich omawiane słowo do tej pory występuje w innym znaczeniu niż u nas. Francuski divan, angielskie divan bed, niemiecki Diwan czy rosyjski диван to `duży mebel do siedzenia lub leżenia, kanapa, sofa, otomana, tapczan`, a nie: `kobierzec`. O takich wyrazach, które brzmią tak samo i pisane są tak samo (lub prawie tak samo), ale znaczą co innego, mówi się fałszywi przyjaciele (fr. faux-amis, ang. false friends). Fachowo noszą one nazwę tautonimów. Ale to nie koniec ciekawostek językowych, etymologicznych.W dawnej polszczyźnie za synonim wyrazów kobierzec i dywan uchodził jeszcze... tapczan. Ów wyraz z pochodzenia turecki (od: tapčan) trafił do polszczyzny za pośrednictwem języka ukraińskiego (tam był tapczán, od mongolskiego tabčan, tavčan). Jeszcze Słownik wyrazów obcych PWN pod redakcją Elżbiety Sobol (Warszawa 1995, s. 1090) informował, że tapczan to dawniej także `obicie podium lub tronu kobiercem; dywan`. W połowie XX wieku istniała na dodatek w obiegu oboczna forma tarczan odnotowana np. w Słowniku języka polskiego (tzw. wileńskim) Maurycego Orgelbranda (Wilno 1861, t. II. s. 1693-1694). Ponieważ tapczany były puszyste i miękkie, kiedy je kładziono na podłodze, służyły także do leżenia. I dlatego po latach słowo tapczan zmieniło ostatecznie sens na `mebel do spania składający się z pudła drewnianego i materaca albo siatki sprężynowej`, dywan zaś upowszechnił się w znaczeniu `gruba tkanina dekoracyjna z wełny lub z włókien sztucznych przeznaczona do przykrywana podług, zdobienia ścian itp.`. Dodam na koniec, że rzeczownik tapczan ma w dopełniaczu liczby pojedynczej oboczną formę tapczanu albo tapczana. Mówi się jednak zawsze i pisze dywan - dywanu, kobierzec - kobierca. A czy wiecie, kto przytargał do Europy zwykłe portki...? Edytowane 20 Lutego 2016 przez Elwood Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Elwood Napisano 20 Lutego 2016 Autor Zgłoszenie Share Napisano 20 Lutego 2016 (edytowane) Wstajemy razem ze słońcem. Karimaty pod pachę i wracamy do auta. W tle Kalta Minor Minaret (mała wieża). Jej fundator nie dokończył dzieła, bo nieszczęśliwie spadł z rusztowania, podczas nadzorowania prac. Miało to miejsce w roku 1855-tym. Z założenia miała to być najwyższy minaret na świecie... Mimo ledwie 1/3 zakładanej wysokości, robi należyte wrażenie. Niespełna 20 lat później Chanat Chiwy stał się prowincją rosyjską, po udanym szturmie twierdzy przez generała Kaufmanna. Dzisiaj jadąc do Chiwy trudno nam sobie wyobrazić, jak niedostępna to była kiedyś twierdza, będącą oazą pośród otaczającej jej pustyni. Stara Chiwa powoli budzi się ze snu. Nam przychodzi to z oporem. Jesteśmy umęczeni. Jadąc na wschód z każdym kilometrem doba się dla nas skraca. Tam w końcu szybciej wschodzi słońce niż u nas... Deficyt czas na dzisiaj, to już 4h. Mała wieżą z innej perspektywy... Mijamy medresy i karawanseraje... Wszystko jest jeszcze zamknięte, dlatego zabytkowych wnętrz nie oglądamy. Nie ma tam nawet jak zajrzeć... Na mnie wrażenie zaś robią drzwi... No i mury twierdzy... Z tej zaś wieży... ...muezin nawołuje do modłów. Nas czas goni... Od właściciela przybytku otrzymujemy namiary na tani hotelik w Bucharze i tam się kierujemy. Przed nami kolejne 450km i piaski pustyni Kyzył Kum. Teraz Amu-darię przekraczamy w dzień. Przynajmniej coś widać. Przez jakiś czas towarzyszy nam cywilizacja, w lokalnym wydaniu. Napotykamy fabrykę karapałkackich czapek i po żmudnych negocjacjach ja kupuje klasyka za 18$, Benek zaś zaszalał i nabył żonie prawdziwe cudo... Czapę z delikatnego włosia afgańskich... chartów. Kosztowało go to całe 80$! Z racji mego nazwiska, zbieram czapki i na tej wycieczce moja kolekcja powiększyła się wyraźnie, ale o tym potem... :) Tymczasem na małej łączce dostrzegam materiał na owe czapy... Znaczy konkretnie moją, zrobioną z karakułowej wełny. Ta najlepsza, najbardziej delikatna, to ta z nienarodzonych jeszcze, dwutygodniowych owieczek "wydobywanych" z łona matki. Niepozorne bydlęta... Nigdzie nie udało się ich "przeszczepić"... Po bawełnie, to najbardziej znany produkt Karapałkacji. Generalnie latem jest kłopot z paliwem... Zwłaszcza dieslem. paliwo jest tanie, ale go nie ma. Można zaś je kupić na lewo, z czego skwapliwie korzystamy. Tankujemy 80l po 2500 uzbeckich somów. Benek przezornie dodaje jeszcze "masła", bo paliwo jest suche, głównie do starych ciężarówek. W oczekiwaniu, na uruchomienie dystrybutora... ...przyglądam się młodzieży żeńskiej, grającej w karty. https://youtu.be/5IEMipLEuEY Dalej już tylko czerwone piaski... https://youtu.be/xcAFlr5yne4 U nas zimą się widuje piaskarki na drogach, w Uzbekistanie latem... Gdzieś po środku pustyni naszym oczom ukazał się taki widok: Na poboczu dwie maszyny z... Polski, obok barak, a z niego wychodzi Uzbek i mówi, że od pół roku czeka na części zamienne... Benek przeprowadza krótki wywiad z panem i wymienia z nim fachowe uwagi. Generalnie maszyny służą do układania rurociągu. Na razie robota stoi... https://youtu.be/K7JCi30NWDw Kilka obrazków z drogi A380 Kolejny polski akcent... Parkujemy obok na górce i rozkoszujemy się panoramą Amu-darii i karakumskiej części Turkmenistanu... Za częścią twarzową Benka - Turkmenistan i najczarniejsza pustynia świata. https://youtu.be/rWfVGToqGYs Zjeżdżamy do rzeki... Trzeba bardzo uważać, by nie zakopać się, no i na znaki "zona zaprieszczena"... :) Pustynna droga, prosta, jak drut iw ciągłej przebudowie... Najeźdzcy z zachodu. Nieustraszeni... Gdzieś tu jest oaza po drodze... A nawet dwie. Zatrzymamy się w obu. Zamawiamy czaj. Resztę mamy własną. W czasie konsumpcji naszej, gospodarz poszedł skonsumować tę panią... ...uczynił to bez specjalnej krempacji. By nam było chłodniej... A te "łóżko", to tapcian... O którym to cytowałem wyżej. Vis a`vis tapcianu... ...wodospad na pustyni. Do drugiej oazy przejazd wyglądał tak: https://youtu.be/tDywkrD1n2Y Tam też wymieniliśmy wesołe uwagi z kierowcą busika... :) Spotkaliśmy