Skocz do zawartości

Kristos1971

Zarejestrowani
  • Liczba zawartości

    337
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez Kristos1971

  1. Kristos1971

    Trike

    Właściciel podczas jazdy wyglądał jakby szóstkę w totka właśnie wygrał, więc wnoszę, że mu się podoba jak jedzie.
  2. Podoba mi się pomysł. Jak się ogarnę, to podam moje sprawdzone namiary.
  3. Pewnie zapytacie dlaczego? Trudne pytanie, na które nie ma prostej odpowiedzi. W naszych wyborach kierujemy się subiektywizmem. Z biegiem lat i ilości pokonanych kilometrów, niekiedy udaje nam się sprecyzować nasze preferencje. Niekiedy jednak potrzeba wiele czasu i przebytej drogi na dotarcie do ideału. Bywa też, że nie odnajdujemy go nigdy. Wynika to po części z ewolucji, jaką przechodzimy w czasie, zmiany naszych pragnień, potrzeb i jeszcze wielu innych czynników, na które niekiedy nie mamy wpływu. W moim przypadku sprawa wyboru motocykla była o tyle prosta, że wiedziałem mniej więcej czego chcę. Miał to być lekki i tani motocykl, umożliwiający poruszanie się po drogach gorszej jakości, jak również po bezdrożach. W związku z tym, że posiadałem już jedną, w miarę sprawną JAWĘ oraz paręset kilo części zapasowych do niej, wybór wydawał się oczywisty. JAWA TRAMP. Długo obserwowałem różne media. Było parę ogłoszeń, ale po zasięgnięciu opinii o danym egzemplarzu u tak zwanych „dobrych duchów okolicznych” rezygnowałem. Nie miałem ochoty na zakup motocykla do remontu. Dopiero po około roku znalazłem egzemplarz godny uwagi. Znajomy z okolic ogłoszeniodawcy potwierdził prawdziwość historii opowiadanej przez sprzedającego, więc nie było powodów do obaw. Po dotarciu na miejsce na własne oczy przekonałem się, że pojazd, pomimo swych kilku lat, był praktycznie nowy. Przebieg 2.500 km, czyli tak naprawdę dopiero co dotarty. Dawno już nie widziałem motocykla w takim stanie, ani z tak pięknie pracującym silnikiem. Bez zbędnych targów zawarliśmy transakcję i postanowiłem wracać do domu. Zaczął pokropywać deszcz. Widząc to, poprzedni właściciel zaczął szybko chować z powrotem motocykl do garażu. Dobre pół godziny zabrało mi wydarcie go z rąk sprzedającego, który prawie ze łzami w oczach tłumaczył mi, że jakby wiedział jak będzie traktowany TRAMP (jazda w deszczu – jego zdaniem to zbrodnia) nigdy w życiu nie sprzedałby go takiemu wandalowi jak ja. Utwierdziło mnie to tylko w przekonaniu, że dokonałem dobrego wyboru. Cała powrotna droga w deszczu. Pierwsza konkluzja: 7 litrów mieszanki na 100 kilometrów. – Dużo. Co prawda byłem jednym z najszybszych pojazdów na autostradzie od okolic Krakowa do zjazdu na 191 kilometrze, a więc druga konkluzja: Dzięki oryginalnym oponom można mocno „dzidować po mokrym”. – W niektórych momentach deszcz lał tak mocno, że samochody poruszały się z prędkością maksymalnie w granicach 90 km/h. Ja gnałem jak wiatr, wyprzedzając wszystkich. Tylko to spalanie… Następnego dnia rano byłem umówiony z kilkoma znajomymi w okolicach Jordanowa. Nasz cel – Góra Ślęża. Deszcz padał nadal. Po mojej propozycji dojazdu do wyżej wymienionej lokalizacji „offem” (czyli traktami nieutwardzonymi), większość uczestników dziękuje za współpracę. Na placu boju pozostają, oprócz mnie, tylko kolega na XT 600 i drugi kolega na Transalpie. Najlepiej pokonywanie rozmokniętych dróg gruntowych idzie koledze na XT. Ja i Transalp, co jakiś czas, pomagamy sobie wzajemnie, podnosząc swoje motocykle. Tak, średnia jest wysoka (średnia upadków na odcinek pokonanej trasy). Przeciętnie co kilometr leżę albo ja, albo Transalp. W końcu jakoś udaje nam się doczłapać do Sulistrowiczek. Atak szczytowy. Pierwszy odpada Transalp. Na jednym z odcinków stromego podjazdu, na którym to zalegają mokre i śliskie, dość dużej średnicy otoczaki, polega na placu boju XT. Mnie udaje się bez większych sensacji wdrapać na szczyt. Krótko jednak cieszę się sukcesem i z obawy o „opłaty za zwycięstwo”, jakie mogą na mnie nałożyć strażnicy leśni, szybko opuszczam to malownicze miejsce. Na szczęście leje i jest mała widoczność, ale nie ma co kusić losu. Przez kolejne tygodnie coraz bardziej cieszę się jazdą na TRAMPIE, odkrywając coraz to ciekawsze miejsca, dzięki jego możliwościom trakcyjnym. Na przykład udaje mi się wjechać na Wielką Sowę od strony wyciągu narciarskiego. Może to i nie są jakieś wielkie wyczyny, o których tu piszę, ale z tyłu mam Mitasa E03 i na tej oponie jest to dość trudne. Zrozumieją to Ci, którzy kiedyś spróbują. Z upływem przejechanych kilometrów, mój zachwyt powoli gaśnie, a przygotowania na wyjazd do Afryki doprowadzają mnie w pewnym momencie do czarnej rozpaczy. O ile solo po płaskim jeszcze jakoś daje radę, to już z ładunkiem (sakwy boczne, kufer), pod wiatr i pod górę, motocykl po prostu staje. W zakresie od 3 do 3,5 tys obr/min silnik ledwo utrzymuje prędkość. Minimalnie przyspiesza zaś, dopiero po przekroczeniu magicznych 3,5 tys obr/min. Dramat. Do wyjazdu coraz bliżej, a tam w większości czekać mnie będą wspinaczki dużo większe niż do tej pory. Po spokojnym przeanalizowaniu sytuacji, redukuję ilość bagażu o około 50%. Sporo, co prawda to prawda, ale wynika to z tego, że pierwsze pakowanie polegało na odtworzeniu listy „niezbędnego bagażu” z jakiegoś forum internetowego. Lista ta była sporządzona przez kogoś „kto był i widział” i uznał, że taki zestaw jest nieodzowny. Postanawiam się odwołać do własnych doświadczeń, co skutkuje redukcją balastu właśnie o rzeczone 50, dzięki czemu mieszczę się z całym „majdanem” w tylny kufer, plecak i tangbag. No niby jest lepiej bez sakw, ale szału nie ma. Jak się potem na miejscu okazuje, dzięki pomocy „Kangura” redukuję jeszcze bagaż o kolejne 50% tak, że mam luz w tangbagu i kufrze, a plecak pozostaje w Europie. Jednak to moim zdaniem nie wystarcza. Koło ratunkowe – telefon do przyjaciela. Dzwonię do J.R. (człowiek handlujący częściami do czeskich motocykli), referując mu problem. Po długich debatach odnajdujemy hipotetyczną przyczynę niemocy. Wydech. TRAMP na oryginalnych wydechach ma parę koni więcej, gdzieś tam przy wysokich obrotach. No, mnie to akurat nie jest potrzebne do niczego, więc cały układ wydechowy ląduje na półce, a w jego miejsce, montuję wydechy od starszego modelu, te najdłuższe, razem z kolankami. Dodatkowo za namową J., zmieniam dysze w gaźniku na mniejsze. Skutek jest dość zadowalający. Banan wraca na twarz. Można w miarę spokojnie pojechać. Jak się okazało w Maroku, motor w tej konfiguracji, dość dobrze sobie radzi (choć bez fajerwerków), zaś zużycie paliwa oscyluje w granicach od 4 do 4,5 litra na 100 kilometrów. Udaje mi się spokojnie, bez większych przygód (związanych ze stanem technicznym) objechać w Afryce około 4,5 tys kilometrów. Jednak cały czas męczy mnie sposób oddawania mocy przez silnik. Niby już jest prawie dobrze, ale… No cały czas wiem, że może być lepiej. Trzeba wrócić do „źródeł”. Sięgam więc po literaturę. Między