Skocz do zawartości

Przystanek Oliwa


Rekomendowane odpowiedzi

To także taka poczekalnia na potrzeby forum.

A w poczekalni, jak to w poczekalni... Siedzisz sobie na ławce i czekając na swój pociąg/autobus -patrzysz na rozkład jazdy. No i kiedy tak patrzysz, to czasami marzysz.

No więc od czasu do czasu podzielę się i jednym i drugim. Wskażę jakąś pozycję w rozkładzie po prostu i trochę rozwinę...

 

Na początek podzielę się z wami pewnym doświadczeniem:

http://ciekawe.org/2015/01/24/dokad-zmierza-ludzkosc-eksperyment-calhouna/

 

Sam eksperyment istotnie ciekawy, obciążony jednak bardzo poważnym błędem. Owe myszy rozmnażały się wsobnie (https://pl.wikipedia.org/wiki/Ch%C3%B3w_wsobny).

Należy więc moim zdaniem podejść do eksperymentu bardzo ostrożnie, zwłaszcza w wyciąganiu wniosków. Tym niemniej...

Moja konkluzja jest taka: musimy być samcami z krwi kości. Samcami, którymi jeszcze rządzi testosteron, a nie czyste wyrachowanie i racjonalizm. Na przestrzeni wieków zmieniły się formy dominacji. Kiedyś wygrywał silniejszy fizycznie osobnik, dzisiaj "biały kołnierzyk". Zmieniła się strategia rządzenia. Okulary na nosie stały się wyznacznikiem jakości, a nie sokoli wzrok.

 

Polecam jeszcze ten wywiad:

http://www.instytutobywatelski.pl/6443/komentarze/duma-mechanika

 

Reasumując.

Pielęgnujmy więc nasze pasje i uwalniajmy marzenia. Realizujmy się w tym, co nas tu łączy, a nasze czyny niech napawają nas dumą.

 

https://youtu.be/IOkPt1aVNis

 

Ot, jak na tym krótkim filmiku.

Edytowane przez Elwood
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 85
  • Created
  • Ostatniej odpowiedzi

Top Posters In This Topic

Trudno się nie nie zgodzić z tym co piszesz.

W istocie wszystko mocno się pozmieniało od "zarania" dziejów. Czy na lepsze? Moim zdaniem NIE.

 

 

 


Polecam jeszcze ten wywiad:

https://pl.wikipedia.../duma-mechanika

Nie ma nic pod tym linkiem.

 

 

 


Pielęgnujmy więc nasze pasje i uwalniajmy marzenia. Realizujmy się w tym, co nas tu łączy, a nasze czyny niech napawają nas dumą.

Amen

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Podróże uczą. Można też podczas podróży zbierać baty, co też jest niezłą nauką, o ile ktoś chce się uczyć.
Doświadczenia w bytowaniu z innymi kulturami zbierałem przez ostatnie 40 lat. Swoją edukację zacząłem wcześnie, bo w  wieku lat 10-ciu, kiedy to całe wakacje spędziłem w płd-wsch Europie, przemieszczając się po niej z rodziną pociągiem i ówczesnym szczytem marzeń kierowców z za Buga, czyli produktem Wołżańskiej Fabryki Samochodów o wdzięcznej nazwie Żiguli.

Wówczas do obcej (tak mi się wtedy wydawało) kultury najbardziej przekonywały mnie południowe owoce, a w szczególności winogrona, brzoskwinie i arbuzy. W tym "najbardziej" mieściła się również oczywista ich cena.
Wyrażanie przez obcą kulturę aprobaty dla "obcych" dzieci wydawało mi się wtedy czymś zupełnie normalnym, bo tego po prostu doświadczałem/liśmy we własnym kraju. Po podwórkach biegało mnóstwo rówieśników, było się więc z kim socjalizować...

 

Z czasem zacząłem podejmować nieśmiałe z początku próby, poznawania innych kultur na własną rękę. Najpierw z kolegami, potem indywidualnie. Dzisiaj takie wyjazdy nazywa się "budżetowymi". Ta nazwa mnie nie przekonuje, bo ja nigdy nie dysponowałem pełnym budżetem na wyjazd. Tym niemniej taka jazda zmusza niemal człowieka do obcowania z "obcymi". Czy tego chcemy, czy nie.

Na tych wyjazdach nauczyłem się np., że człowiek, który nie podciera tyłka papierem toaletowym, wcale nie musi być dzikim. Nauczyłem się, że szanując "inność" obcych, sam również jestem traktowany z szacunkiem. Jeżeli moją postawę doprawiałem otwartą ciekawością i życzliwością, wzbudzałem podobne reakcje drugiej strony, nawet u nacji, które w tym względzie nie cieszą się dobrą opinią.
Wbrew temu, co piszą w przewodnikach, podejmowałem trudne tematy, nigdy jednak nie narzucałem swojego stanowiska. Jeżeli trafiałem na idiotę, odpuszczałem natychmiast. Sporadyczne to były jednak przypadki.