również dwóch herosów z Wlk Brytani na rowerach... Kurwa mać... Pedałować w takim upale...! Za jakie grzechy?! Użyczyłem chłopakom naszego "wiadra kąpielowego"... Baaardzo przydatny sprzęt. Jedno służy do nabierania wody (i np. prania w nim ciuchów), drugie do wymiany olejów. Oba z miękkiego, udarowego plastiku. Do nabycia w castoramie za złotych 10. https://youtu.be/xI9Qhf-YMxY Wcześniej i my skorzystaliśmy... Ale bez specjalnych ceregieli. W temperaturze 50-ciu stopni w cieniu, odzież schnie migiem. Brytyjczycy byli w niebowzięci... Edytowane 20 Lutego 2016 przez Elwood Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Elwood Napisano 20 Lutego 2016 Autor Zgłoszenie Share Napisano 20 Lutego 2016 (edytowane) Do Buchary docieramy tuż przed zmierzchem. Decydujemy się na spanie w hotelu, który polecił nam pewien Białorusin na granicy uzbeckiej. Jego zaletą był fakt, że leży na rogatkach Buchary w sąsiedztwie dużego parkingu dla TIR-ów. A zaletą parkingu jest to, że handluje się tam irańską ropą ściąganą bezpośrednio z ciężarówek i że cena diesla stoi tam 2000 somów/litr. Nie jesteśmy zwolennikami hoteli, ale w Bucharze, ma to dla nas jeszcze jeden plus. Nie ma problemów z parkowaniem i można się spokojnie napierdolić na mieście, bez specjalnych kombinacji. Targuję się ostro i uzyskana cena nas zadawala. Zamawiamy do hotelu taksówkę i kolejny plus. Podają nam cenę dla lokalesów. Kurs do centrum, to 5000 somów, więc grosze. Lecimy Matizem na gaz. Koleś tak zapierdala, jak by się spieszył na ślub własnego syna... Bierzemy od niego telefon, by go zamówić w drodze powrotnej. Do późnych godzin nocnych błąkamy się po zabytkowym centrum, szukając chwilami spokoju, zimnego piwa, by nie czuć oddechu turystów i namolnych sprzedawców. Kilka razy dotankowujemy browar w sklepiku, w cichym zaułku, z normalnymi cenami. Siadamy potem na nagrzanych kamieniach i kontemplujemy wszystko to, co się wokoło dzieje. Mrowie turystów, nie to, co w Chiwie, do której dociera ich znacznie mniej. Wszechobecna cepeliada, nastawiona na dojenie białych... Ot, szczególna mentalność tego miasta. Wypraszają nas z meczetu Kalian, mogącego pomieścić 100 tysięcy wiernych. Akurat odbywa się modlitwa... Rozumiemy i wychodzimy. Tuż obok najsłynniejszy obiekt Buchary, minaret, będący kulminacją piaszczystego placu - czyli registanu. Zachwycony nim Chingiz Chan, łaskawie go oszczędził... Nie mamy czasu i pora nie ta, by pobłądzić wśród normalnie żyjących tu ludzi, być zaproszonym na czaj i takie tam... Nie mamy czasu wpaść na normalny bazar i zjeść porządny szaszłyk w normalnej cenie, a nie twardą podeszwę za 10-ciokrotnie większą cenę w którejś z wielu tu restauracji. Nie... Nie damy im w taki sposób zarobić... Żłopiemy tanie, zimne piwo, które trzymamy w polskiej reklamówce (chyba z biedronki... :) ) Benek przegląda przewodnik lonley planet o Azji Centralnej, ale mamy problem z orientacją. Gdzie jest wschód, a gdzie zachód...? Północ i południe...? A pies to trącał... Koło 2-iej w nocy wracamy do naszego hotelu. Chodzi za nami wspomnienie szaszłyku zjedzonego w drodze do Chiwy. Nie ma problemu... Właściciel budzi kucharza i ten szybko nam ten szaszłyk przyrządza. Nie da się tego jednak jeść. Płacimy i rzucamy się w czystą, białą pościel... W odruchu nastawiam budzik na 6-stą rano. Restauracja w karawanseraju... Tu kupię żonie torbę... Jedną z tych. Proces targowania trwa dobre pół godziny i wykonuję kilka podejść. W końcu sklepikarz mięknie, ale prosi, by chwilę poczekać, bo właśnie obsługuje ruskich i chce ten sam produkt sprzedać znacznie drożej... a my mu psujemy temat :) Rosjanki płacą ostatecznie po 25$ za każdą, my 15$ za obie. Edytowane 21 Lutego 2016 przez Elwood Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Elwood Napisano 21 Lutego 2016 Autor Zgłoszenie Share Napisano 21 Lutego 2016 (edytowane) Ciężko się nam wstaje... Nieodespane godziny kumulują się, oczy puchną i łzawią... Tym niemniej pora ruszać. Wzdychamy i pakujemy się. Parkujemy przed poleconą "stajanką" i idę wywołać z gościa, którego imię podał Białorusin. Paliwo można kupić, owszem, ale za 3000... Dowiaduję się o tym w połowie procesu zakupu, czyli po 1,5h... Kurwa... Gdybyśmy to wiedzieli, i wiedzieli też, że w Samarkandzie za tę cenę kupimy paliwo na zwykłej stacji, dawno już bylibyśmy byli w drodze. W pamięci mam swoją wizytę dwa lata wcześniej tutaj i gorączkowe poszukanie paliwa, stąd taka przezorność obecnie. Szeryf paliwowy ściąga je bezpośrednio ze zbiorników tureckich TIR-ów, a w nich irańska ropa. Trwa to kupę czasu, do tego jest kolejka chętnych... Ostatecznie opuszczamy Bucharę z pełnymi zbiornikami (mamy dwa, plus cztery kanistry, łącznie jesteśmy wstanie zabrać 220l paliwa) po trzech godzinach kiblowania. Po co te wszystkie paliwowe ceregiele? Bo w TJK kupimy je blisko dwukrotnie drożej. Pełne zbiorniki, to oszczędność rzędu 100$, opłaca się, prawda...? Najekonomiczniej jest wjeżdżać do TJK z KGZ tak nawiasem. Wszystko to zapewne za karę... Za takie traktowanie (po japońsku) jednej z pereł Jedwabnego Szlaku. Przecież kiedyś białemu w ogóle nie wolno tu było wjechać... Niewierny mógł to dotrzeć tylko, jako sprzedany w jasyr. A kupcy...? Nie... Nie docierali tu kupcy z Europy. Przynajmniej od czasów Chingiz Chana. Karawany chodziły etapami. W Choreźmie przejmowali je lokalni kupcy, chroniąc w ten sposób własny rynek. Stąd taki rozwój transportu morskiego w owym czasie. Trzyletnia wyprawa Magellana, mimo straty dwóch statków i wyrzucenia do oceanu połowy przypraw, uciekając przez Portugalczykami, przyniosła hiszpańskim kupcom (sponsorującym podróż Magellana dookoła świata) zwrot kosztów wyprawy i jeszcze niemały zarobek... Jedziemy więc, co konie mechaniczne wyskoczą, bardzo spiesznie do Samarkandy. To też wizyta planowana na godzin ledwie kilka. Najbardziej wygodne przejście graniczne do Pendżykentu, z powodu napiętych stosunków między UZ i TJK