innymi porady Pana Sałka na temat silników dwusuwowych dają mi dużo do myślenia. Jeszcze raz wydech. Wydłużam układ o 7 centymetrów i zmieniam tłumiki na krótsze, co na obecną chwilę skutkuje pozytywnymi efektami: zębatka osiemnastka, dwie osoby, na czwartym biegu motor przyspiesza od 2 tys obr/min, spalanie od 3,5 do 4 litrów na 100 kilometrów. No! Już prawie idealnie. Jest prawie doskonały… Tak, ale to nie koniec modyfikacji. Co prawda reszta to tylko kosmetyka, ale warto o niej wspomnieć. Z drobiazgów zamontowałem: boczne bagażniki z tylnym wzmocnieniem pozwalającym na przewożenie dwóch zapasowych opon oraz dwóch dodatkowych kanistrów po 5 litrów każdy, mogących służyć na przykład do przewozu wody lub paliwa, do bagażników, a właściwie w miejsce pomiędzy nimi a motocykl przymocowałem z jednej strony pompkę nożną, zaś z drugiej strony rurę kanalizacyjną, w której można przewozić różne zapasowe „przydacze”, bez ryzyka ich zamoczenia, dodatkowe podnóżki tak zwane spacerówki, przymocowane do przednich gmoli, z których jednak zrezygnowałem, ale może kiedyś do nich wrócę, amortyzator drgań, zamontowany z przodu silnika, gniazdo zapalniczki, uchwyt na GPS, zegary starego typu i lampa od Suzuki DR – jest to skutek spotkania maszyny z planetą i wynika z reperacji dokonanej dostępnymi przeze mnie środkami, po prostu takie zegary leżały na półce. Najważniejszą modyfikacją wpływającą bardzo dodatnio na komfort podróży była przebudowa kanapy. Połączyłem oryginalny trampowski spód z gąbką i obszyciem od TS-ki, dzięki czemu tyłek już nie odpada, jak to było w kontakcie z oryginałem. Wystarczyło 100 kilometrów, żeby mieć dość dalszej jazdy. Teraz natomiast, bez problemu, mogę zrobić 500 i więcej. Zrobiłem od zakupu już ponad 10 tys kilometrów, jedyne wady tego pojazdu jakie mogę wymienić, mocno naginając rzeczywistość, to: zbyt wysoka masa – pewnie rozlegną się głosy, że przecież waży tylko 145 kg, zgadza się, ale ja chciałbym mieć pojazd zbliżający się swoją masą do granicy 100 kg. Wiem – mogę schudnąć… zawieszenie – zgadzam się, że w porównaniu do zawieszenia z TS-ki to trampowe jest lepsze, ale nie jest ono zbyt dobre w terenie. Na asfalcie gorszej jakości – rewelacja, ale na bezdrożach, już nie tak bardzo, zwłaszcza przy większych prędkościach. silnik – no tu dam do pieca… Myślę nad mniejszym… Tak, mniejszy, najlepiej jednocylindrowy. Zalety takiej jednostki, to jeszcze tańsza eksploatacja i mniejsze, późniejsze, ewentualne koszty napraw. Co do mocy, w trasie przeważnie porusza się z prędkością około 80 km/h, a w terenie… No nie jestem zawodnikiem „orlem-timu” i 40 km/h to już dla mnie prędkość międzygwiezdna. Dlatego silnik TRAMPA jest, jak na moje potrzeby, nawet można by rzec, za duży, więc raczej pójdę w kierunku wyeliminowania „wad” jakie wymieniłem. Coraz mniej asfaltu, coraz więcej „offu”. TRAMP oczywiście zostanie, bo czasem trzeba przemieścić się asfaltem, a poza tym, jazda na nim sprawia mi przyjemność. Żona śmieje się ze mnie, że to jedyny motocykl, na który nie narzekam. Ktoś kiedyś mnie zapytał – dlaczego właśnie ten? Wtedy po prostu był to jedyny racjonalny wybór w kwocie jaką dysponowałem. Dziś śmiało mogę odpowiedzieć – bo to najlepszy motocykl jaki w życiu miałem. Jednak w związku z tym, że „lepsze wrogiem dobrego” i ciągnie mnie w błoto, powoli krystalizuje mi się plan, dzięki któremu, być może, uda mi się osiągnąć wymarzony ideał…
  4. Kristos1971