 

Biorąc pod uwagę moje osobiste oświadczenia, mam inny stosunek do uchodźców niż ludzie, którzy nigdzie nie byli (łącznie z tymi, którzy mówią, że byli w Egipcie, bo zaliczyli Hurgardę), a swoją wiedzę o świecie czerpią głównie ze środków masowego przekazu.
Mam inny stosunek, niż ludzie, którzy nie znają historii kolonializmu np., że nie wspomnę o historii własnego narodu i najbliższych sąsiadów.
 

Tym niemniej  głowa powinna być na właściwym miejscu.

Boimy się Syryjczyków, a powinniśmy stosować politykę Niemców:

http://www.rp.pl/Swiat/309119889-Raport-Uchodzcy-z-Syrii-wyksztalceni-i-przedsiebiorczy.html

 

I w ten sposób zapewnić sobie zdrowy limit, w ramach odświeżania krwi... ;)

Jeżeli weźmiemy obecne zapotrzebowanie niemieckiego rynku na jakieś 5mln miejsc pracy, to pragmatyzm niemiecki znowu górą.

Niestety pojęcie zwykłej, ludzkiej tolerancji, wypierane jest przez hasło poprawności politycznej z całym tym debilnym pakietem, który to z ową poprawnością został zagospodarowany.

Na tą samą modłę kilkanaście prostych, chrześcijańskich (akurat) zasad zastępowanych jest mrowiem przepisów, z odsuwaniem obyczaju w nicość.

 

Logując się na tym forum, przeczytałem regulamin, w tym:

Ponad to zabrania się publikowania treści obraźliwych, erotycznych, prowokacyjnych, rasistowskich i im podobnych.

 

Ja przyczepię się do zasad ortografii... ;)

Edytowane przez Elwood
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Użyłbym stwierdzenia, że boimy się ortodoksyjnych islamistów zamiast syryjczyków.

 

 

Swego czasu, przypadkiem trafiłem na: http://cairnsnews.org/2015/09/30/muslims-suffer-insanity-low-iq-recessive-disorders-from-1400-years-inbreeding/

 

 

 


Logując się na tym forum, przeczytałem regulamin, w tym:

Ponad to zabrania się publikowania treści obraźliwych, erotycznych, prowokacyjnych, rasistowskich i im podobnych.



Ja przyczepię się do zasad ortografii... ;)

Dzięki! Poprawione.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Boimy się tego, czego nie znamy.

A wystarczy pojechać do jednego z licznych obozów uchodźców w Turcji (nie tych gett tworzonych dla nich w Europie Zachodniej), by wywrócić swój światopogląd do cna. Dotknąć ogromu nieszczęść i biedy, "ubabrać się nią"... A potem zadać sobie pytanie, co jest przyczyną tej tragedii ludzkiej...? 

Nie potrafię i nawet nie chcę tym ludziom pomóc, bo mnie to bezpośrednio nie dotyczy. Potrafię im tylko współczuć...

 

P.S.

Dobrze by było, by dla równowagi, autor tego artykułu, zajął się np. 'rozmnażaniem" arystokracji europejskiej, w tym szczególnie potomków angielskiej korony... ;)

Myślę, że byłby to zdecydowanie ciekawszy materiał dotyczący chowu wsobnego, niż poruszany w tym artykule.

Wziąwszy pod uwagę zwłaszcza, jakim to autorytetem cieszy się brytyjska rodzina królewska.

 

Osobiście sądzę, że szczytem chowu wsobnego, są małżeństwa/związki homoseksualne, czego dowodzi eksperyment z myszami.

Oto, jak można w prosty sposób wytrącić argument z ręki autorowi artykułu... ;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 weeks later...

Poznaliśmy się ładnych lat temu kilka, na Rajdzie Podlaskim. Przypadliśmy sobie do gustu... Lubię słuchać jego opowieści kresowych. Oto jedna z nich...

https://picasaweb.google.com/atmotur/MotocyklemDoZrodeOkoliceHutyPieniackiej?feat=directlink

Edytowane przez Elwood
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Urodziłem się równo 100 lat później...

Dzisiaj mija kolejna rocznica wybuchu Powstania Styczniowego. Któż pamięta dzisiaj o tym?

W związku z tym ruszam z pewnym projektem, z którym - mam nadzieję, podzielić się z otoczeniem, już w formie zrealizowanej - równo za rok.


El, piękne tereny!

Z Kristosem macie dużo wspólnego!!

Oooo... Nie zauważyłem tego wpisu... :)

A pisząc swój poprzedni post znaczy tę treść nad cytowaniem Ciebie, zastanawiałem się przez chwilę jaki jest w sumie sens tych moich wpisów....?

Kristos namawiał mnie do pisania tutaj i zgodziłem się z oporami ale...Tu jest mała przestrzeń "do siebie wyrażania" i dobrze. Poza Kristosem nie znam tu nikogo i piszę "do jednego adresata". Znaczy nie do Kristosa... To jak rozmowa z kimś w pociągu. Żadnych zobowiązań, ale i bez maniery pouczania, czy forsowania własnego stanowiska, co mi się czasami zdarza.