jest zamknięte. Alternatywą jest objazd północą lub południem. To kolejne kilkaset km, a na przejściu trzeba się wstawić koniecznie przed północą. Traktujemy więc Samarkandę jeszcze bardziej po macoszemu niż Bucharę i Chiwę. Nie docieramy nawet do registanu. Mało tego... Już na samym wjeździe gubimy się w wąskich uliczkach. Wąskich na tyle, że tej jednej nie jesteśmy wstanie przejechać. Cofamy potem kilkaset metrów, bo nie ma jak zawrócić... Zaliczamy więc bazar (to żelazny punkt mego programu, znaczy każdy wschodni bazar) i meczet Bibi Chanym. Chwilę kłócę się z panią sprzedającą bilety, bo płacąc dolarami, pani liczy sobie po skandalicznym kursie. Robi to na tyle bezczelnie, że w sukurs przychodzi nam żołnierz spełniający tu rolę ochrony. Historia meczetu jest dość zajmująca, bo stał się on (jego niedokończona budowa) przyczynkiem do zaistnienia czadoru. Otóż chińska żona Timura, postanowiła zrobić mu niespodziankę i podczas jego nieobecności rozpoczęła budowę meczetu. Zakochany w niej szaleńczo architekt przerwał prace i wymógł na księżnej pocałunek, by te prace skończyć. Księżna uległa. Po powrocie Timur skończył z architektem znacznie szybciej, a kobietom nakazał noszenie czadoru, by nie kusiły obcych mężczyzn więcej swoimi wdziękami. W 1897r. meczet prawie runął, po potężnym trzęsieniu ziemi, a jego stan na wówczas obecny, uwiecznił rosyjski fotograf Siergiej Prokukin - Górski, ojciec fotografii kolorowej. Zastosował do tego trzy filtry (zielony, niebieski, czerwony) i wykonywał zdjęcia czarnobiałe, kolejno przepuszczając je przez te filtry... Wot, taka ciekawostka. Generalnie polecam foty tego gościa. Pomijając ich nienaganną jakość, to fantastyczny skok w przeszłość. Dopiero rankiem... ...zdaliśmy sobie sprawę z kilku ciekawych rozwiązań hotelowych. Przed stajanaką... ...Benek wykorzystuje czas na przepak, a ja idę załatwiać wachę. Po trzech godzinach w końcu jedziemy... ...a potem błądzimy... Jak się odnajdujemy, to... ...sprawdzamy, jak z tymi czadorami jest w istocie. Te panny zdaje się mają głęboko gdzieś nakaz Timura... ...i to mając za plecami meczet księżniczki Chanym. Majdan (dziedziniec) meczetu. Meczet ma się już lepiej, niż... ...w 1905-tym. Foto pana Siergieja. Tu jeszcze jedna fotka mistrza, w nawiązaniu do tych filtrów... Docelowo meczet będzie wyglądał tak: A rzeczony majdan... ...tak. Cały przybytek miejscami się jeszcze sypie. W obejściu wygląda tak... Jeszcze kilka ujęć z dziedzińca... Uzbeccy turyści. W cieniu seraju - cepeliada... Który to Alibaba...? A wokoło... Lokalna "cyganka"... Jakąś prawdę miała do powiedzenia... Benek wie lepiej... :) Patrzę na twarze tych ludzi... W Samarkandzie jest duża enklawa tadżycka. Oficjalnie w Uzbekistanie mieszka kilkaset tysięcy Tadżyków, ale w istocie żyje ich tu znacznie więcej. Ilu...? Po utworzeniu nowych państw postsowieckich Tadżycy mieszkający tutaj musieli zadeklarować narodowość uzbecką. Dzisiaj państwa te stoją jakby na przeciwległych biegunach. Tadżykistan, to najbiedniejszy kraj byłego bloku radzieckiego, ale mają wodę... Dużo wody. Woda w Uzbekistanie, jest jak ropa, czy gaz. Między nacjami jest wyraźna niechęć, a władze robią wszystko, by ją tylko pogłębić. Czuć to na granicy. Sposób traktowania jednych przez drugich... Ale o tym później... Wchodzimy na targ. Jest zadaszony, świeżo wyremontowany, ściany pomalowane na biało, glazurą pokryte słupy... Czysto. Nie wiem, czy wpływ na to ma bliskie sąsiedztwo meczetu Biby Chanym. Są dwa miejsca, które są zawsze dla mnie magnesem... Księgarnie i bazary... Ten samarkandzki nie jest moim ideałem... Sterylność zabija duszę... Niby ten kontrast powinien wzmacniać efekt, ale czuję się tu, jak w aptece... Więc tylko chodzimy... Zakupy konkretne poczynimy dopiero w Duszanbe, na tamtejszym - zielonym bazarze. Przynajmniej jest chłodno, z czego skwapliwie korzystamy. Opuszczamy bazar i kierujemy się do auta, zaparkowanego vis a`vis registanu. Nie zdążymy już tam zajrzeć... Na deser kilka zdjęć... Registan... ...tankowanie... ...i wio na granicę. Pozbywamy się wszystkich wariatów, do granicy kilka godzin jazdy. Nigdy nie byłem na tym przejściu, więc wolimy mieć mały zapas. Jedziemy kotliną Fergany. Złotem jej ziemia, matką Syr-daria. To spichlerz trzech nacji... Pozostaje kością niezgody i źródłem potencjalnych konfliktów. Ostatni, bardzo poważny miał miejsce w 2010-tym roku, kiedy to doszło do walk między Kirgizami a enklawą uzbecką w Osz i Dżalalabad (to tam wieziemy chrzcielnicę). Wracając wtedy z Afganistanu jechałem wzdłuż pogorzelisk, spalonych domów... Konflikt sprowokowany przez Kirgizów, tysiące Uzbeków pozbawił domostw, porzucanych w strachu o życie... Wielu straciło cały dobytek, przejęty za grosze, z rachunkiem kolejnych krzywd do wyrównania... Przejście graniczne jest w Buston. W bliskim sąsiedztwie historyczny Chodżent, nieco dalej Kokand, Margilan czy Andiżan... Zmierzamy do tego pierwszego. Za czasów ruskich przemianowano go na Leninabad... Republiką tadżycką rządził klan uzbecki z Leninabadu i tak było tez w pierwszych latach po odzyskaniu niepodległości. Znienawidzony przez Tadżyków ostatni komunistyczny sekretarz Kadim Machkamow poparł moskiewski pucz przeciw Jelcynowi i to był początek jego końca. Po nim nastał Rahmonow, zwany prostakiem z Kuliabu, ale przynajmniej jest Tadżykiem... Z dala od ośrodków miejskich bieda... Ludzie przyjaźni... Tylko tego rodzaju instalacje przypominają... ...o co idzie gra. Woda w cenie. Meandrując drogami wzdłuż Syr-darii mylimy kierunek i lądujemy nie na tej granicy, co trzeba. Komendant posterunku akurat zażywa... kąpieli w rzece... :) Każe se podać mapę i na masce swego UAZ-a tłumaczy nam przyjaźnie, jak mamy dojechać do granicy właściwej. Zostało do niej ze 40km, więc już tak nie gonimy. Kiedy na nią docieramy zachodzi słońce. Przejście puste, nie ma kolejki ale jest awantura z jakimś Tadżykiem, który chce przejść granicę, ale nie