    LPG

    Mniejsza akcyza. http://www.e-petrol.pl/notowania/rynek-krajowy/stawki-oplat
  5. Kristos1971

    LPG

    Tu nie o oszczędność chodzi. Przynajmniej mi.
  6. Góra Św. Jerzego - Chorwacja http://miejsca.moto-opinie.info/?id_miejsca=465 Zatoka Kotorska Lovcen: https://www.google.pl/maps/place/Lovcen+National+Park/@42.397607,18.843266,12z/data=!4m2!3m1!1s0x0:0x221dd0848a225061 Durmitor: https://www.google.pl/maps/place/Lovcen+National+Park/@43.0919704,19.0578386,12z/data=!4m2!3m1!1s0x0:0x221dd0848a225061 Albania: http://allriders.pl/forum/Temat-albania_79
  7. Kristos1971

    Filmiki YouTube itp.

    A po schodach ,,chodzę tak'':blush: Jak ja lubię ten filmik lol
  8. Kristos1971

    Suzuki RF 900

    Chciałbym... Przeważnie od tego się zaczyna, ale i na tym się najczęściej kończy. Najbardziej bawi mnie to jak ktoś palący papierosy mówi, że nie ma pieniędzy... Paczka fajek ponad 10zł x 365 dni = 3650zł... Ostatnio zaproponowałem znajomemu (który wiecznie płacze, że nie ma kasy), że wypłacę mu 2000zł jeśli przez rok nie zapali papierosa. Oczki mu się zaświeciły. - a gdzie jest haczyk?- zapytał - w związku z tym, że złe jest radykalne rezygnowanie z nawyków codziennie dasz mi 10zł- odparłem Zastanowił się głęboko i doparł skwaszony: - kiepski interes... - a puszczenie z dymem prawie czterech klocków to biznes życia, dla kogoś kto narzeka na brak pieniędzy?- spytałem... Życie jest sztuką dokonywania wyborów.
  9. Motor za półroczną pensję. Czyli jak nie wydać za dużo i się dobrze bawić. Najniższa krajowa 1.500,00 PLN X 6 miesięcy. Budżet = 9.000,00 PLN Często słyszę od ludzi: - też bym chciał motor, albo gdzieś pojechać, ale nie mam kasy. Postaram się przekonać Was, że chcieć to móc. Wiem, że zaraz rozlegną się głosy, że przecież to dużo pieniędzy. Zgadzam się, ale to nasz maksymalny budżet. Spróbuję na przykładzie pokazać, że można taniej. Króciutko – dwutygodniowy pobyt w Maroko, wliczając wszelkie koszty takie jak spanie, jedzenie, paliwo do motocykla, to przeciętnie kwota około 2.500,00 PLN. Fakt, trzeba tam jeszcze dotrzeć, ale odbiegamy od tematu. Zaczynam przegląd ogłoszeniowy, wyskakuje perełka. Trafiam na Suzuki RF 900. Sprawdzam opinie w Internecie – nie jest najgorsza. Cena 3.500,00 PLN plus koszt przerejestrowania 500,00 PLN, razem 4.000,00 PLN. Powiecie podejrzanie niska cena. Odkryję przed Wami mój sekret, szukałem w pojazdach uszkodzonych. Uszkodzony ?! To przecież „mina”! Nie koniecznie. Mając trochę elementarnej wiedzy technicznej, na pewno sobie damy radę z weryfikacją (warto – czy nie) przed zakupem danego egzemplarza. Ja kieruję się rozpoznaniem dwóch elementów. Silnik i stan techniczny. Jeśli te dwa punkty są bez zarzutu, to reszta jest OK. Sprzeczność – stan techniczny bez zarzutu i uszkodzony motocykl nie idą w parze. Zgadzam się. Użyłem tu skrótu myślowego. Przez powyższe określenie uważam, że: hamulce, koła, zawieszenie, napęd są w miarę w dobrej kondycji, lub też po niewielkich nakładach można je szybko reanimować. Pamiętać należy także o kosztach naszego pierwszego