Stąd też i nazwa wątku... Przystanek Oliwa.

Oliwa to dzielnica miasta, w którym obecnie bytuję.

 

Z Kristosem mam nie wiele wspólnego i to... nas łączy.

Edytowane przez Elwood
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 weeks later...

Pamir był tylko po drodze. Celem był afgański Hindukusz.

Poniżej film z powrotu:

 

 

Po raz pierwszy od stu lat Hindukusz nie oparł się monsumowi. W Indiach zaowocowało to mega powodzią. Opuściliśmy zalaną dolinę Wachanu (nie mylić z Korytarzem Wachańskim) w ostatniej chwili. Nasz zestaw był ostatnim, który ją opuścił w tym momencie. Pod przyczepką zarwał się podmyty skrawek drogi i dolina została odcięta na trzy tygodnie. 

 

Wycieczka przez duże W. Ciągnąłem Elwoodem, łącznie z masą całego zestawu, ponad 4,5T. Przyczepka dwa razy się przełamała, pękła rama Elwooda... Ponad 3000km jechaliśmy z prędkością nie większą niż 15km/h. Jedna z większych moich wyryp.

Wiozłem w przyczepce... Simsona. Pokonałem z nim łącznie ponad 16000km, a przejechałem nim nie więcej niż 16m. Nie wytrzymał transportu. Przez to nie zrealizowałem swojego marzenia, by wjechać nim do Doliny Pandższiru.

No cóż... Wziąłem się więc i poszedłem szukać moich towarzyszy w wysokich górach... Ich celem były dziewicze szczyty Hindukuszu odległe od postoju Simsona o 100km.

Zapakowałem do plecaka i podręcznej torby żarcie na cztery tygodnie, przytroczyłem aluminiowe krzesełko do plecaka (dostałem je od Pastora), do wolnej ręki wziąłem gitarę, do drugiej torbę (taką do chłodzenia piwa) i poszedłem.

 

Nie byłem na to fizycznie przygotowany (przyświecały mi indywidualne cele, nie miałem łazić po górach, tylko pośród nich jeździć Simsonem), ale dzięki temu schudłem 25kg... :) Przemieszczałem się pomiędzy 3000 a 5000m, zrobiłem z buta ponad 140km, brnąc samotnie w Hindukusz, jak Koziołek Matołek...

Na drugim brodzie pośliznąłem się i porwał  mnie rwący strumień. Wyjebałem czubkiem buta w głaz pod wodą tak mocno, że pękła mi skóra na dużym paluchu u stopy. W związku z powyższym dalszy marsz w Meindlach za 1050zł stał się niemożliwy, bo but po dłuższej chwili wypełniał się krwią. Musiałem się więc "przesiąść" na zwykłe, chińskie klapki (dobrze, że je w ogóle zabrałem!) za 16zł. Pokonałem w nich 3/4 całej trasy.

Z Palucha codziennie zbierałem dwie łyżki stołowe żółtej ropy, bo nie chciał się goić na tych wysokościach, ale szedłem wytrwale dalej.

 

Kumpli nie znalazłem, ale spotkałem kolejną z przygód mojego życia. W drodze powrotnej trafiłem na brytyjską wyprawę wysokogórską z pełnym zapleczem. Spotkali mnie odpoczywającego, grającego na  gitarze sobie, bosego w klapkach, na przełęczy Karakabczał. Byli wyposażeni we wszystko, łącznie z przenośną toaletą... Dwóm kobitkom (obecnych w tej ekipie) zagrałem przebój Czerwonych Gitar "Nie mów nic"... :)

Widok ich twarzy, kiedy na mnie wyszli - bezcenny...

 

Pod jednym z pięciotysięczników, trafiłem na wyprawę duńskiego naukowca. To było, jak zderzenie dwóch kultur... Zachodniej i wschodniej Europy. On, cały zakutany w markowe, ciepłe ciuchy, w czapie z kitą jenota, a na przeciwko niego ja... W krótkim rękawku, boso w klapach... On z przewodnikiem i dwoma tragarzami, ja sam, z całym swoim dobytkiem na plecach, z torbą w jednej ręce, gitarą w drugiej... 

 

Miałem ze sobą, bezużyteczny tam zupełnie, telefon komórkowy. Nie miałem z nikim łączności, przez trzy tygodnie byłem zdany tylko na siebie. Moja żona nie miała ode mnie żadnych wiadomości przez blisko cztery tygodnie. 

Z ekipą himalaistów umówiłem się tak, że będą wysyłali w świat info też o mnie, że niby ze mną wszystko ok. Chodziło o spokój mojej żony. Niestety, zapomnieli o tym...

W końcu działaliśmy w Afganistanie... Moja kobitka przeżywała wtedy bardzo ciężkie chwile.

 

To był mój drugi wypad do tego kraju.

Mało kto o tym wie, ale wszystkie wyjazdy na moto w ten region, znane z relacji na wielu forach (w tym pierwsza wyprawa IZI-ego i Sambora), były skutkiem mojej pierwszej tam wizyty w 2008-ym... Ot, taka ciekawostka.