posiada paszportu... Wygląda, jak islamski bojownik... Długa, czarna broda i surowa... bardzo surowa twarz z dumnym spojrzeniem. Jest z matką. Zostaje aresztowany, a zrozpaczona matka tłumaczy nam, że oni tylko do rodziny.... Do Chodżentu docieramy nocą. Na mijanych stacjach, paliwo wyjątkowo tanie ale nie tankujemy, bo mam przeczucie, że dalej będzie jeszcze taniej. Przeczucie było do dupy... :) Najwyższa pora, by jednak stanąć i gdzieś się w krzakach kimnąć. Krzaków od cholery... Każda piędź ziemi zagospodarowana, obsiana. Na drodze się przecież nie rozbijemy. Do tego za Chodżentem ciemno, jak w dupie i w świetle reflektorów mało co widać. Skręcamy w lewo i jedziemy kilkaset metrów. Wąska szutrówka w pewnym momencie rozdziela się, pozostawiając wolny placyk... Stajemy, rzucamy keczuę i po kwadransie odjeżdżamy. To nasz pierwszy nocleg pod namiotem... Do tej pory spaliśmy pod gołym niebem, w samochodzie i raz w hotelu. Nie śpią tylko świerszcze, karaluchy i komary. Żaby też nie śpią... Ich uwertura, to wstęp do koncertu wszelkich żyjątek, które pod osłoną nocy próbują na wszelkie sposoby zaakcentować swoją obecność. Ale co tam... Jesteśmy w Tadżykistanie! Hurrra, hurrra, hurrra! Tak naprawdę dopiero tutaj zaczyna się nasza podróż... Od jutra przestajemy się spieszyć! Pora na nocleg... Tylko kurwa gdzie...? :) Edytowane 21 Lutego 2016 przez Elwood Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Elwood Napisano 21 Lutego 2016 Autor Zgłoszenie Share Napisano 21 Lutego 2016 Postsowieckie klimaty. Blisko 90 lat temu bolszewicy wychodząc na przeciw panturkizmowi, postanowili wprowadzić nowe porządki. By ograniczyć tureckie wpływy (uzbecki i kirgiski, to języki tureckie) podzielili dawną Gubernię Turkiestańską, emirat Buchary i chanat Kokandu na oddzielne republiki. Komuniści tadżyccy wiązali z tym ruchem ogromne nadzieje, bo połowa tych obszarów mówiła w języku perskim. Była też szansa na przekabacenie znacznego obszaru Afganistanu, zasiedlonego Tadżykami. Nowy twór mocno rozczarował i zawiódł... Tadżycy utracili swoje najstarsze i największe miasta: Bucharę i Samarkandę. Podobnie my utraciliśmy Wilno i Lwów... Zostali wciśnięci w Pamir, a na pociechę ostał im się kawałek Fergany, w której się właśnie budzimy... Poranna toaleta. I towarzystwo osiołka. Niezastąpiony w ciężkiej, fizycznej pracy. Czasami uparty, ale częściej to jego zaleta niż wada... :) Z pomiędzy rosnącej tu kukurydzy wychodzi wieśniak i niesie nam ogórki... Na stacji paliw, częstują nas jabłkami... Przy okazji wymieniamy u nich 100$. Cena jest taka, jaka ma być. Tadżyk gościa nie oszuka. Lubię ten kraj i ludzi. Bardziej gościnni są tylko Irańczycy. No i te góry... Wyrastają z pustyni, jak kaktusy... Latem płynie tu potok... Co się dzieje na wiosnę...? Jedziemy na południe, przez Góry Zarawszańskie do Ayni, ale nie tą drogą, co wszyscy. W Istarawszanie odbijamy na płd-wsch, by zaliczyć pierwszą na tej wycieczce 4-tysięczną przełęcz. Wyprawę uważam za otwartą! cdn. Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Ertek Napisano 21 Lutego 2016 Zgłoszenie Share Napisano 21 Lutego 2016 No to niezłe preludium ci wyszło. Dawaj dalej! :) Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Elwood Napisano 21 Lutego 2016 Autor Zgłoszenie Share Napisano 21 Lutego 2016 (edytowane) Na wstępie, podziękuję za skromne, ale jednak zainteresowanie moimi bazgrołami. Dzisiaj wyjazdy na wschód spowszedniały, jak język arabski w każdym niemieckim centrum handlowym, dlatego wdzięczny jestem za tych kilka wyrazów aprobaty, bo pisanie po próżnicy, to już przejaw skrajnej grafomanii. Muszę przyznać jednak, że piszę również dla siebie. To taka podróż w czasie... Ze starymi obrazami wracają pozytywne emocje... Super sprawa. I zawsze, gdy to robię, przychodzi po raz kolejny refleksja... Pojawia się pytanie: - po kiego tam jeździsz? Krótki wywiad. Pan Redaktor: - Panie Darku... Co pana tak ciągnie na ten wschód...? Pan Darek (czyli ja :)): - Nic. P.R.: - Jak to nic? P.D.: - Ot... Takie zwyczajne nic. P.R.: - Zwyczajne nic...?! P.D.: - Zwyczajne nic... P.R.: - No, to ja tego nie rozumiem... P.D.: - No właśnie... Żeby to zrozumieć, trzeba pojechać na wschód. Druga refleksja... Jadąc na wschód wyzbywam się wszelkich kompleksów. Powrót, to jak przebudzenie... Poniżej link do mapy dnia pierwszego: https://goo.gl/maps/bSvRV3o9LHv Jest kilka bardzo ciekawych tematów do zrealizowania w drodze do Duszanbe ale na tym etapie, zasadniczym celem był Pamir. Daliśmy sobie dwa dni, by stanąć u jego wrót, stąd tylko dwie "wariacje". Krótki popas w Istarawszanie i wjazd do doliny Zarawszanu alternatywną drogą. Dalej tunel Anzob i zjazd do Duszanbe, w którego okolicach zaplanowaliśmy nocleg. Bardzo kusiła dolina rzeki Jagnob, o tyle wyjątkowa, że żyje tam obecnie kilkuset ludzi, mówiącym językiem niezrozumiałym dla sąsiadów. Ten język wymiera. Są to słowa przyrodnika - Aleksieja Fedczenki z 1870r, kiedy to eksplorował okolice Anzob. Dzisiaj jego nazwiskiem nazwany jest największy lodowiec w Pamirze. Do 1928r obecny szczyt Awiceny (Pik Lenina) nazywany był górą Kaufmanna, a nazwę tę jemu nadał (wcześniej górę opisał) właśnie Fedczenko. Owy, wymierający język, to jagnobi, ukształtowany z języka sogdyjskiego, którym posługiwali się mieszkańcy Sogdiany, ze stolicą w Marakandzie (obecna Samarkanda). Można by więc rzec, że dzisiejsi mieszkańcy doliny rzeki Jagnob, to protoplaści tadżyckiego narodu. Walczył z nimi Cyrus II Wielki, pokonał (i po raz pierwszy został ranny) Aleksander Macedoński. Wspomniany Chodżent, to miasto z twierdzą, które założył ten drugi "wielki" i nazwał ją Aleksandrią Kresową. Nawiązuję tu do obu panów, ponieważ na wzgórzu w Istarawszanie widnieje posąg jeźdźca i do końca nie jestem pewien, czy to postać Cyrusa, czy Aleksandra na Bucefale. O tę postać się rozchodzi. Bardziej stawiam na Aleksandra, znanego tu, jako Iskander. Niedaleko, w górach Hisarskich leży