serwisu. Podkreślę słowo naszego, ponieważ wyznaję zasadę, że wszyscy kłamią i aby czuć się bezpiecznie, należy wymienić wszystkie eksploatacyjne rzeczy normalnie podlegające wymianie. Nowy olej i filtru to podstawa. Resztę dokładnie oglądamy, najlepiej znając wielkości kosztów, choćby w przybliżeniu ewentualnych napraw lub wymian, co pomoże nam oszacować wielkość późniejszych nakładów. Tyle wstępu, wracamy do pacjenta. RF 900, rocznik 1996, przebieg 84.000 km i to też jest jeden z sekretów – faktyczny czy nie? Realny przebieg, lub nie całkiem z kosmosu, też pomoże odpowiedzieć na pytanie – warto czy nie? Portale aukcyjne pełne są motocykli typu: - rok 1983, przebieg 42.000 km, z braku czasu mało jeżdżony. Tak, kupił, aby podziwiać jak stoi i się nie niszczy. No, ale to temat na osobne rozważania. Ideałem byłoby zakupienie motocykla z historią serwisową, ale z naszym budżetem to raczej mało realne. Musimy zatem wierzyć w deklarowany przez sprzedającego przebieg, czyli 84.000 km. Jak na ten model jeszcze z 50.000 może 80.000 km do przelatania. Niewiele pewnie powiecie, tylko kto z Was kupił motocykl i zrobił nim więcej? Pewnie również niewielu. Po ‘przesłuchaniu” silnika nie miałem zastrzeżeń, więc czas na dalsze oględziny. Hamulce – oplot stalowy, klocki OK., opony około 20% zużycia, lampy i kierunkowskazy są i na dodatek działają, zestaw napędowy w środkowej fazie naciągu. Koszt przeglądu olej plus filtry = 200,00 PLN. Wady. Motocykl jest po „szlifie”. Poprzedni właściciel dokonał już części napraw plastikowego poszycia, ale nie wszystkich elementów. Nie ma to większego wpływu na jakość pokonywania kilometrów według mnie. Motor już w garażu. Jestem podekscytowany nowym nabytkiem. Nie bardzo mu się przyglądam, przecież już wcześniej dokonałem przeglądu. Szybko się ubieram. Odpalam i w drogę. Na początku nie bardzo się dogadujemy. Wynika to z tego, że dawno nie jeździłem sportem, a enduro którym latam to inna sylwetka kierującego i geometria zawieszenia. Lekki szok. Dotknięcie hamulców i „zbiórka” na przedniej szybie. Trzeci bieg, raptowne dodanie gazu przy sześćdziesięciu i uślizg tylnego koła. Trochę mniej nerwowo z gazem, przód dźwiga się do góry. Niesamowite! Lecę „stówką” i mijam wszystkich. Albo dziś jest niedziela i ,,sami najlepsi z najlepszych’’ wyciągnęli auta do kościoła, albo… Nie myślę o tym, cieszę się każdym zakrętem. Na „blacie” 100 – 120, jest rewelacyjnie. Po powrocie do domu wnikliwie zerkam na prędkościomierz. Jest w milach… Te małe mróweczki, których nie mogłem odczytać podczas jazdy to kilometry, a więc „stówka” tu to na drodze… Chyba troszkę przesadziłem z tą przejażdżką. Kilka uwag. Motor jak motor. Jedzie… To chyba jego jedna z niewielu zalet (moim zdaniem). Nie jest zbyt wygodny, ale za to dość szybki i kilometry wciąga jak głodny makaron. Wybrałem się nim do Berlina w okolicy dnia zwycięstwa nad faszystami, żeby im się nie wydawało, że zapomniałem. Ruszyłem o piątej rano, do dystans czterystu kilometrów planowałem pokonać w jakieś sześć godzin. Jakież było moje zdziwienie kiedy pod Bramą