 

W tamtych latach (2007 i 2008) info o regionie było szczątkowe. W 2006-tym po raz pierwszy Pamir odwiedziła ekipa "Pamir na kołach" i Tien Shan Ekspedition, obie z Polski. Rok później odważyłem się i ja. Do tej pory latało się tam samolotem (Biszkek, Duszanbe, Taszkient, Ałmaty) i dalej wynajętym autem. Te dwie ekipy były pionierskimi w takiej formie poniewierki.

Na przejściu afgańsko-tadżyckim w Iszkaszim, moja Toyota była pierwszym autem w historii tego przejścia (2008). Podobnie z wjazdem do Korytarza Wachańskiego po afgańskiej mańce. Do tej pory Afganistan odwiedziły tylko dwa prototypowe Jelcze - jadące bezpośrednio z Polski, ale żaden z nich nie dotarł do Iszkaszim.

 

Z afgańskiej produkcji jeszcze ciut:

 

 

 

Ten drugi film, o tyle ciekawy, że udało mi się sfilmować całą procedurę palenia opium. Jeżeli ktoś oglądał Godzinę zemsty z Melem Gibsonem, pamięta zapewne fragment, kiedy Mel rzuca gliniarzom na stół bilardowy trzy kulki tarioku. Taka kulka, tyle, że prawdziwa, pojawia się w moim filmie.

Edytowane przez Elwood
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie umiem opowiadać... Czasami stuknę coś na klawiaturze i zostaje jakiś skromny ślad po mnie poza zdjęciami, których też nie umiem robić.

Nie umiem, ale lubię pstrykać. W zdjęciach zawsze kryją się moje emocje i lubię do nich wracać. Dla innych nic specjalnego w tych zdjęciach nie ma, dla mnie to kawałek mojej historii.

 

Od kilku lat zaś staram się pstrykać analogowo i w ogóle lubię wracać do starych klimatów. Stąd nieśmiałe próby zjechania Ukrainą Pamiru i kilka zdjęć pstrykniętych tam Prakticą MTL 5B. W którymś poście powyżej zamieściłem krótki filmik z tej wycieczki. Aparat wiozłem w starym plecaku plus dwa obiektywy szklane.

Po drodze spotykałem hardcorów na super rowerach... Była między nami technologiczna przepaść, ale robiliśmy to samo. Ja tylko częściej pchałem rower.

Tłumaczyłem dwójce spotkanych Szwajcarów, że cały mój wyjazd ze sprzętem, wizami, przejazdem, ubezpieczeniem i żarciem pochłonął ledwie 130€, 420$, 200zł i dwie skrzynki piwa... Nie mogli uwierzyć. Do tego oni przygotowywali się do wyprawy dwa lata, a ja spakowałem się w 2h i tyle było z moich przygotowań...

 

72ymb8.jpg

To mój zestaw na rowerową wycieczkę "Ukraina w Pamirze 2013".

 

Do tego rzeczona Ukraina z roku 1974-tego. Ostatecznie podmieniłem namiot zabytkowy na ultra light, który kupiłem tuż przed wyjazdem. Wyglądał przy tym komplecie trochę z dupy, ale starego harcerza nie miałem już jak upchać na  rowerze.

Gotowałem na ruskim prymusie.

Wycieczka była wynikiem kpin z mojego sprzętu, jako zupełnie nieprzydatnego w wysokich górach...

 

Tak uzbrajałem sprzęta na wylocie z doliny Bartang:

 

2e5887d.jpg

 

A poniżej dwie fotki z prakticy z tej wycieczki:

 

w8s3o4.jpg

 

1zbxxtl.jpg

 

Takie sobie, niby nic, ale dla mnie wyjątkowe. Dzisiaj te zdjęcia zrobiłbym o niebo lepiej, ale ładunek emocjonalny i tak pozostałby ten sam...

 

Lubię stare sprzęty, bo mają duszę.

Edytowane przez Elwood
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No tak... Świat jest przekombinowany.

Ja też oczywista przeszedłem okres fascynacji wyposażeniem wysokiego sortu. Pamiętam, z jaką radością odbiłem się "od dna" i kupiłem se pierwszą "porządną " kurtkę, "porządne" buty, "porządny" sprzęt. 

 

Prawda jest jednak taka, że do szczęścia potrzeba naprawdę niewiele. Kiedyś, by pojechać na narty pierwszy raz w Alpy, zainwestowałem w ciuchy grubo ponad tysiaka. Po kilku latach okazało się, że bez problemu jeździ mi się w dżinsach i skórzanej ramonesce, które to spokojnie czekały na swój dzień. I to tylko dlatego, że razu pewnego pod Maternhornem spotkałem dwóch staruszków na sprzęcie i strojach sprzed epoki. Wełniane ciuchy, drewniane deski z klamrowymi wiązaniami... Po prostu - jeździ człowiek... To był pierwszy impuls.