jezioro jego imienia, a nad nim dacza obecnego prezydenta Rahmona (wspomnę o nim jeszcze przy okazji walk w Pamirze). Nad Istarawszanem przy posągu, góruje to: Trochę mi obraz spłynął... ;) W sąsiedztwie mini twierdzy: "Zamki na piasku", czyli bydlęce łajno, suszące się w słońcu na opał. Mamy mały problem z orientacją i trochę kluczymy po wioskach... ..nie mogąc znaleźć drogi na przełęcz. W końcu zatrzymujemy lokalną władzę i milicjanci wskazują nam właściwy kierunek. Czyli "tam". Potem wjechaliśmy na most, z którego pstrykam fotę. Za mostem kupujemy winogrona i sprzedawca każe nam wrócić i pojechać w kierunku zgodnym z widoczną ciężarówką. Cywilizowani kierowcy używają gps-a, my jednak staraliśmy się być jak najmniej cywilizowani, ponadto, jakimi już byliśmy. Ludziom, którzy nagminnie z tego narzędzia na wyprawach korzystają, podpowiadam, że... nie potrzeba. Mylić się w końcu ludzką rzeczą jest... A niewiadoma, to jak przesłonięty welonem babski cycek... Kusi jeszcze bardziej. Gdzieś tam pojawił się pierwszy kiszłak... Jedziemy dalej. Wpadamy do kiszłaka drugiego... Wita nas forpoczta. W kiszłaku właściwym zaś... ...tradycyjna młócka zboża. Życie w kiszłaku toczy się... Dzieci, jak to dzieci... bawią się. Różnie się bawią. Faceci dłubią przy sprzętach. Kobity przy pracach gospodarskich. Życie toczy się w swoim, powolnym rytmie. Jedziemy dalej. Tuż za wioską... ...zbieracze kamieni? Robi się coraz bardziej pusto, ale za to kolorowo. Niby pusto, ale ruch wzmaga się... Jest przyjaźnie. Oglądamy się za siebie... ...a teraz przed siebie. Jeszcze kilka km takiej jazdy i... droga się kończy. Czyż byśmy coś przeoczyli...? Wyciągamy gps-a...? Nie! Po prostu wrócimy do wioski i dopytamy... :) https://youtu.be/KNnzl8xIRCU https://youtu.be/6qPUwebfEEA W wiosce pokazali właściwy kierunek i nawet znak drogowy! No to jeszcze kilka fotek dzieciom i na przełęcz... :) Te szkraby mnie urzekły... Dużo tu mają dzieci... Piątka w rodzinie, to zupełnie normalny stan. Ta dziewczynka z lewej, bardzo rezolutna, prawda...? A my... ...mamy jechać tu. Generalnie, jak ten koleś w Musso. Zasadniczo, gdzieś tam hen, za plecami tego miłego pastucha. Znaczy tam: https://youtu.be/4G9v8RYtALU W połowie podjazdu. A wcześniejsze tam... ...to teraz tu. Benek zalicza pierwszą swoją "czwórkę". Wspomina teraz Omalo z Gruzji i nie widzi porównania. Od podstawy doliny różnica wzniesień (na tak krótkim odcinku) wyniosła prawie 3km! https://youtu.be/PjebNPvy9lc Na przełęczy dojeżdża do nas Musso, wypełnione po brzegi arbuzami i melonami... :) Częstują nas melonem i oczywiście zapraszają do siebie. Niestety po zjechaniu do doliny Zarawszanu, oni jadą w lewo, a my w prawo. Kilka ujęć z przełęczy... Chłopaki na pewno zagrzali hamulce. A mnie się jakoś po winogronach nabytych wcześniej, jakoś dziwno zrobiło na żołądku. Postanowiłem odbezpieczyć żywca i zamieszać trochę w jelitach. Benek też skorzystał. Zjeżdżamy na dół. W dolinie... ...sielski obrazek. Dziewczynka w morelach. I suszonych jabłkach też... Zjeżdżamy do Pastigowa... ... ...i zaraz potem... ...gdzieś tutaj łapiemy kapcia a ja sraczkę. Sraczka chuj tam, ale kapeć, to poważna sprawa, bo to kapeć z powodu przecięcia opony z boku... Zasadniczo opona taka nadaje się na szmelc. Mamy co prawda dentkę i jedno koło na zapas, ale taka przygoda zaraz na początku wycieczki wprowadza pewien, że tak powiem, niepokój. W Duszanbe na bank spróbujemy to jakoś załatać, ale i tak będzie to chujowy zapas. Na razie ja idę w krzaki srać, a Benek bierze się za zmianę koła. Kończymy mniej więcej w tym samym czasie... :) Z Ayni do Duszanbe wiedzie już ładnie wyasfaltowana przez Chińczyków M-41, a na górze słynny już tunel Anzob. To generalnie długa na 5km.. rura, wykuta w litej w skale. Wykuta przez Irańczyków w latach 2003-2007. Dlaczego rura...? Bo inaczej się tego nazwać nie da. Jakieś tam prace trwają do dzisiaj. Na jakim etapie to jest teraz, to nie wiem. Poza wykuciem, na co opiewała umowa (i tylko na to) pozostaje jeszcze tam zrobić normalną drogę i wentylację. Tunel nie został otwarty (chyba, a na pewno nie był oddany do użytku w 2012-tym, kiedy to my przez niego jechaliśmy). Pierwszy raz jechałem nim w 2010-tym. Atrakcją wtedy był wystrzał opony w ciężarówce jadącej za nami. Kurwa..., nie powiem, jak się wtedy poczuliśmy, ale depnąłem w gaz i Elwood (moja Toyota) z przyczepką przyspieszył w tym kiblu, jak burza! Na szczęście tunel się kończył akurat. Podobnie zareagowali inni kierowcy. Po prostu spierdalali z tunelu, co koń wyskoczy... :) Obejrzyjcie teraz spokojnie dwa moje filmiku z przejazdu tym tunelem i wyobraźcie sobie podobną sytuację. Nagle wystrzał i przyspieszające ciężarówki, nie zbaczające na nic... W tunelu panuje potworny zaduch, wody miejscami po kolana... I w takich warunkach pracują tam ludzie. Po przejechaniu tunelu, kilka km niżej trafiamy na bramkę. Przejazd jest płatny, ale jest na to pewien sposób. Wyciągam kartę bankomatową i mówię, że: - U nas nikakiej waluty nie tu... Zbijam kolegę bramkowego z pantałyku i po chwili ruszamy bez opłaty... ;) Jest już późno... Zatrzymujemy się w przydrożnym barze i ja np. biorę (zupełnie bez sensu) kurczaka z frytkami. Benek zachowuje się lepiej i konsumuje szaszłyk. W TV leci właśnie transmisja z Olimpiady w Londynie. Jakoś nie jesteśmy zainteresowani. Po konsumpcji szukamy noclegu nad rzeką. Spałem tu już w krzakach w okolicy, trzy razy łącznie, więc chwytam za kierę i zmieniam zmęczonego Benka. Rozbijamy się po kwadransie. Na mój, coraz bardziej chory żołądek, Benek wyciąga sprawdzone lekarstwo... Zaraz potem w ruch idzie keczua tu sekond i padamy w niej, jak muchy. Edytowane 21 Lutego 2016 przez Elwood Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Elwood Napisano 22 Lutego 2016 Autor Zgłoszenie Share Napisano 22 Lutego 2016 Dzisiaj wracamy do wczoraj... Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Marcin Napisano 22 Lutego 2016 Zgłoszenie Share Napisano 22 Lutego 2016 fajne :) Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Elwood Napisano 22 Lutego 2016 Autor Zgłoszenie Share Napisano 22 Lutego 2016 (edytowane) Wstajemy wcześnie i szukamy szynomontażu. Jest takowy po drodze do centrum. Mamy szczęście, że pracuje, bo akurat mamy niedzielę. Nominalnie w kraju muzułmańskim, wolnym powinien być piątek, ale... spuścizna ruska dość trwała jest. W ogóle to ciekawy temat, znaczy islam w byłych, radzieckich republikach. Podczas próby reanimacji opony doszukujemy się jeszcze jednego feleru... Puściły spawy na konstrukcji trzymaka koła zapasowego... Łatka zmyślnie jest ściągnięta gwoździem, który następnie zostanie ucięty. Oglądając naszą dętkę, "szymontażysta", od razu poleca wziąć na zapas ruską. Grubość gumy nie budzi wątpliwości, że ruska jest lepsza. Teraz udajemy się na poszukiwanie czynnego warsztatu ze spawarką. Służę za przewodnika i prowadzę Benka przez miasto zgodnie z kierunkiem M41. Niestety, żaden ze znanym mi warsztatów nie rabotajet. Dopiero na wylocie z miasta łapiemy jeden i przystępujemy do czynności: O ile pamiętam, to kolega z foty skasował nas na 100 somoni, czyli niecałe 20$. Pozostają nam jeszcze dwa bazary do zaliczenia. Pierwszy, to: Nazwa zobowiązuje. Święto, nie święto... Bazar musi rabotać i już. Szukamy tu opony, bo kamienny szuter dopiero przed nami a w Zarawszanie, to była jego namiastka. Dział z oponami robi wrażenie i rodzi nadzieję, na udany zakup, ale nic z tego... Nie jesteśmy wstanie dobrać NICZEGO w naszym rozmiarze, lub podobnym... Nieco zdegustowani opuszczamy bazar po dwugodzinnych poszukiwaniach... Na parkingu trafiamy na zacnego Patrola w poszukiwanej w Europie wersji: Y61 z silnikiem 4,2TD. W naszym Patrolu mamy uboższy przeszczep, w wersji 4,2D. Silnik niezawodny, ale strasznie mułowaty. Zwłaszcza w górach. Jego odpowiednik w Toyocie (montowany w HZJ-tach) to półka wyżej. My jednak n naszego "muła" specjalnie nie narzekamy. Nie przyjechaliśmy się tu ścigać, z powodzeniem można do niego lać gnojówkę bez pochodzenia, a spalanie i brak mocy (zwłaszcza wysoko w górach, gdzie przydaje się turbo), nie spędzały nam specjalnie snu z powiek. Bazar leży koło siedziby tadżyckiego KGB, gdzie równo 5 lat wcześniej "boksowałem się" z głównym naczelnikiem tej formacji, celem uniknięcia dotkliwej sztrafy (400$) za pobyt bez wizy (znaczy wiza skończyła się w trakcie pobytu - wylądowaliśmy nie na tym przejściu, co należy i po prostu nie zdążyliśmy opuścić kraju o czasie). Niezły to był korowód... Udało się, ale... To temat na inną okazję. Upraszam tylko Bena, by przy tej okazji odwiedzić kilka starych kątów... Kurde... Nie patrzcie na mnie... Byłem wtedy zupełnie bez formy... ;) W tym budynku za mną, walczyłem z towarzyszem ministrem, jak lew! :) Namawiam Benka na szybki przelot przez dzielnicę rządową. To właśnie ona... Uwierzycie...? Z takim... ...sąsiedztwem. Znajduję się na tyłach budynku ichniego MSZ... Tu stałem swego czasu w mega kolejce, do okienka paszportowego. Generalnie cuda się działy... Dzisiaj zamknięte, bo niedziela... W tym eleganckim hotelu (Kayon - cały w marmurach i hinduskich dywanach) leżącym vis a`vis załatwiałem sprawy "służbowo" z ambasadą polską w Taszkiencie. Załatwiałem telefonicznie. Chciałem poprosić naszego ambasadora o wsparcie w załatwianiu kwitów. By tego dokonać, cały ujebany w smarach (mieliśmy już za sobą KGZ i Pamir) - tak wyszło, wparowałem pewny siebie do tego hotelu. W drzwiach łapie mnie stójkowy, w stroju kamerdynera i próbuje zatrzymać: - A wy kto?! Ja służbowo! (tak, tak... to tekst Tyma z Rejsu). Prowadźcie do dyrektora! Kolesia zamurowało i... ruszył przodem, a ja za nim... :) Weszliśmy na pierwsze piętro, po lśniących, marmurowych schodach i stanęliśmy przed gabinetem, w którym stójkowy na moment zniknął... Po chwili wyszedł dyrektor (zlustrował mnie wzrokiem) i... grzecznie zaprosił do środka. - W czym mogę pomóc? Witam serdecznie towarzysza dyrektora! Pan wybaczy za najście, ale jestem umówiony na pilną rozmowę telefoniczną z naszym ambasadorem w Taszkiencie. Czy mogę skorzystać z telefonu? - Proszę uprzejmie! Po czym pan dyrektor dyskretnie opuścił salon i zostawił mnie samego. Byłem pod wrażeniem jego nienagannych manier i wysokiej kultury. Załatwiłem, co trzeba i ruszyłem z powrotem, zająć miejsce w kolejce po drugiej stronie ulicy... :) Cała zabawa trwała w sumie tydzień i było to ciekawe doświadczenie. Kurde... Przygoda czai się za rogiem... Nie da się ukryć... Pozostało nam jeszcze odwiedzić jeden z bazarów, gdzie zaplanowaliśmy kompleksowe uzupełnienie zapasów żywnościowych. Mamy ze sobą butlę z gazem, z dwoma palnikami, która zapewnia wygodne gotowanie. Podział ról mamy prosty. Benek prowadzi, a ja gotuję. Gotuję z tego, co kupimy na bazarach, lub od ludzi przy drodze, bo to stanowi podstawę naszego zaopatrzenia. Nie unikamy mięsa, ale te przygotowuję od razu. Osobny rozdział, to wizyty w lokalnych domach... Tego również nie da się uniknąć, zwłaszcza, kiedy podróżuje się samotnie, lub w małej grupie. Dwójka, jest w sam raz. Większe grono trudniej jest ugościć, a my w taki sposób tej gościny nie chcemy nadużywać. Bazar, to mój żywioł... Listę mamy obszerną... Na tej liście: - 10kg ziemniaków, - 5kg cebuli, - 5 kg marchwii, - duża siatka pomidorów, - duża siatka papryki czerwonej, - garść papryki ostrej, - kilka główek czosnku, - kilka kg małych, ciemnych, niezwykle słodkich, świeżych winogron (do natychmiastowej konsumpcji), - 2kg rodzynek, - 2kg suszonych moreli, - trzy arbuzy, - mieszanka lokalnych przypraw (zira - kmin azjatycki, suszone pomidory, suszona papryka), - 2kg pistacji i orzeszków ziemnych, - kilka naci kolendry, - 5 lepioszek. Do auta biegamy z pełnymi siatami trzykrotnie. Wymieniamy walutę i różne takie... Walutę u pana tego... Poza tym miał najdroższe, ale i najlepsze suszone morele. Nigdzie później nie udało nam się już