Brandenburską zameldowałem się o godzinie ósmej. Średnia prędkość powyżej 130km/h… Co prawda całą drogę po autostradzie, ale pierwszy raz wykręciłem taki czas (od wielu lat). Kiedyś… Ale to na inną opowieść. Co dalej ??? Mamy kilka możliwości. Bramka nr 1. Doprowadzamy motor do ideału. W zaprzyjaźnionym warsztacie wyceniono mi koszty naprawy pozostałych elementów, z uwzględnieniem zakupu brakujących – na kwotę 2.200,00 PLN. Czyli: - 4.000,00 PLN – jest nasz, - 200,00 PLN – jesteśmy chyba pewni jego stanu, (olei itp.) - 2.200,00 PLN – jest jak nowy, daje to razem 6.400,00 PLN, a więc pozostało nam jeszcze 2.600,00 PLN na jakiś modny ciuch. Bramka nr 2. Moja ulubiona opcja. Pomijamy etap „2.200 i jest jak nowy”, bo i po co. Może i będzie wyglądać super, ale i tak ani szybciej nie pojedzie, ani mniej nie spali. Zawsze będzie tylko starą RF-ą po „szlifie”, którą ktoś mniej lub bardziej profesjonalnie naprawił. Tak więc, tym razem zostaje nam: - 2.600,00 PLN z poprzednich wyliczeń, - 2.200,00 PLN zaoszczędzone na robieniu – moim zdaniem – rzeczy zbytecznych. Wydaliśmy 4.200,00 PLN i mamy 130 – konny motocykl, który nieźle przyspiesza i jeszcze lepiej hamuje, więc w drogę! Przecież zawsze chcieliśmy ruszyć na szlak, choćby na tydzień. Budżet 4.800,00 PLN, których nie daliśmy rady wydać na motocykl. Spalanie naszego bolidu, to zaokrąglając w górę to 7,5 l/100 km. Licząc po 6,00 PLN za litr paliwa (a co tam, za granicą taniej nie będzie) to daje 45,00 PLN za każde 100 km przebytej przez nas drogi. Noclegi to przeciętnie 150,00 PLN za dobę. Można i taniej, ale łatwiej o droższe, dlatego taka kwota przyjęta w naszym budżecie da nam względny spokój. Jedziemy na tydzień, czyli na przykład ruszamy w sobotę i wracamy w następną sobotę, żeby w niedzielę wrócić do rzeczywistości, a w poniedziałek do pracy. Mamy więc siedem noclegów, czyli 1.050,00 PLN. Jedzenie 50,00 PLN na dzień przez osiem dni to 400,00 PLN. Trochę skromnie? No to po 100,00 PLN – jak szaleć to szaleć – 800,00 PLN. Zbilansujmy: 800,00 PLN – jedzenie, 1.050,00 PLN – spanie, Razem 1.850,00 PLN. Zostało nam 2.950,00 PLN na paliwo, a biorąc pod uwagę nasze zużycie paliwa, daje to przebieg 6.500 km, czyli 3.250 km w jedną stronę. Z wyliczeń jasno wynika, że dziennie musimy gonić po 812,5 km, żeby pozbyć się całej kasy w założonym czasie. A co jeśli znajdziemy tańszy nocleg i nie daj Boże nie uda nam się przejeść 100,00 PLN dziennie? Nasz dystans automatycznie się wydłuży. 3.250 km w jedną stronę… Byliście kiedyś w Pirenejach? Powinno Wam się udać, jeśli tylko zechcecie. Ale to tylko moje zdanie…
  10. Kochany pamiętniczku. Szum wiatru był kojący. Stałem spoglądając przed siebie na czerwone skały, oczyma wyobraźni starając się zobaczyć jak wiatr rzeźbił w nich te wspaniałe kształty. Szum wiatru… Niezmącony żadnym innym dźwiękiem śpiew wiatru przenikający przestrzeń. Penie od milionów lat brzmiał tu tak samo. Niebo po horyzont… Góry po horyzont… Obie te przestrzenie jednoczyły się gdzieś bardzo daleko. Mógłbym trwać tak tu na wieki. Jedno z moich marzeń się