 

Zdałem sobie sprawę, że robię coś nie tak.

Per saldo, w perspektywie 15-stu lat wydałem niepotrzebnie całą kupę kasy, na coś, co było w zasięgu ręki... To jak znaleźć butelkę z Dżinem w nieużywanej, starej szafie. Otwierasz korek, i...:

- Cześć Elwood! Zajrzyjmy głębiej do szafy, a potem ewentualnie na pchli targ. Odkryjemy wspólnie cuda i otworzymy przed sobą nową przestrzeń, oraz możliwości...!

Edytowane przez Elwood
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

amuqvo.jpg

 

A tak poza tym...

Jedziemy na wschód.

 

6pc194.jpg

Okolice Mariupola. Nad M Azowskim. Przyjemna miejscówka, zawieszona na klifie. Dzisiaj raczej nie polecam.

 

2lucem8.jpg

Widok w przeciwpołożną.

 

Jedziemy dalej. Nizina Kuibańska. 

 

2zho6tu.jpg

Te solnisko jest bardzo cenione. 

 

28h0486.jpg

Trzeba tylko trochę uważać na dziury po małych wyrobiskach. By pozbyć się grzybicy stóp, wystarczy w takiej pomoczyć owe kilkanaście minut.

 

Kumpel nie patyczkował się i podjął natychmiastową kurację...

 

244xlp5.jpg

 

Wjeżdżamy do Kałmucji i pokonujemy Obniżenie Kumsko - Manyckie, kotlinę - stanowiącą granicę między Europą i Azją.

 

2r3ia86.jpg

Jezioro Manycz. 

 

Zmierzając do Kazachstanu, przekroczymy tych umownych granic (między Europą i Azją) łącznie pięć... :)

 

Kałmucja, to już stepy po horyzont...

 

r9mq6b.jpg

Nie ma wątpliwości..., to Azja.

 

2rr8fsx.jpg

Prawda...? :)

 

Przed nami...

28tfgyc.jpg

...Wołga, Astrachań i czwarta doba w podróży.

 

6qzbl3.jpg

 

Ikra jesiotra, astrachańskie arbuzy (najlepsze na świecie), to eksportowe towary delty Wołgi. Za nią, której na długim tu odcinku towarzyszy Achtiuba i do ujścia Buzan, ciągną się już bezkresne stepy. Latem temperatura sięga 50-ciu stopni, zimą szaleją wiatry a rzeki skuwa tęgi mróz.

Szczególnym miejscem jest pas ziemi uwięziony między Wołgą i Achtiubą. Bujna roślinność (klimat subtropikalny), silnie kontrastuje z jej pozostałością po drugiej stronie lustra rzeki. I tylko ten eteryczny zapach ziół, wzniecany kopnięciem buta, zniewala...

 

14kveyg.jpg

Krótki popas w delcie i degustacja owoców tej ziemi. Króluje arbuz.

 

21ep27n.jpg

Most na rzece Buzan. Moja granica z Azją.

 

cdn.

Edytowane przez Elwood
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie ma potrzeby. 

Wątek będzie kipiał od informacji dla podróżnych... ;)

 

Zamknięci w cywilizacyjnej klatce, nie wiemy, jak pachnie wiatr... Skupiamy się na reakcji, na tysiące bodźców, które jak tysiące małych walców, rozjeżdżają nam codziennie mózg... Nieustające pranie mózgu. Nasza codzienność.

Wiecie, dlaczego psuje się nam wzrok? Bo codziennie, skupiamy go na milionie szczegółów. A prostym ratunkiem dla oczu jest przestrzeń...

 

dzeiq.jpg

 

206n0ir.jpg

 

Dla duszy też...

 

xp3hqt.jpg

 

288v8qr.jpg


Nasze cele - ambitne, jak cholera!

Zabieramy ze sobą:

- ponton,

- dwa rowery,

- chrzcielnicę...

Chrzcielnica na użytek polskiej misji katolickiej w Dżalalabad.

 

W paszportach mrowie wiz. Ostatnim, najdalej planowanym przystankiem - dolina Hunzy w Pakistanie. Po drodze: PL - UA - RUS - KAZ- UZ - TJK - AFG - CHN - PAK - CHN - KGZ - KAZ - RUS - GE - TR - IRQ - TR - BG - RO - SK - PL

 

A teraz ciut od dupy strony.

Nad Wołgą, ale już w drodze powrotnej...

 

https://youtu.be/E2yzsUvpmDs

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

eh0oyr.jpg

To pierwsza wiocha po tamtej stronie rzeki.

 

Dalej już prościutko do granicy.

 

5v88wg.jpg

Kolejne przejście graniczne.

 

Wieziemy chrzcielnicę, jak wspomniałem wyżej. Kawał dębowego, dość ciężkiego klocka (ponad 70kg) i jesteśmy ciekawi, jak do tematu podejdą innowiercy.