takich kupić. Te małżeństwo poprosiło o zamieszczenie reklamy ich produktów w Polsce... Więc proszę... :) A ta pani... ...reklamy nie chciała... :) Jeszcze kilka bazarowych portretów... Kobiety i mężczyźni z reguły dają się ochoczo fotografować, z małymi wyjątkami... Hurtowy wypiek lepioszek. A tu sams. Najbliżej je dostać we Lwowie, na bazarze przy dworcu. Tanie, smaczne i syte. Głównym nadzieniem jest baranina, z cebulą. W wersji bezmięsnej wypełniaczem jest gotowany ziemniak. Czas znowu ucieka... Duszanbe opuszczamy wczesnym popołudniem. Późno cholera... Okolice Obigarm... Wachsz... Rzeka ta zasila sztuczny zalew Nurek. Jego wody spiętrza największa, ziemna tama świata. To u podnóża tego zalewu kiblowałem w 2007-ym, kiedy to oczekiwałem na nową wizę. Udało mi się nawet namówić hazjaja,, gdzie biwakowałem "w oczekiwaniu", by on namówił obsługę tamy, bym ja z dwoma kolegami mógł się tamie przyjrzeć z bliska. Namówiny były udane. Niestety nie pozwolono mi zdjęcia zrobić. A co Benek fotografuje...? Jakowąś dziurę w ziemi, przy której majstrują... No któż, by inny...? Nie ma to, jak pożyczać kasę na budowę dróg i potem realizować je firmami z kraju pożyczkodawcy. My wam pożyczymy i wybudujemy...Złoty interes. Jest... ..co spiętrzać. Zwłaszcza na wiosnę... I oto się pieklą Uzbecy. Ta woda powinna zasilać ich pola bawełny, a nie tadżycką glebę. A w tej okolicy jest realizowana kolejna, podobna, ale w jeszcze większej skali inwestycja. Tama w Nurku ma 325m, obecnie powstaje jeszcze większa. Budowa ciągnie się od 1975r. Stroił ruski brat, ale się wyłożył.... Na ten most, co w perspektywie widać się kierujemy. Za nim drogi rozwidlają się. Na płn-wsch od M41 odbija A372 i wiedzie do Kirgistanu i dalej do Chin. M41 w kierunku płd-wsch wbija się w Badachszan. A most, jaki jest... ...najlepiej widzi Fazik... Specjalista od takich konstrukcji. Mógłby o nim (zapewne) opowiadać godzinami. Z Fazikiem jadąc więc, najlepiej mostów unikać... :) Za mostem pies... ...za psem... ...budka, a w niej Benek z naszymi dokumentami. Otrzymujemy od żołnierzy krótkie info. W Pamirze wojna, nie ma wjazdu. Teraz ja wchodzę do akcji (a Benek dzielnie mnie wspiera), że my wcale nie... do Pamiru, tylko do doliny Obichingoł. A Obichingoł: - To jeszcze nie Pamir przecież, no nie...? Zołnierze drapią si ę w głowę... - No nie... No to puście nas... Najwyżej zatrzyma nas kolejny post, prawda...? - No prawda... Negocjacje trwają jeszcze półgodziny. Ostatecznie załogę posterunku przekonują cztery żywieckie piwa, prosto z naszej lodówki. - No to jeźdźcie! Pada komenda. Super. Na razie jest dobrze... Radzimy sobie i to nas cieszy. Z Polski ruszył kumpel ze swoją załogą naszym śladem, więc informujemy go na bieżąco, o sytuacji na drodze. On dzieli się z nami z kolei informacjami "ze świata", a te w temacie Pamiru są złe... Walki trwają w najlepsze, droga wjazdu zamknięta. Pamir można tylko opuścić... Wjechać się nie da. Nie do końca... Sposób się znajdzie, ale nie uprzedzajmy faktów... ;) Do granicy z GBAO (zasadniczo Pamir) jeszcze kawałek. Od teraz droga będzie się sukcesywnie wspinać i wiedzie w konkretne górki. Po kilku zakrętach krzyczę: - Benek, stawaj! Co się stało?! Eeee... nic... :) Uśmiecham się. Stajemy tu na nocleg! - Tutaj? Benek widzi małą zatoczkę w zapadających ciemnościach i nic więcej. Z tego, co pamiętam - kontynuuję, to dalej specjalnej okazji nie będzie, a to miejsce dobrze znam, bo... już tu kiblowałem... :) - Ale przy drodze chujowo... Spoko... Pamir odcięty, to ruch będzie zerowy. Nie myliłem się. Rozbijamy obóz. Otwieramy po chłodnym browcu i ja biorę się za gotowanie. - Dzisiaj na kolację panie Benczysławie, będzie risotto w lokalnych warzywach! Ja dorzucam pesto! - OK! I to wszystko pod milionem gwiazd... W otoczeniu cudnych okoliczności przyrody, zimnego piwa, otwieranego raz za razem i gotowanego ryżu. Jedyne, co zabrakło, to wina, jako cennego składnika ale... Chuj w dupę faszystom! Było wybornie. Keczua śmignęła w powietrze, a my do niej, z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku... Mapka dnia drugiego: https://goo.gl/maps/v2YW4ywVTUB2 Edytowane 22 Lutego 2016 przez Elwood Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Elwood Napisano 22 Lutego 2016 Autor Zgłoszenie Share Napisano 22 Lutego 2016 Dorzucam na dobranoc, jeszcze jeden odcinek, bo zapowiada się dłuższa przerwa. Rankiem. Panorama miejscówki. Zwijamy się i mkniemy do Chalajkum. Znaczy mamy taką nadzieję, że dzisiaj tam dojedziemy, albo i dalej. Ten obrazek znany jest chyba wszystkim, którzy tędy przejeżdżali. Mostów ci po drodze dostatek. Badachszański kiszłak. A w nim przybywa domu. Klasyczne budownictwo ziemi. Cegły z gliny wypalanej na słońcu. Strop drewniany, tynk gliniany, wzmacniany wikliną, słomą itd. Mosty... ...jeden za drugim, ale... ...ruch sporadyczny. Łatwiej o kozy na drodze. Trafiamy na stację paliw. Płacimy 1,5$ za litr. Ten mijamy bokiem. Tym wjeżdżamy do Tawildary. Tamże mylimy drogę i wyjeżdżamy na Kulob. To zupełnie nie nasz kierunek, ale spotykamy radzieckiego geologa w UAZ-ie, który zaciąga dla nas u znajomego policjanta informacje, co do aktualnej sytuacji. Nie jest wesoło. Znajomy geologa jest pewien, że nas przez przełęcz Chaburabot nie puszczą, ale... Geolog pokazuje nam "w razie W" tej przełęczy objazd. Konsultacje z geologiem. Zawracamy do Tawildary... ... droga na wprost prowadzi do Kulob (miasta rodzinnego prezydenta Rahmona), a w lewo (za plecy Patrola) prowadzi objazd. Tymczasem podejmujemy legalną próbę forsowania przełęczy. Niestety, za tą bramą do Pamiru, jest kolejny post i tu nam kategorycznie odmawiają wjazdu. Ok... Będziemy więc ten post i przełęcz objeżdżać. Abarot przez ten mostek, przy którym widać pozostałości po wojnie domowej i... ...dla kontrastu kąpiące się przy nich dzieci. Dwie sympatyczne pannice odprowadzają nas wzrokiem... ...a orzeł rzuca cień. Ruszamy. Klimaty... ...jakby... ...westernowe. Objazd