spełniło. Prastare góry Atlas. Mityczna kraina do której zawsze chciałem dotrzeć i w niej pozostać. Pozostać? Niewiele brakuje, a spełni się moje marzenie całkowicie i boleśnie. Z kontemplacji wyrywa mnie świadomość, że nie bardzo wiem gdzie jestem, z paliwem jest kiepsko, zaraz zapadnie noc, a ja nie mam świateł. Niespiesznie ruszam w górę w kierunku kolejnej przełęczy. Po lewej obserwuję potężny żleb wycięty w skale. Jaka potężna siła mogła tego dokonać? Znam odpowiedź, jest oczywista – woda. Wrażenie jest niesamowite. Kiedyś na tej pustyni musiały z ogromną i niszczycielską siłą płynąć potoki. Kątem oka dostrzegam sylwetkę. Człowiek z walizką. Na takim odludziu robi to dość dziwne wrażenie. Na co czeka? Okolica nie wygląda na taką do której zapuszczają się jakiekolwiek pojazdy. Wygląda to raczej na ścieżkę dla mułów lub pieszych. On na pewno wie! Zatrzymuję się próbując nawiązać kontakt. Mężczyzna jest średniego wzrostu, w wieku zbliżonym do mojego, może trochę młodszy. Uśmiecha się przyjaźnie. Próba kontaktu werbalnego niewiele przynosi. On nie zna żadnego z wymienionych przeze mnie języków, ja zaś francuskiego, którym on próbuje komunikacji ze mną. Podejrzewam, że zna go w podobnym stopniu jak ja, ale te czterdzieści słów, którymi włada, to inne niż opanowane przeze mnie. Jedno co obaj rozumiemy to słowo: „HOTEL” - Hotel, no problem. – odpowiada i daje do zrozumienia, że wskaże mi drogę. Z jego gestykulacji wnoszę, że ma to zrobić z tylnego siedzenia mojego motocykla. Cóż, nie mam innego wyjścia. Przekładam plecak z tyłu na zbiornik, robiąc miejsce, przewodnik siada i ruszamy. Słońce już zaszło za postrzępionymi szczytami, a jego ostatnie promienie odbite od pokrywających je czap śniegu, coraz słabiej rozświetla otoczenie. Mój pasażer, pomimo mroku, ani razu nie gubi drogi. W coraz słabszym świetle obserwuję niesamowite kształty łańcuchów otaczających mnie gór. W pewnym momencie przewodnik daje znak, abyśmy się zatrzymali. W mroku przed nami dostrzegam majaczącą sylwetkę jakiegoś małego zabudowania. Podjeżdżam bliżej i gaszę silnik. Przed drzwiami domostwa stoi kobieta wraz z trójką dzieci. - Hotel? – pytam zaniepokojony. Mój przewodnik zsiada z motoru i w szczerym uśmiechu zaprasza mnie do środka. - Hotel, no problem. – powtarza. Jestem trochę zdezorientowany, ale widząc jak wita się ze stojącymi przed drzwiami, już wiem, że zaprasza mnie do swojego domu. Nie bardzo wiem jak się zachować. Nie czuję się zbyt pewnie. Rozglądam się dookoła dzięki światłu księżyca, który wyziera zza szczytów gór i zapoznaję się z sytuacją. Jesteśmy na zboczu jakiejś góry, na którym jest chyba tylko ten budynek łączący w sobie wszystkie funkcje, jakie potrzebne są do życia rodzinie. - City? – pytam nieśmiało. - One day zu Fus. – odpowiada kobieta. Nie jest źle. Okazuje się, że zna troszkę angielskiego, przeplatając go z pewną liczbą znanych sobie wyrazów niemieckich, których akurat chyba nie zna w angielskim. Brzmi to dość komicznie, ale przełamuje lody. Odzyskuję śmiałość i przekraczam próg. Na stole widać przygotowaną