Dotychczas wyjątkowo nie popisali się Ukraińcy, co mnie osobiście nie dziwiło. Wymogłem od w-wskich Jezuitów pismo w języku rosyjskim, w którym jasno został sprecyzowany cel itp. Na UA wjeżdżaliśmy w Krościenku. Od razu zebrało się "konsylium" i zaczęli wymyślać problemy z dupy. Przysłuchiwałem się temu biernie z rosnącą irytacją.

W pewnym momencie został przekroczony punkt krytyczny i przejąłem inicjatywę:

- Chłopie... Rzekłem do najbardziej "kreatywnego" kolesia. Chcesz sobie narobić mega problemów?!

Jakich problemów? Odpowiedział, nieco zbity z pantałyku.

- U TEGO NA GÓRZE! I wskazałem palcem na niebo.

Zapadła cisza...

Konsylium spojrzało po sobie, potem do góry i... grający pierwsze skrzypce podjął jedyną, słuszną decyzję:

- Ujeżdżaj!

 

Ukraińcy na ruskiej granicy coś tam próbowali dopytywać, ale od razu poszedłem utartą ścieżką,, co szybko ucięło wszelkie dywagacje.

Rosjanie podeszli do tematu z godnie z przepisami. Celnik poinformował, że możemy przewozić dewocjonalia, pod warunkiem, że nie są zabytkowe, nie przedstawiają jakiejś konkretnej wartości (w piśmie stało wyraźnie, ze jedyna wartość sakralnego obiektu sprowadza się do wartości emocjonalnej) i, że nie ważą więcej, niż... 20kg.

Widać było gołym okiem, że nie spełniamy tego warunku. Na pytanie więc, - ile waży chrzcielnica, odpowiedziałem, że mniej niż 20... Celnik spojrzał na mnie przenikliwym wzrokiem i odparł:

- No..., to w porządku! Ujeżdżajcie, szcziastliwa!

I jak tu Ruskich nie lubić...?

 

Nie powiem, powoli z tą chrzcielnicą zaprzyjaźnialiśmy się. Była takim naszym talizmanem. To znaczy tak ją chcieliśmy widzieć, a ona łaskawie przychylała się do naszej woli.

Kazachów totalnie wybiła z rytmu granicznego. Dla Muzułmanów święta rzecz, to... święta rzecz. Lepiej nie tykać, bo może poparzyć... :) Ku naszemu zdziwieniu, odprawa graniczna przebiegła migiem! Na obu posterunkach spędziliśmy łącznie niespełna godzinę. Dokładnie tyle, ile czasu zajmuje wypisanie niezbędnych kwitów. Nastraja to nas bardzo optymistycznie.

 

Wykupujemy kazachskie OC (na dwa m-ch, bo wychodzi taniej, niż dwa razy - po dwa tygodnie) i obieramy kierunek na wschód. W perspektywie mamy dwa warianty przejazdu. W Pamirze aktualnie trwa napierdalanka i wiemy, że GBAO jest zamknięte dla turystów. Bardzo liczymy, że sytuacja się zmieni, z niecierpliwością oczekując na pozytywne sygnały od naszego łącznika w PL. Trudno powiedzieć, czy czas gra na naszą korzyść, czy nie...

W Atyrau wymieniamy trochę wariatów w banku i kierujemy się na Dossor. Tam droga rozwidla się w dwóch kierunkach. Prosto wiedzie stara droga na Embi, druga odbija na południe ku granicom z Turkmenistanem i Uzbekistanem.

 

Po południu docieramy do Makat. Tu praktycznie kończy się droga, w zachodnio cywilizacyjnym ujęciu tematu. Dalej, to kilkadziesiąt km nasypu z potwornymi koleinami przechodzącym z wolna w klasyczną, stepową gruntówkę. Jeżeli nią pojedziemy, ogólnie rzecz biorąc zyskujemy na czasie. Po drodze mamy KGZ i czekając na pozytywny dla nas rozwój sytuacji, możemy z tydzień po tym kraju pohulać wyjściowo.

Kierując się na Beyneu i UZ mamy najkrótszą drogę do TJK i w Pamir, ale o ile nie otworzą GBAO, to pozostaje nam zrobienie pętli i wjazd do KGZ od strony Fergany. Wizę TJK mamy wielokrotną, kitajską dwukrotną. Do załatwienia pozostaje afgańska w Chorog (dużo taniej niż w naszej ambasadzie i do tego od ręki, tym bardziej, że ze względu na sytuację w Pamirze lepiej było po prostu wstrzymać się) oraz pakistańska w Sost (VOA).

 

Wyciągamy mapę i w końcu rzucamy monetą. Los każe nam jechać na Beyneu. W Dossor kupujemy kilka "kryżek świeżego" (bardzo dobre piwo), którego smak i niewyobrażalnie przyjemny chłód (na zewnątrz temp. przekracza 45st.) rozjaśnia nam umysły na maksa.

Szparagowi wieziemy zgrzewkę żywca, ale nie będzie już chyba okazji mu jej przekazać, co miało mieć miejsce w Ałmaty. Specjalnie nas to nie martwi, a owa zgrzewka, wraz z drugą, stanowić będzie nasz żelazny zapas nienaruszalny.