wydaje się logiczny... ...to droga gruntowa wycięta przy linii przesyłowej wysokiego napięcia. Minęliśmy gdzieś po drodze,, przyczajone w krzakach obozowisko żołnierzy, ale nie zwrócili na nas uwagi. Obiekt, jakby nie było, strategiczny... Droga pnie się stromo w górę, miejscami utwardzona otoczakami, co nie wiele daje i musimy dołączyć napęd na przód, ,by se zapewnić sprawniejszą trakcję. Droga pnie się stromo, gdzieś tam hen po prawo... Przełęcz robocza po prostu wycięta w górze... Akurat miejsce na jednego Patrola. Gdy tak sobie podziwiamy widoki i zastanawiamy, gdzie nas ta droga dalej zaprowadzi, nagle niebo zasnuwa się chmurami i zaczyna padać. Jestem w Pamirze już chyba siódmy raz i pierwszy raz leje mi się deszcz na głowę. W 2010-tym lało mi się na głowę w Hindukuszu, ale w Pamirze jeszcze nigdy! Normalnie pada, znaczy leje... Droga zjazdowa, zupełnie nie utwardzona gruntówka, zamienia się po kwadransie w płynącą rzekę. Na naszych oczach tworzą się koleiny... Kurde molll... Zupełnie nieciekawie. Widzę małe przerażenie w oczach Bena sam też nie powiem, żebym Kozaka zgrywał... Kontemplujemy ten spektakl w milczeniu. - Co robimy...? Pytam. Pierwszy raz coś takiego widzę. Odpowiada Benek i nie uśmiecha mi się tędy zjeżdżać. Nie wiem, co doradzić... Gdybym tu przyjechał sam, zapewne zawróciłbym bez ceregieli i przede wszystkim nie musiałbym się przed nikim rozliczać. Jeżeli jednak zawrócimy, to Pamir na pewno będzie "vorbei". - Słuchaj Benek. Twoja maszyna, więc decyduj. jaka by ta decyzja nie była, akceptuję ją. Zawracamy... - OK. https://youtu.be/awf6zLKmbSY Jadąc w dół ponownie mijamy żołnierzy... Na dole chmury ustępują i wraca piękna pogoda... Czyżby sobie z nas zakpiła...? Zjeżdżaliśmy w milczeniu... Obaj czuliśmy, że coś tracimy, ale... Pies to trącał. Jaki pomysł na teraz...? Dolina Obichingoł. Z mapy wynika, że prowadzi niemal pod sam Pik Komunizma. Z Tawildary, z jakie 250km. Obieramy ją na cel. Nikt tam nie jeździ, więc może dlatego własnie będzie ciekawie...? W Tawildarze stajemy jeszcze na chwilę i Benek wraca z siatką zimnej Balticy. Otwieramy po jednym pifku i szybko zapominamy o troskach... :) Na wylocie z wiochy spotykamy czwórkę cyklistów zachodnich wracających z Vanczu. Oni jechali do Chalajkum wzdłuż Piandżu i do Vanczu ich jeszcze puścili. Dalej nie było szans. Przy okazji dowiedzieliśmy się od nich, że w związku z zaistniałą sytuacją w Pamirze otwarto granicę w Karamik na drodze A370 między TJK i KGZ, by ułatwić turystom ewakuację. Dobre i to. Na pewno skorzystamy. Dolina rzeki Obichingoł... Nic o niej nie wiem, poza relacją jakiś kajakarzy z Rosji, którzy sobie tą rzeką spłynęli... I o tym informuję Bena. Trącamy się kolejną flaszką piwa i ruszamy przed siebie. Przed nami... ...za nami... ...a po środku... ...zesrało się Żiguli. Kawałek dalej z górki... ...i zaraz będziemy koło niej przejeżdżać. I przejeżdżamy. Nic szczególnego, poza topolami o imponujących rozmiarach, co jest w Pamirze rzadkością. Znaczy nie z takimi, ogromnymi pniami. Widać, że nie jedną historię mogłyby opowiedzieć... Towarzyszy nam para kruków... Z czasem dołączają dutki... Zwierzyniec w Pamirze generalnie ubogi jest, ale 100 lat temu nazad, w okolicach Szarfuz (niedaleko Kulob, nad Amu-darią) można było paść ofiarą tygrysa, a w niżej położonych, pamirskich dolinach np. kobry. Z każdym pokonanym kilometrem robi się coraz zacniej... Dolina żyzna. Dużo zieleni, prawdziwie letnich kolorów. I niewątpliwe oznaki cywilizacji. Choć to jeszcze nie Pamir, to klimaty podobne... Wąskie i strome podjazdy i zjazdy... I jak nie mosty, to kładki... Pamir... https://youtu.be/nB-Qscxf3Is Od godziny już dobrej szukamy jakiejś dogodnej polany na nocleg. https://youtu.be/BOU-Sc-9Ryw Przed kolacją parę piw i łapanie kolorów wśród traw... Dobranoc. Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Hermes Napisano 23 Lutego 2016 Zgłoszenie Share Napisano 23 Lutego 2016 El, nie przestawaj! Zajebiście to wszystko wygląda! Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
masosz Napisano 23 Lutego 2016 Zgłoszenie Share Napisano 23 Lutego 2016 Potwierdzam, czekamy na kontynuację. Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Elwood Napisano 23 Lutego 2016 Autor Zgłoszenie Share Napisano 23 Lutego 2016 Dwa powody. Pierwszy, - robota goni. Robota przy kompie "dla was" też daje satysfakcję, ale wklejanie zdjęć opornie idzie, znaczy trwa, a inaczej nie chcę... Może tych zdjęć za dużo, i jakość nie taka ale, jak wspomniałem, ładunek emocjonalny jest, jaki ma być i chuj. Drugi, - znowu się we łbie miesza. Wspomnienia poniewierają szare komórki... Te poniewierają uwięzioną w nich psychę... Ta chce się uwolnić... Tęsknię do prostych czynności. Tęsknię do zaspakajania podstawowych, ledwie kilku potrzeb... Tęsknię do trawnika, na którym może se srać pies jeden, czy drugi, do usrania... I nikt nie pomyśli, by jego łajno za nim zbierać... Łatwiej mi jest podzielić się prostą refleksją, po prostu... Jest źle jednak, gdy głupi człek, zmaga się z głupotą innych... Kompilacja nie do ogarnięcia. Szukajcie własnych dróg. Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Hermes Napisano 23 Lutego 2016 Zgłoszenie Share Napisano 23 Lutego 2016 El, do zdjęc mamy nasz własny uploader do zdjeć: http://allriders.pl/forum/topic/186-uploader-obrazkow/ Wszystko zostaje u nas i nigdy nie zniknie ;) Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
staszek_s Napisano 24 Lutego 2016 Zgłoszenie Share Napisano 24 Lutego 2016 Czytam z opadem szczęki, pięknie to opisujesz, kontynuuj dalej ;) Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Rekomendowane odpowiedzi
Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto
Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.
Zarejestruj nowe konto
Załóż nowe konto. To bardzo proste!
Zarejestruj sięZaloguj się
Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.
Zaloguj się