kolację, która już na nas czeka. Jestem głodny i szybko zapominam o wszelkich obawach, jakie mnie przed chwilą nurtowały. W narożniku pomieszczenia, gdzie spożywam kolację jest palenisko, coś na kształt kominka, pełniącego funkcję przygotowania pokarmu, jak również ogrzewania. Noce są tu zimne. Gospodarz dorzuca do ognia nowego paliwa, którego zapach roznosi się po pomieszczeniu, czyniąc atmosferę jeszcze bardziej przyjemną i luźną. Dzięki żonie gospodarza udaje nam się coraz lepiej konwersacja. Są bardzo ciekawi, skąd się tutaj wziąłem. Mnie natomiast nurtuje ich historia. Opowiadamy swoje dzieje, na przemian zadając pytania drugiej stronie. Śmiechu przy tym co niemiara. Większość zagadek językowych rozwiązujemy dzięki rozmówkom polsko – arabskim, które wziąłem ze sobą, jak mi się na początku wydawało, niepotrzebnie, a dzięki którym teraz możemy spokojnie „porozmawiać”. Gospodarz ma na imię Hasan i twierdzi, że właśnie tu jest jego centrum wszechświata. Uciekł od cywilizacji razem z rodziną. Może stwierdzenie „od cywilizacji” to za dużo powiedziane, ale na pewno uciekł przed zgiełkiem i pogonią donikąd. Wychodzimy przed dom, a niebo spada nam na głowy. Widok nocnego nieba nad Wysokim Atlasem warty jest złota całego świata. Jeszcze nigdy nie byłem tak daleko, a zarazem tak blisko tego o czym marzyłem od zawsze. Spokój. Miliardy gwiazd i spokój niezmącony niczym. Stałem tu na zboczu jednego ze szczytów obserwując majestat i piękno, jakie dano mi podziwiać, kompletnie zagubiony i świadomy swojej nicości w tym bezkresie. Jak ziarnko piasku na pustyni. To, że nie mam paliwa i nie wiem gdzie jestem, stało się kompletnie nieistotne. Z zadumy wyrwała nas żona Hasana, dając do zrozumienia, że pora spać. Można tak godzinami siedzieć i patrzeć w gwiazdy, ale jutro też jest dzień. Ułożyłem się wygodnie na przygotowanym posłaniu i popadłem w zadumę. Jak niewiele człowiekowi potrzeba, aby był szczęśliwy. Bez radia, telewizora, telefonu… tylko najbliżsi i gwiazdy. Zasnąłem z poczuciem wszechogarniającego mnie spokoju.
  11. Kristos1971

    Witam z Oławy

    Witaj. Pozdrawiam z Brzegu.
  12. Kristos1971

    Czesc

    Cześć gruby!
  13. Kristos1971

    LPG

    Mnie tam się podoba. Kiedyś myślałem o takim rozwiązaniu.
  14. Kristos1971

    Dookoła Tatr

    Już deweloper kupił i prace remontowe trwają, więc się spiesz. To BMP1 to ,,kabriolet'' do zwiedzania za opłatą okolicznych krzaków.
  15. Kristos1971

    Rumunia

    Szczegóły poszły na PRV.
  16. Ostatnio poniosło nas (czyli mnie i Mirkam71) w pobliskie Tatry. Co z tego wyszło zobaczycie na filmiku i zdjęciach jakie zrobił Mirek. Zapraszam do zwiedzania.
  17. Kristos1971

    Rumunia

    Na wiosnę tego roku byłem w Albanii, w lecie na ,,Nordkapie'', a na przełomie października i listopada (jak znajdę ,,wspólnika'') znowu chciałbym skoczyć do Albanii, tym razem nad może, coby rafy pooglądać.
  18. Tu więcej info: http://latawce.netstrefa.pl/konewka.htm A poniżej moja fotorelacja
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na wykorzystywanie plików cookies.