 

Do granicy z UZ docieramy równo o 22-iej...

 

2ik6vko.jpg

Ci państwo, to handlarze walutą na granicy kazachskiej.

 

A ci...

mt2kib.jpg

...używając dzisiejszej terminologii, to emigranci zarobkowi.

 

2hxwnj9.jpg

 

Za granicą...

fkr2vl.jpg

...inny świat.

 

2hq5q85.jpg

Kupa gówna, ma tu o wiele bardziej praktyczne znaczenie, niż u nas.

 

qno07q.jpg

Wschodnie klimaty...

 

ririj4.jpg

Zapach orientu...

 

A tu...

2rylmcl.jpg

...zapach ropy. W okolicach Atyrau znajdują się jedne z większych złóż tego surowca w KAZ.

 

Docieramy do Makat.

 

2cna5hg.jpg

Mapa i rzut monetą.

 

21o6mwn.jpg

My chowamy zmarłych pod ziemią.

 

300s7m0.jpg

 

21j7fnp.jpg

Wszystkim, którzy pierwszy raz udają się "w step", polecam odświeżyć sobie ten sonet:

 

Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu,

Wóz nurza się w zieloność i jak łódka brodzi,

Śród fali łąk szumiących, śród kwiatów powodzi,

Omijam koralowe ostrowy burzanu.

 

Już mrok zapada, nigdzie drogi ni kurhanu;

Patrzę w niebo, gwiazd szukam, przewodniczek łodzi;

Tam z dala błyszczy obłok - tam jutrzenka wschodzi;

To błyszczy Dniestr, to weszła lampa Akermanu.

 

Stójmy! - jak cicho! - słyszę ciągnące żurawie,

Których by nie dościgły źrenice sokoła;

Słyszę, kędy się motyl kołysa na trawie,

 

Kędy wąż śliską piersią dotyka się zioła.

W takiej ciszy - tak ucho natężam ciekawie,

Że słyszałbym głos z Litwy. - Jedźmy, nikt nie woła.

 

2rm5ftc.jpg

Za Beyneu zmieniam Benka.

 

Droga do granicy ciągnie się wzdłuż linii kolejowej do Nukus. Na drodze zalega mączka, czy może bardziej zasadnie ją nazywając - gips. Zalega połaciami.

Na stepie towarzyszy nam kurz. Wdziera się wszędzie, we wszystkie zakamarki. Nie znajdziemy go tylko w puszce z piwem. My jesteśmy goście i mamy lodówkę*... :) Kryżka świeżego już dawno pozostała wspomnieniem i co rusz sięgamy po szparagowego żywca... :)

 

Równo o 22-iej stajemy na granicy...

 

 

*Czy, by schłodzić piwo w stepie, przy temperaturze 45st, zawsze potrzebna jest lodówka...?

Nie.

Jadąc autem, wyciągamy grubą skarpetę (im grubszą, tym lepszą), zwilżamy ją obficie wodą i wsuwamy do niej puszkę lub butelkę piwa. Następnie chwytamy za otwarty koniec i wywieszamy komplet, za uchyloną szybę na zewnątrz.

Przez kilka minut kontrolujemy proces. Woda/wilgoć ze skarpety migiem odparowuje, więc nawilżanie należy przynajmniej raz powtórzyć.

Gwarantuję wam, że po trzech, czterech minutach, piwo zostanie schłodzone do temperatury około 12-15 st., co w tych warunkach jest temperaturą (więcej niż) komfortową dla naszego podniebienia.

 

Klimatyzację zaś z powodzeniem zastępuje... spryskiwacz do kwiatów o pojemności 0,5/1l. Zużycie wody minimalne, a przy okazji da się dość dokładnie umyć, a na pewno odświeżyć w męczącym upale.

Edytowane przez Elwood
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Granice.

Dwa lata wcześniej przejechałem ją bezproblemowo, dużo więc obiecywałem sobie i tym razem. He, he... Uśmiecham się teraz do siebie, na samo wspomnienie... Do rzeczy.

 

Ciemno, jak w dupie, ale widać mrowie aut zaparkowanych w bezładnej kupie. Dominują fiaty wschodu. Fragment ziemi niczyjej, to zaśmiecony, niewielki majdan. Od strony uzbeckiej zamyka go wysoki mur, drut kolczasty i zamknięta na cztery spusty brama.

Rozglądam się wokół, próbując objąć wyobraźnią panujący tu chaos. Okazuje się, że mimo pozornego bezładu, wszystko stoi w kolejce.

Podchodzi do mnie facet i nieprzytomnie dość pyta, czy my na granicę...? Jeżeli tak, to obowiązuje lista, a on jest przewodniczącym... komitetu kolejkowego. Wpisałem się grzecznie do zeszytu w pozycji nr 34...

Kurwa..., pięknie!

 

Nie będę wspominał o kilku solowych próbach negocjacji naszego wjazdu, bo miano nas (dwóch Polaków) w totalnej dupie i nie wypadłem najlepiej.

 

Do rana aut jeszcze przybyło. Majdan szybko się zapychał, a szlaban po uzbeckiej stronie ani drgnie. Wraz ze szybko rosnącą temperatura powietrza rosła temperatura tłumu. Warunkami socjalnymi na tym placu nie odbiegaliśmy od obozu uchodźców.

Uzbecy nie reagowali a atmosfera w tłumie gęstniała z każdą chwilą. Po przekroczeniu wartości krytycznej tłum eksplodował.

Zewsząd rozlegały się z pozoru nieśmiałe, ale z coraz większym natężeniem, protesty.ludzi, którzy przekraczali tę granicę z małymi dziećmi.

Brakowało wody pitnej. Upał się wzmagał. W okolicach godziny 10-tej zdesperowana grupa kobiet i mężczyzn, pod przywództwem Tadżydki z ruskim paszportem zaczęła natarczywie domagać się kontaktu z komendantem, napierając na szlaban.

 

Pośrednio wmieszano nas w ten protest, dając za przykład, jak na granicy tutaj traktuje się gości z innych krajów, dość odległych. Zewsząd rozlegały się okrzyki, z żądaniami otwarcia przejścia.

W końcu przyszedł jakiś oficer i zaprosił trzy kobity do środka. Wróciły z kilkoma butelkami wody, ale problem nie został rozwiązany. Granica pozostała zamknięta. W powietrzu latały przekleństwa, groźby. Kobity zawodziły...

Wyjąłem aparat i zacząłem te przedstawienie filmować. Protesty wzmagały się.

Nagle na placu posterunku pojawił się jakiś dwumetrowy, łysy koleś, z beretem na głowie w stylu naszych "czerwonych beretów". Podszedł do stójkowego, a ten wyraźnie pokazywał mu moją osobę.

Łysy podszedł do mnie i pyta:

- To ty kamerowałeś?!

Ja.

- Dawaj aparat!

Następnie równie szybko, jak się pojawił, zniknął za bramą.

 

I co teraz? Pyta mnie Benek.

- Nie wiem. Odpowiadam kompletnie bez entuzjazmu, czując, jak uchodzi ze mnie powietrze.

No nic... Zobaczymy, co czas przyniesie.

Wszyscy na placu patrzą na mnie ze współczuciem. Jakoś mnie to nie pociesza.

 

Po kwadransie przy bramie pojawił się drugi łysy, tylko mniejszy. Wskazał na mnie palcem i kazał wejść do środka.

- Paszport!

Dałem i wchodzimy do budynku.komendantury. Jedyny  plus, to przyjemny chłód. Mały oddał mój paszport łysemu dużemu, tgen kolejnemu... Po 5 minutach podchodzi do mnie mały łys z paszportem i aparatem.

- Dariusz... Słuchaj... Zaczął bardzo ugodowo. Po co filmowałeś posterunek?

Ale jaki tam posterunek... Bagatelizuję. Filmowałem tylko ludzi. No chyba nie dziwicie się całemu zamieszaniu. Nie łątwiej po prostu otworzyć granicę?

- Dariusz... Wykasuj filmy i zdjęcia, a my ci oddamy aparat i będzie po sprawie.

 

Dokonałem operacji czyszczenia bez entuzjazmu, ale moje morale niebywale wzrosło... :) Chłopy p[o prostu nie potrafili tego zrobić. Pozwolono zachować mi zdjęcia "neutralne", przy okazji zwrócono uwagę, że na placu panuje wyjątkowy bałągan, i że wstyd, i że w ogóle...

- No dobra kolego... Przejmuję inicjatywę. Co teraz? Nie możecie nas po prostu wpuścić?

Alej jak tak? Bez kolejki?! Przecież oni nas zabiją!

- Eee... Gdzie tam! Powiem, że otwieracie granicę, a my wjeżdżamy na przesłuchanie!

No dobra!

 

Wyszedłem na  majdan, stanąłem na murku i najpierw instruuję Benka:

- Benek, ino chyżo stawaj Patrolem przed szlabanem!

Benek odpalił maszynę i melduje się przed bramą. Ja zwracam się teraz do ludzi.

- Słuszajcie! Granica budiet atkryta za 15 minut! Pierwyje 10 maszyn, patom dalsze!

Wszyscy rzucili się do aut. Komitet kolejkowy szlag trafił... Nie da się tego rwetesu opisać... :) Szlaban poszedł w górę i jako pierwsi wjechaliśmy się odprawić...

 

Kilka obrazków z granicy. Z tego, co pozwolono mi zachować.

 

o56f4i.jpg

 

2zfqxk8.jpg

U nas to temat dla lisów.

 

mvkvud.jpg

 

dxeb8l.jpg

 

24dl9wh.jpg

A Benek duma, czy mnie teraz do tiurmy wezmą, czy jak...?

 

Wjeżdżając do UZ, wymieniamy 200$ na reklamaówkę wariatów...

2qixmau.jpg

...i wio do Chiwy.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na wykorzystywanie plików cookies.